Cena miedzi urosła o ponad 20% od tegorocznego dołka do lokalnego maksimum, jednak obecnie powoli zmierzamy w kierunku styczniowych minimów, uważa analityk rynków finansowych HFT Brokers Mateusz Adamkiewicz. Według niego, szanse na odbicie w dłuższym terminie są większe - na koniec 2017 roku ceny miedzi mogą znajdywać się około 25% wyżej niż obecnie.
"Warunek powstania prawdziwej hossy na rynkach metali przemysłowych jest jeden - Chiny musiałyby wrócić do tempa rozwoju z 2010-2011 roku, czy jeszcze wcześniej sprzed globalnego kryzysu. Chiny odpowiadają mniej więcej za 45% światowej konsumpcji miedzi, a gdyby nie Państwo Środka, poziom konsumpcji tego metalu znajdowałby się na poziomie sprzed kilkunastu lat. Myśląc o surowcach, mamy na myśli Chiny" - stwierdził Adamkiewicz.
To właśnie w Azji znajdziemy przyczyny trwającej bessy i powody, dla których zmiana trendu jest mało prawdopodobna, podkreślił. Spowolnienie Chin jest więcej niż widoczne - tempo wzrostu PKB na początku tego roku osiągnęło poziom z czasu globalnej recesji w latach 2008-2009. Co więcej, na razie niewiele wskazuje na to, że gospodarka wrzuci kolejny bieg, czego nie ukrywają już nawet władze rządu, które na ten rok nie mają już konkretnego celu dla wzrostu PKB, a jedynie przedział, wskazał analityk.
Jak zaznaczył, chińska gospodarka nadal jest oparta o inwestycje w środki trwałe, tyle że są one coraz bardziej nieefektywne. O chińskich miastach-widmach krążą już legendy. Nieuzasadnione ekonomicznie inwestycje to jedno, ale do tego dochodzi jeszcze problem rekordowo wysokiego zadłużenia, które rośnie w astronomicznym tempie. Po rynkowej panice z początku roku, stabilizacja była całkowicie oparta na boomie kredytowym.
"To właśnie wzrost kredytu napędził mini-hossę surowcową w tym roku, tyle że jej podstawy fundamentalne mają małe uzasadnienie - na trwałe odbicie na razie nie ma co liczyć, a Chiny czeka w najlepszym przypadku stabilizacja wzrostu gospodarczego, a przecież nadal prawdopodobny jest kryzys rekordowo zadłużonej gospodarki" - uważa analityk.
W jego ocenie, w krótkiej perspektywie nie ma co liczyć na trwałe wzrosty cen miedzi, ale z drugiej strony przestrzeń do spadków jest już nieco ograniczona. Przy spadku rzędu 10-20% od obecnych poziomów większość producentów będzie wydobywała surowiec ze stratą, co może doprowadzić do zmniejszenia podaży i odbicia cen. Z tego punktu widzenia zejście w okolice styczniowych dołków jest możliwe, ale w tym rejonie miedź może stać się ciekawą propozycją inwestycyjną.
"Jeżeli spojrzymy na dłuższy termin, to szanse na odbicie są większe. Popyt może zrównać się z podażą nawet w tym lub przyszłym roku, zaś nowe projekty inwestycyjne przy obecnych poziomach cen miedzi nie powstają. To powoduje, że na koniec 2017 roku ceny miedzi mogą znajdywać się około 25% wyżej niż obecnie. Sumarycznie zatem na hossę jest za wcześnie, na obstawianie spadków za późno, ale miedź jest warta obserwacji, bo być może właśnie kończy się okres negatywnej koniunktury na tym rynku" - podsumował analityk HFT Brokers.