href="http://direct.money.pl/idm/"> *Miniony rok upłynąłby prawdopodobnie bardzo spokojnie, przy pęczniejących portfelach inwestorów, gdyby nie załamanie na rynku ryzykownych kredytów hipotecznych w USA. *
Jedynym wydarzeniem, które inwestorzy zapamiętali sprzed ery "sub-prime" to ostatnie dni lutego, gdy widmo krachu zajrzało w oczy inwestorów. Wtedy to Dow Jones stracił w jeden dzień ( 27 lutego) 416 pkt. - najwięcej od 2001 roku.
Powodem były Chiny, a dokładnie zapowiedzi chińskiego rządu o schłodzeniu rynku(indeks w Szanghaju wzrósł w 2006 r. o prawie 130 procent). Inwestorzy przestraszyli się, że poprzez działania rządu chińska gospodarka spowolni tempo swojego wzrostu i zaczęli wyprzedawać tamtejsze papiery wartościowe - wspomniany indeks stracił w tym dniu prawie 9 proc. na wartości.
To był pierwszy raz w tym roku, gdy światowe rynki pokazały jak bardzo są ze sobą związane. Drugi moment nastąpił pod koniec lipca.
Era sub-prime
Właściwie wszystkie godne uwagi wydarzenia były pochodną problemów amerykańskich konsumentów z zaciągniętymi ryzykownymi kredytami na kupno domu. Świat zwrócił na niego uwagę 23 lipca.
Rynek zauważył wtedy, że firmy mają poważne problemy z finansowaniem przejęć innych spółek za pomocą długu. W tamtym czasie na przykład jeden z funduszy, który chciał odkupić część Chryslera od koncernu DaimlerChrysler, zapowiedział, że nie będzie w stanie dokonać transakcji, gdyż po prostu nie jest w stanie pożyczyć wystarczającej ilości pieniędzy.
Problem dotyczył wielu - w tamtym czasie wartość zapowiedzianych transakcji przejęć wynosiła bagatela 200 mld dolarów.
Tak rynek reagował na informacje o kryzysie sub-prime: src="http://static1.money.pl/i/a/183/16311.jpg"/>
Na lipcowo - sierpniowy kryzys złożyły się także inne czynniki, mocno ze sobą powiązane. Mowa tu przede wszystkim o amerykańskim rynku nieruchomości, który w tym roku przeżywa swoje najgorsze chwile od kilkunastu lat. Spada liczba nowo wybudowanych domów, których wybudowano o prawie 30 proc. mniej niż rok temu, liczba sprzedanych domów (na rynku wtórnym roczny spadek to ponad 20 proc.), spadają w końcu ich ceny (5,1 proc. rok do roku).
To łączy się ze spadkiem wartości obligacji zabezpieczonych hipotekami. To także problem siły nabywczej konsumentów, której majątki mierzy się za oceanem często na podstawie wartości nieruchomości. Powstały więc obawy, że to przełoży się na realny spadek tempa wzrostu gospodarki USA. Obniżono prognozy wzrostu PKB w przyszłym roku poniżej 2 procent. Na giełdach pojawiły się głosy o bessie...
Rynek stał się więc jeszcze bardziej nieufny. Podwójny kłopot miały więc instytucje finansowe, które nie miały skąd pożyczać pieniędzy na inwestycje a równocześnie zostały zmuszone do liczonych w miliardach dolarów odpisów z tytułu strat poniesionych na ryzykownych obligacjach zabezpieczonych hipotekami.
Ikoną kryzysu stała się spółka Countrywide - amerykański lider w dziedzinie kredytów i transakcji związanych z rynkiem nieruchomości (siedziba na zdjęciu).
Sytuację postanowił ratować Ben Bernanke, który trzy razy pomagał inwestorom i ciął stopy procentowe pozostawiając je obecnie na poziomie 4,25 procent.
W ten sposób światło dzienne ujrzał najtrudniejszy od lat problem dla światowych inwestorów. Od końca lipca do dzisiaj na giełdowych parkietach panował chaos. Indeksy spadały łeb na szyję (S&P w niecały miesiąc od końca lipca stracił 10 proc. na wartości), by potem odbić i ustanawiać nowe rekordy. Na wspomnianym indeksie nastąpiło to 9 października (1565 punktów). Obecnie indeksy znów znajdują się w fazie wzrostowej, jednak problem płynności na rynkach finansowych wciąż nie jest rozwiązany.
Mimo wszystko rekordy
Pomimo kryzysu 2007 rok przyniósł także nowe, historyczne rekordy na większości indeksów na świecie. Giełdy osiągały je mniej więcej w tym samym czasie - po mocnym odbiciu się od sierpnowych dołków spowodowanych zawirowaniami ryzykownych kredytów hipotecznych. Na WIG20 rekord zanotowano 29 października (3917 pkt.). Amerykański S&P historyczny poziom 1565 pkt. zanotował 9 października. W tym samym dniu szczytował także Dow Jones osiągając 14 164 punkty.
W czerwcu rekord pobił brytyjski indeks FTSE 100 (6732 pkt.) a w połowie lipca niemiecki DAX - 8105 punktów.
Wyprzedaż dolara, zakupy złotego
Kłopoty przede wszystkim amerykańskiej gospodarki sprawiły, że tuzy światowej finansjery zaczęły pozbywać się dolara. Jeszcze w ostatnich dniach stycznia dolar kosztował ponad 3 złote, dziś za jednego "zielonego" wystarczy zapłacić 2,5 złotych. To spadek rzędu 16 procent. A jeszcze dwa tygodnie temu stosunek ten wynosił nawet 2,43.
Nie bez znaczenia jest tutaj również złoty, który w przeciwieństwie do amerykańskiej waluty, sukcesywnie się wzmacnia. Sytuacja polskiej gospodarki rysuje się zgoła odmiennie od USA, PKB ma wzrosnąć w 2007 r. w tempie 6 proc., a RPP przymierza się do kolejnych podwyżek stóp procentowych.
Z mocnego złotego powinni cieszyć się kierowcy, bo ten hamuje wpływ rosnących cen ropy na świecie w przeliczeniu na naszą benzynę.
Ropa - było prawie 100 dolarów
Na początku roku za baryłkę ,,czarnego złota" płacono około 60 dolarów. Obecnie kosztuje ona 95 dol. a pod koniec listopada było to nawet ponad 97 dolarów. To wzrost o prawie 60 procent. Magiczna granica 100 dol. za baryłkę ropy wydaje się więc nieunikniona, choć sam moment przesunie się zapewne na początek nowego roku.
Drożejącym cenom ropy sprzyjają przede wszystkim wzrost gospodarczy w Chinach, który kreuje ogromny popyt na ten surowiec oraz zawirowania polityczno-gospodarcze na świecie, jak np. napięta sytuacja pomiędzy Turcją a Irakiem.
W mijającym roku dosyć często wpływ na notowania miały także czynniki pogodowe, jak huragan Dean nad Zatoką Meksykańską.
Takie wzrosty nie byłyby jednak możliwe bez taniejącego dolara. System naczyń powiązanych obowiązuje także i w tym przypadku. Co więcej - ropa nie była jedynym surowcem, który w 2007 r. bił rekordy wartości. Inwestorzy zwrócili swoją uwagę również ku złotu.
Gorączka złota
Kontrakty na ten kruszec notowane na amerykańskiej giełdzie NYMEX wzrosły od początku do końca 2007 roku o prawie 30 procent. Równocześnie podczas mijających 12 miesięcy złoto pobiło swoje historyczne rekordy. 8 listopada za uncję kruszcu płacono 836 dolarów. Dotychczasowy rekord (723 dol.) z maja 2006 r. został zresztą pokonany już znaczenie wcześniej - w drugiej połowie września tego roku.
ZOBACZ TAKŻE:
Co wpływa na rosnące ceny złota? Można by powiedzieć, że jego "właściwości". Złoto mianowicie jest, zgodnie z obiegową opinią, uważane za w miarę stabilną lokatę kapitału. Gdy na rynkach akcji pojawiają się problemy, część inwestorów wycofuje z nich swoje pieniądze i lokuje w cenny kruszec. Na rosnące ceny złota pozytywnie wpływa także taniejący dolar, który także uważany jest za lokatę kapitału, ostatnio mniej pewną oraz rosnące ceny ropy. Inwestorzy obawiają się wtedy rosnącej inflacji i schronienia wypatrują właśnie w złocie.href="http://www.money.pl/gospodarka/wiadomosci/artykul/ogromny;popyt;na;zloto,25,0,276249.html">
Co zapamiętamy?
Niewątpliwie mijający rok na światowych rynkach finansowych zapamiętamy z dwóch rzeczy: ery kredytów sub-prime, czy raczej zbyt optymistycznego podejścia do ryzyka, oraz faktu, że rynki są o wiele bardziej od siebie zależne niż było kilka lat temu. W tle przewijać się będą oczywiście rekordy cen ropy, złota czy nawet samych indeksów, ale te mogą być już niedługo pobite. Rok 2007 z pewnością jednak zmieni podejście inwestorów do ryzyka.