Tak się złożyło, że wstąpienie Polski do Unii nastąpiło prawie dokładnie w połowie czasu, który minął już w naszym kraju od upadku komunizmu, czy, jak kto woli, "realnego socjalizmu". 15 lat między 1989 a 2003 oraz 15 lat między 2004 a 2018. Gdzie byliśmy wtedy, a gdzie jesteśmy teraz?
W pierwszych 15 latach po "komunie" polska gospodarka urosła o 48,4 proc., czyli średnio o 2,75 proc. rocznie. Po wejściu do UE w tak samo długim czasie było to już 80,7 proc. wzrostu, czyli 4,03 proc. rocznie.
Można oczywiście brać poprawkę na lata 1989-1991, gdy przestawialiśmy się na gospodarkę rynkową i PKB spadało - wtedy średnioroczny "przedunijny" wzrost przebija ten "unijny", bo wynosił 4,3 proc. Tak czy inaczej, pod względem gospodarczym na wejściu do Wspólnoty nie straciliśmy.
Owszem, mimo komputeryzacji przybyło w ostatnich 15 latach aż 109 tys. urzędników, którzy muszą obsługiwać unijne regulacje, przez rygorystyczne zobowiązanie Unii musimy płacić za drożejące prawa do emisji CO2, ale generalnie trudno nie zauważać poprawy. Otwarte granice, przemieszczanie się "na dowód", wolny handel, to tylko niektóre z korzyści z członkostwa we Wspólnocie. Nie zapominając o dopłatach do polskich dróg.
Polska eksportowa
Te korzyści widać choćby w ekspansji naszego eksportu. Z 1,5 tys. dol. na mieszkańca zwiększyliśmy sprzedaż naszych towarów do 5,8 tys. dol. To chyba najbardziej znamienny dowód sukcesu gospodarki, której produkty kupowane są na całym świecie.
Nasz kraj stał się obiektem inwestycji światowych producentów, którzy wysyłają potem produkty na cały świat, a o pracowników obecnie się walczy. A jeszcze piętnaście lat temu to aż trzy miliony bezrobotnych walczyło o oferty pracy. Obecnie bezrobotnych jest niecały milion.
Sieć Biedronka w ciągu tego czasu zaczęła inaczej traktować pracowników. Teraz ściga się z Lidlem w zachęcaniu ich wynagrodzeniami do pracy. W 2004 roku uchodziła za najgorsze miejsce do pracy, nakładane były na nią kary za złe traktowanie i wykorzystywanie pracowników niezgodnie z prawem.
A teraz w gospodarce znalazły się nawet miejsca pracy dla dwóch milionów Ukraińców. Liczba zresztą bardzo podobna do "unijnej" emigracji z Polski. Ta szacowana jest na dwa i pół miliona osób.
Portugalczyków właśnie wyprzedzamy
Na razie emigranci wracać jeszcze nie chcą, bo doświadczyli już zachodnich zarobków i tamtejszego poziomu życia. Biorąc pod uwagę ceny, przewaga już nie jest jednak tak wysoka jak lata temu. Z uwzględnieniem siły nabywczej, nasz PKB na głowę mieszkańca przebija już na przykład Greków, a Portugalczyków mieliśmy na koniec 2018 roku już na wyciągnięcie ręki. I prawdopodobnie właśnie ich wyprzedzamy.
Nawet do Włochów, których PKB na osobę jeszcze w 2004 roku było po przeliczeniu na siłę nabywczą ponad dwukrotnie większe niż nasze, nie brakuje już nam wiele. Zaledwie 7 proc. Wystarczy, że będzie rosło jak w ubiegłym roku, a kurs złotego się utrzyma i mamy włoskie życie u siebie już za rok. W rankingu szczęśliwości (World Happiness Report) z 2019 roku jesteśmy za nimi już tylko cztery miejsca.
Piętnaście lat temu byłoby to nie do pomyślenia. Jak i to, że przeciętnego Polaka stać bez problemu na samochód. Co prawda używany, kilkuletni, sprowadzony z Zachodu, ale stać. To właśnie otwarte granice umożliwiły nam indywidualny import tanich pojazdów na masową skalę. W samochody wyposażone jest już 68 proc. gospodarstw domowych w Polsce, podczas gdy 15 lat temu zaledwie 49 proc.
Możemy sobie pozwolić na więcej
Łatwiej też nam kupić mieszkanie. W 2004 roku za przeciętną pensję byliśmy w stanie nabyć 0,9 metra kwadratowego, który wtedy kosztował średnio 2,4 tys. zł. Teraz stać nas na 1,2 mkw, mimo że cena poszła w górę do 4,1 tys. zł.
I w ogóle stać nas na więcej. Średnia pensja poszła w górę o 114 proc. i tylko ziemniaków możemy sobie za nominalnie większe pieniądze kupić mniej, bo ich ceny wzrosły o 207 proc. Pozostałe produkty generalnie i owszem, podrożały przez 15 lat, ale dużo mniej niż rosły nasze pensje.
Staniał cukier, tylko niewiele zdrożały jabłka, a dużo więcej możemy sobie kupić mięsa wieprzowego, kurczaków czy paliwa na stacji. Dużo mniejszym niż kilkanaście lat temu obciążeniem dla naszych portfeli jest prąd i ciepła woda w kranie, tj. wydajemy na nie procentowo o wiele mniejszą część pensji. Mniej więcej tyle samo za nasze pensje możemy sobie kupić chleba i mleka.
Bilans jest korzystny, choć oczywiście nie wszystko zawdzięczamy Unii, ale i zaradności naszych przedsiębiorców, otwierających się na świat. Tak czy inaczej, to Unia i otwarte granice stworzyły szereg możliwości. A my je wykorzystujemy.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl