W Korei kontynuacja afery Samsunga.
Indeks największych spółek z Szanghaju i Shenzhen CSI300 jak również Shanghai Composite straciły w środę 0,2 proc. i zakończyły dzień na poziomach odpowiednio 3300,01 pkt. i 3058,50 pkt.
To, czym cieszą się inwestorzy w Japonii, czyli spadek kursu waluty, martwi jednocześnie giełdy w Chinach. Groźba wycofywania kapitału cały czas ciąży na chińskiej gospodarce, podczas gdy nie grozi to w Kraju Kwitnącej Wiśni, gdzie słabsza waluta postrzegana jest tylko pod kątem radości dla eksporterów.
Chiński juan dotknął w trakcie dnia swoich sześcioletnich minimów, napędzając spekulacje odnośnie wprowadzenia kolejnej dewaluacji, choć to głównie efekt umacniającego się dolara na fali oczekiwań odnośnie podwyżki stóp procentowych Fed. W późniejszej fazie notowań juan mozolnie odzyskiwał stracone pole, w rezultacie tracąc zaledwie 0,1 proc.
Niektórzy inwestorzy obawiają się potencjalnej zapaści w gospodarce, po tym jak chińskie miasta wprowadziły restrykcje w zakupach mieszkań, by zatrzymać galopujące ceny.
Największe spadki dotknęły jednak sektor surowcowy. Ceny spółek nieruchomościowych, mimo początkowych spadków, wróciły na pozytywną stronę.
Inwestorzy w Tokio realizowali natomiast zyski po osiągnięciu przez indeksy pięciotygodniowych maksimów. Nikkei225 spadł o 1,1 proc. do poziomu 16840 pkt.
Tu działały informacje z USA, a konkretnie słabe wyniki barometru rynku, czyli producenta aluminium Alcoa, co natychmiast wprowadziło nerwowość odnośnie tego, co pokażą spółki w wynikach za trzeci kwartał.
Na giełdzie koreańskiej cały czas działa efekt Samsunga, choć indeks KOSPI odbił 0,1 proc. z wcześniejszych spadków. Akcje największego producenta smartfonów świata straciły 0,7 proc., dokładając cegiełkę do poprzednich strat. W ciągu trzech dni od informacji o płonących telefonach Galaxy Note 7 spadły łącznie o 10 proc.
Ponad 3 proc. straciły też akcje LG Electronics, konkurenta Samsunga. Inwestorzy realizowali zyski po dwóch dniach wzrostów po ponad 5 proc.