Ktoś, kto umożliwia obstawianie w Polsce tzw. zakładów wzajemnych - zazwyczaj rezultatów wydarzeń sportowych - a nie ma zezwolenia polskiego Ministra Finansów, prowadzi działalność przestępczą.
Ktoś, kto obstawia zakłady u nielegalnie działających w Polsce bukmacherów, popełnia przestępstwo skarbowe.
Mimo to prestiżowa firma analityczna H2Gambling szacuje, że 1,2 mln Polaków gra nielegalnie.
Z kolei firma audytorska EY ocenia, że szara strefa w polskiej bukmacherce to 47 proc. całego rynku.
Płać podatki
Czym się różni legalny bukmacher od nielegalnego? W największym uproszczeniu - ten legalny ma zezwolenie na prowadzenie biznesu. Z tym wiąże się przede wszystkim konieczność odprowadzania podatków. Takich legalnych bukmacherów jest obecnie w Polsce 23.
Polski podatek jest tak skonstruowany, że nalicza się go od uzyskanego przychodu, czyli w praktyce od każdego obstawionego zakładu. Stawka wynosi 12 proc. i jest najwyższa w Europie.
Co to oznacza w praktyce? Gdy obstawię u legalnie działającego bukmachera 10 zł na to, że Robert Lewandowski strzeli gola w pierwszym spotkaniu Polaków na mundialu rozgrywanym w Katarze, moja ewentualna wygrana wyniesie 8,8 zł (10 zł minus potrącony podatek) razy X.
X może wynosić 1,01 dla zdarzeń skrajnie prawdopodobnych do nawet 200 dla zdarzeń wątpliwych.
Co istotne: gdy postawię na to samo zdarzenie u bukmachera, który w Polsce podatków nie płaci, ewentualna wygrana wyniesie 10 zł razy X.
Mówiąc więc najprościej: więcej wygrać można u tych, którzy podatków nie płacą.
Oczywiście z punktu widzenia budżetu oraz powagi państwa z nielegalnymi bukmacherami trzeba walczyć.
Wojna na pół gwizdka
Rząd Prawa i Sprawiedliwości, który doszedł do władzy w 2015 r., faktycznie wypowiedział wojnę przestępcom hazardowym.
Sytuacja była absurdalna, gdyż szara strefa w bukmacherce przekraczała 90 proc. wartości rynku. Innymi słowy, trudno było znaleźć grających legalnie, za to normą była gra u tych, którzy formalnie w Polsce nie istnieli i nie mieli prawa organizować gier dla Polaków.
Wprowadzono szereg rozwiązań. Najbardziej kontrowersyjnym i najpowszechniej kojarzonym jest tzw. rejestr domen zakazanych. Gdy wprowadzono go w 2017 r., wielu prawników mówiło o chęci blokowania internetu przez rząd.
Rozwiązanie to bowiem zakłada, że domeny nielegalnych bukmacherów są blokowane. Listę domen ustala resort finansów, a korzystają z niej operatorzy telekomunikacyjni.
Pojawiły się wątpliwości, czy urzędnicy nie zaczną wpisywać do rejestru zbyt wielu podmiotów i czy na liście nie znajdą się pomyłkowe wpisy.
Dziś widać, że kłopot jest inny. Rejestr jest dziurawy, a nielegalni bukmacherzy bez trudu go obchodzą, tworząc coraz to nowe domeny i wysyłając ich adresy graczom. Ledwie zablokowana zostaje jedna, a w jej miejsce pojawiają się już dwie nowe.
Inne z zastosowanych rozwiązań to wprowadzenie zakazów w zakresie obsługi płatności. Dziś żaden bank nie powinien pozwolić na to, by użytkownik wpłacił pieniądze na rachunek nielegalnego bukmachera, a następnie - po obstawieniu zakładów - środki wypłacił.
Bez wątpienia po dojściu przez Prawo i Sprawiedliwość do władzy znaczenie miał też klimat panujący wokół hazardu. Co najmniej kilkunastu graczy dorwały służby skarbowe, więc na pozostałych padł blady strach, czy to przypadkiem nie początek szerzej zakrojonej akcji.
Dziś już wiadomo, że nie.
Szybka akcja
Nie będziemy oczywiście podawali szczegółów obchodzenia ograniczeń hazardowych. Nie damy też gotowca, jak grać u nielegalnych bukmacherów i unikać podatku.
Warto jednak wiedzieć, że po wpisaniu oczywistych fraz w wyszukiwarce Google bez trudu trafimy na jedno z forów internetowych, na którym codziennie aktualizowana jest lista domen wykorzystywanych przez nielegalnych bukmacherów jeszcze niewpisanych do rejestru domen zakazanych.
Ewentualnie wystarczy wpisać nazwę któregoś z międzynarodowych gigantów w Google – od razu trafimy pod właściwy adres i zostaniemy przywitani na profesjonalnej polskojęzycznej stronie. To zresztą wielkie firmy, sponsorujące często największe kluby sportowe na świecie jak choćby PSG, niekiedy notowane na giełdach w swoich państwach pochodzenia.
Pierwszy krok mamy więc za sobą i możemy już bez trudu wejść na stronę bukmachera i założyć konto.
Jak wpłacić środki? Tu możliwości jest kilka. Najprostsza to skorzystanie z usługi wirtualnego portfela - ma je w swojej ofercie wiele podmiotów. Często są to zagraniczne firmy, które chętnie współpracują z Polakami i które działają w Polsce dzięki przepisom unijnym. Wykonujemy więc przelew z naszego rachunku bankowego na rachunek przypisany do naszego wirtualnego portfela. Z tego e-portfela już bez trudu możemy wpłacić środki na rachunek bukmachera.
Są jednak też inne możliwości. Przykładowo możemy kupić kartę przedpłaconą sprzedawaną przez jedną z międzynarodowych tanich linii lotniczych. Dzięki tej karcie możemy nie tylko zapłacić za lot samolotem, lecz także wpłacić środki na swój rachunek założony u jednego z największych w Europie bukmacherów, który w Polsce oficjalnie nie działa.
Potem sprawa jest prosta: gdy mamy już pieniądze, którymi możemy obracać, obstawiamy zakłady.
My - chcąc sprawdzić, czy równie prosto uda się pieniądze wypłacić - postawiliśmy na to, kto wygra gema w meczu tenisowym. Za pierwszym razem obstawiliśmy źle. Za drugim udało się wytypować poprawnie.
Dokonaliśmy zlecenia wypłaty do założonego wcześniej e-portfela. Zostaliśmy poproszeni o podanie kilku informacji, podaliśmy je i po 20 minutach pieniądze były już u nas. Zlecenie wypłaty środków z e-portfela na nasz rachunek w polskim banku to już chwila.
Łącznie cała operacja - od zalogowania się na stronie bukmachera do sprawdzenia, czy mamy wygrane pieniądze na polskim rachunku bankowym - zajęła 48 minut.
Wsparliśmy przestępców skarbowych. Można by nas uznać za przestępców skarbowych (gdyby nie zamiar polegający na pokazaniu patologii, nie zaś na zarobieniu).
Przyszło to nam bez jakiegokolwiek trudu. Tak jak przychodzi bez trudu ponad milionowi Polaków.
Katarski szał
- Od 2015 r. zredukowano szarą strefę w obstawianiu zakładów sportowych z ponad 90 proc. do ok. 50 proc. To na pewno sukces. Ale mimo wszystko połowiczny. Ciężko przecież uznać, że szara strefa na poziomie 50 proc. jest akceptowalna - mówi Arkadiusz Pączka, wiceprzewodniczący Federacji Przedsiębiorców Polskich. - Tymczasem mam wrażenie, że Ministerstwo Finansów jest zadowolone z tego, co jest
Czy ministerstwo rzeczywiście jest zadowolone, nie wiemy. Nie odpowiedziało na nasze pytania. Można jedynie domniemywać, że nastroje w resorcie dopisują, gdyż co pewien czas z ministerstwa bądź podległej mu Krajowej Administracji Skarbowej wychodzą komunikaty prasowe o tym, że polski rząd i polskie służby skutecznie walczą z hazardem.
Tymczasem - jak przekonuje Arkadiusz Pączka - zbliżający się mundial w Katarze może zwiększyć kłopot z szarą strefą w bukmacherce.
- Nie ma bowiem atrakcyjniejszej imprezy dla bukmacherów niż piłkarskie mistrzostwa świata. A jednocześnie widać, że ograniczenia w nielegalnych grach są coraz bardziej iluzoryczne, nie słyszymy, by państwo planowało dalej walczyć z przestępcami - mówi przedstawiciel biznesu.
Paweł Sikora, prezes Stowarzyszenia na rzecz likwidacji szarej strefy Graj Legalnie związanego z częścią legalnie działających firm bukmacherskich, uważa, że mówienie o malejącej szarej strefie może być zresztą mylące. A to dlatego, że szara strefa w zakładach wzajemnych bez wątpienia nominalnie rośnie, tak jak rośnie cały rynek. Spada jedynie procentowo.
- Dziś niecałe 50 proc. tego rynku to znacznie więcej wartościowo niż np. 80 proc. jeszcze kilka lat temu. Według danych z raportu EY Polska szara strefa wynosi dziś 47 proc., a jej obrót to ponad 12 mld zł - zwraca uwagę Paweł Sikora. I podkreśla, że w ten sposób budżet polskiego państwa traci ponad 600 mln zł rocznie z tytułu niezapłaconych podatków.
Doładuj akumulator. Żebyś miał siłę leżeć w szpitalu
Co można zrobić?
- Blokowanie nielegalnych witryn internetowych oraz płatności na rzecz nielegalnych podmiotów to dobry kierunek. Kluczowe jednak, by działo się to szybciej niż dziś i odbywało się również na podstawie IP, a nie tylko w oparciu o DNS - uważa Sikora.
Tłumaczy, że obecnie nielegalny operator już następnego dnia po zablokowaniu jego domeny, może znów działać, gdyż przykładowo do domeny x.pl dodaje 1. I tak działa kolejne tygodnie czy miesiące pod domeną x1.pl. Po zablokowaniu domeny x1.pl, działa na domenie x2.pl itd. A gracze z tego korzystają.
Adam Lamentowicz, prezes Polskiej Izby Gospodarczej Branży Rozrywkowej i Bukmacherskej, uważa jednak, że nie da się wygrać z rozwojem internetu. Jego zdaniem, jeśli ktoś wierzy w to, że da się zwalczyć szarą strefę poprzez blokowanie domen internetowych, to przespał ostatnie kilka lat.
- Dobrze natomiast byłoby, gdyby polski regulator więcej uwagi poświęcił tematowi realizacji płatności. Pomaganie w nielegalnym obstawianiu zakładów, np. poprzez ułatwianie obrotu pieniędzmi wykorzystywanymi do gry i wypłacanymi z wygranych, to także przestępstwo. Komisja Nadzoru Finansowego ma narzędzia, by kontrolować właścicieli różnego rodzaju e-portfeli - zauważa Lamentowicz.
Profesor Konrad Raczkowski, ekonomista, dyrektor Centrum Gospodarki Światowej UKSW, zwraca uwagę, że nasz redakcyjny test najlepiej pokazuje, że system nie działa skutecznie, a państwo nie jest w stanie kontrolować procesu i dochodzić potencjalnych roszczeń za granicą.
- Strategia kija nie działa i czas na marchewkę, gdzie gracz będzie bardziej chroniony, ale i opodatkowany takim podatkiem, który zapłaci i nie będzie szukał alternatyw w szarej strefie - postuluje prof. Raczkowski.
Mniej znaczy więcej
Branża bukmacherska od lat - w zasadzie przy każdej nadarzającej się okazji - lobbuje za tym, by zmienić zasady opodatkowania. Mówiąc wprost: by podatek od obstawiania u bukmacherów był niższy.
- Obecnie podatek jest jednym z najwyższych na świecie. To z kolei zachęca graczy do korzystania z usług nielicencjonowanych operatorów, którzy takiego podatku nie płacą - twierdzi Paweł Sikora.
Wtóruje mu Adam Lamentowicz, który wskazuje, że wysoki podatek naliczany od samego wzięcia udziału w grze zniechęca część ludzi do korzystania z usług legalnie działających firm.
W większości państw obowiązuje tzw. podatek GGR, czyli opodatkowanie przychodów, ale pomniejszonych o wypłacone wygrane.
- Według różnych wyliczeń optymalny poziom takiego nowego opodatkowania powinien wynosić 22-25 proc., co samo w sobie nie obniżyłoby, a podniosłoby dotychczasowe wpływy, jakie uzyskuje fiskus z tej branży - szacuje prof. Konrad Raczkowski.
Innymi słowy: Skarb Państwa dostałby więcej, bukmacherzy mieliby to, czego chcą, a z punktu widzenia graczy różnica w opłacalności pomiędzy grą nielegalną a legalną byłaby mniejsza niż obecnie.
I tu od razu wyjaśnijmy: 22-25 proc. to oczywiście więcej niż obecne 12 proc., ale co innego podlegałoby opodatkowaniu. W nowym wariancie nie byłby to absolutnie każdy zakład.
- Ktoś powie: "o, bukmacherzy lobbują, bo chcą mieć lepiej". Ale dziś mamy do czynienia z sytuacją, w której część przedsiębiorców respektuje polskie prawo i odprowadza podatki, a druga część działa nielegalnie i państwo nic z ich działalności nie ma. Nie ma dwóch stron barykady i prawdy leżącej pośrodku; są przedsiębiorcy i przestępcy karno-skarbowi - przekonuje Adam Lamentowicz.
Bez ugięcia
Jakie są szanse na szybkie wprowadzenie postulatu biznesu i ekspertów? Z tego, co udało nam się dowiedzieć: niemal żadne.
- Wszystko pięknie brzmi w teorii, ale nikt nie da gwarancji, że dochody państwa nie uległyby zmniejszeniu - słyszymy nieoficjalnie od jednego z wysoko postawionych urzędników.
Nasz rozmówca dodaje, że ogólnie wchodzenie w jakiekolwiek porozumienie przez władzę z branżą bukmacherską jest niebezpieczne.
- Bukmacherzy osiągnęli sukces, bo są dziś traktowani tak, jak przedsiębiorca z niemal każdej innej branży. A mówimy o ludziach, którzy odpowiadają za uzależnienie tysięcy Polaków. Nie są w niczym lepsi od producentów papierosów i wódki - przekonuje urzędnik.
Pytanie brzmi: czy gdyby szara strefa w tytoniu lub alkoholu wynosiła niemal 50 proc., polskie państwo uważałoby to za sukces? Proszę obstawić.
Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski