W ten sposób Biały Dom reaguje na największe spadki na Wall Street od dekady. Emocje starają się studzić także inni politycy i bankierzy.
Tąpnięcie na amerykańskiej giełdzie stało się tematem numer jeden ostatnich godzin. Nie tylko w USA. Niespodziewane pogorszenie nastrojów inwestorów z Wall Street wywołało spadki cen akcji także w Azji i Europie, na czym ucierpiała także warszawska GPW.
Sytuacja komentowana jest na całym świecie, także przez najważniejszych polityków i wpływowych ludzi. Ich opinie zebrała agencja Bloomberg.
Oświadczenie w tej sprawie wydał m.in. Biały Dom. Cytowany w nim jest prezydent Donald Trump, który uspokaja, że z amerykańską gospodarką jest wszystko w porządku i niezależnie od zawirowań na rynkach skupia się on przede wszystkim na długoterminowym wzrośnie gospodarki. "Jej fundamenty mają się dobrze" - napisał Trump.
Same spadki na giełdzie w USA skomentował też wiceprezydent Mike Pence. Stara się uspokajać emocje i tłumaczy, że to najprawdopodobniej tylko większy odpływ pieniędzy z rynków, co zdarza się od czasu do czasu.
Z kolei przewodniczący Banku Japonii tłumaczył, że silna wyprzedaż akcji w Japonii (dochodziła do 7 proc.) wynikała tylko z zawirowań na giełdzie w USA. Podkreślił, że japońska i światowa gospodarka ma się dobrze, a to co obserwujemy w ostatnich godzinach to tylko krótkoterminowe wahania.
Władze Korei Południowej przyznały z kolei, że monitorują zachowanie rynku walutowego. Wierzą, że jest on na tyle mocny, by zaabsorbować negatywne efekty rynkowej zawieruchy.
Co ciekawe, do tematu w żaden sposób nie odniósł się bank centralny Australii (odpowiednik naszego NBP), którego członkowie we wtorek spotkali się na comiesięcznym posiedzeniu. W wydanym komunikacie przekazali jedynie informację o utrzymaniu stóp procentowych bez zmian, ignorując bieżące wydarzenia.