"Do spadku wskaźnika w równym stopniu przyczyniły się wolniej rosnące w porównaniu do sytuacji sprzed roku wynagrodzenia, słabszy przyrost zatrudnienia oraz wyższa inflacja. Pracodawcy już od dłuższego czasu na próżno poszukiwali pracowników, oferując wyższe wynagrodzenia. Na dalsze zwiększone koszty zatrudnienia po prostu ich nie stać. Symptomy takich tendencji widoczne są już od początku bieżącego roku, kiedy to wskaźnik odnotował swe pierwsze spadki" - czytamy w raporcie.
Obecnie głównym czynnikiem zagrażającym dobrobytowi Polaków jest brak rąk do pracy, podkreśliło BIEC.
"Wydawać by się mogło, że trudno wyobrazić sobie lepszą sytuację gospodarczą, niż ta, gdy bezrobocie jest rekordowo niskie, pracodawcy walczą o pracowników i skłonni są oferować im coraz lepsze warunki zatrudnienia. Jednak zasoby pracowników o poszukiwanych przez pracodawców kwalifikacjach są na wyczerpaniu" - czytamy dalej.
Część pracodawców w poczuciu desperacji zatrudnia osoby bez kwalifikacji, starając się ich przeszkolić lub licząc na to, że w toku pracy nabiorą nowych umiejętności. W efekcie jednak pracodawcy ponoszą wyższe koszty pracownicze wynikające z wyższych wynagrodzeń, dodatkowych kosztów szkoleń oraz wyższych kosztów rekrutacji. Pomimo tych dodatkowych działań, wydajność takich pracowników jest niższa niż w sytuacji, gdyby ich umiejętności dokładnie odpowiadały potrzebom pracodawców, tłumaczy Biuro.
"W efekcie niedopasowań popytu na pracę do jej podaży, cena pracy wzrasta, zaś wydajność pracy w firmach spada. Powoduje to, że przeciętny Kowalski otrzymuje często droższą i gorszej jakości usługę. Tak więc, w warunkach głębokiej nierównowagi na rynku pracy, gdy mamy do czynienia z brakiem siły roboczej przeciętny Kowalski może czuć się zadowolony jako pracownik ale traci jako konsument" - podsumowało BIEC.