Jeśli jakieś towary trafiają z Polski do Chin, to głównie w postaci komponentów w wyrobach oznakowanych napisem „Made in Germany”. Z Polski wagony i statki wracają do Kraju Smoka prawie puste, choć w tę stronę jadą wypełnione po brzegi.
Nasz prawdziwy eksport do Chin wygląda tak, że u nas są wytwarzane części do niemieckich produktów, które jako finalny wyrób - na przykład samochody - wysyłane są z Niemiec. Niemcy są odbiorcą aż ponad 27 proc. naszego eksportu. Co więcej, ten eksport rósł w ub.r. (do października) o 10,1 proc. rok do roku, licząc w euro.
To, że eksport naszego zachodniego sąsiada w listopadzie ub.r. rósł w tempie niewidzianym od równo trzech lat jest więc dobrą wiadomością dla naszej gospodarki. Im więcej oni sprzedają za granicę, tym więcej i my. 4,1 proc. wzrostu niemieckiego eksportu w porównaniu z październikiem to wynik, który w ostatnich pięciu latach zdarzył się tylko w dwóch miesiącach.
Co więcej, niebywałego rozpędu nabrała niemiecka produkcja przemysłowa. W listopadzie rosła o 3,4 proc. rok do roku - najszybciej od września 2011 roku. W ostatnim ćwierćwieczu lepszą dynamikę udało się osiągnąć zaledwie w czterech miesiącach.
Najwyraźniej gospodarce niemieckiej w ogóle nie przeszkadza przeciągające się wybieranie nowego rządu po ostatnich wyborach. A być może nawet pomaga?
Import też rósł, choć nie aż tak spektakularnie. +2,3 proc. miesiąc do miesiąca to wynik najlepszy od marca 2017 r.
Dla Polski to bardzo dobre wiadomości. Mamy z Niemcami największą nadwyżkę handlową spośród naszych partnerów gospodarczych i wygląda na to, że nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy ją pogłębiali. W ubiegłym roku wynosiła ona 3,4 mld euro miesięcznie, co walnie przyczyniło się do lepszego wyniku wzrostu polskiego pkb. W trzecim kwartale ub.r. jednego z najlepszych zresztą na całym świecie.