Ze znalezieniem kogoś, kto napisze nam pracę dyplomową, nie ma najmniejszego problemu. Wystarczy w wyszukiwarkę wpisać "pisanie prac magisterskich na zamówienie". Udając studenta socjologii, który potrzebuje "magisterki", odpowiadam na kilka ogłoszeń.
Wiadomości zwrotne przychodzą bardzo szybko. "Oczywiście mogę pomóc w napisaniu pracy. Koszt to 20 zł za stronę. Może Pan odebrać pracę po rozdziale i na bieżąco sprawdzić w antyplagiacie (system do sprawdzania, czy nasza praca nie jest zapożyczona od kogoś innego – przyp. red.)" - czytam w jednym z maili.
Kontaktuję się z osobą, która przedstawia się jako Alicja S. Twierdzi, że zajmuje się tym od… 16 lat. - Realizowałam zlecenia z bardzo wielu dziedzin, dlatego też jestem w stanie pomóc każdej osobie, która zwraca się do mnie z prośbą o pomoc – zachwala swoje usługi. Cena? 15 zł za stronę, poprawki oraz raport antyplagiatowy gratis.
Ktoś inny dopytuje, ile ma być stron. Mówię więc, że ok. 60-70 z przypisami i bibliografią. "Za całość proponujemy 1500 zł, jeśli na wrzesień, możemy się umówić na pierwszą połowę na koniec czerwca/początek lipca :). Jeśli chodzi o płatność - możemy umówić się na raty. Rozpoczynamy współpracę od wpłaty zaliczki" – odpisuje.
Pakiet usług edukacyjnych
Trafiam też do firmy, która działa w pełni legalnie. Jak to możliwe? Odpowiedź kryje się w pierwszym mailu, jaki dostaję. "Proszę pamiętać, że w świetle prawa wszystkie prace zamawiane w ten sposób, niezależnie, czy od firmy, czy osoby prywatnej, stanowią wzorce prac, a nie służą do podpisania i oddania na uczelni - stanowi to przestępstwo z art. 272 kk. Szczegóły w umowie i warunkach gwarancji" – czytam.
Czym się różni "wzorzec pracy" od pracy? W praktyce tym, czym autentyczny dowód osobisty i prawo jazdy od ich "kolekcjonerskich" wersji. Fizycznie – niczym, ale dodanie tego określenia pozwala na ich legalny obrót. Z umowy (sic!), którą dostajemy do podpisania od wrocławskiej firmy, wynika, że z jednej strony nie możemy z naszej pracy korzystać w sposób niezgodny z prawem, a z drugiej… nie bierze ona odpowiedzialności za to, jeśli tak jednak zrobimy.
Na stronie internetowej jest oficjalny cennik. Mamy do wyboru cały zakres prac: od zaliczeniowych, poprzez licencjackie, magisterskie aż po doktoraty. Najtańsza praca zaliczeniowa (pow. 15 stron) kosztuje od 300 do 480 zł, a najdroższa jest praca doktorska o objętości pow. 250 stron – od 5 tys. zł do 8 tys. zł.
Legalne czy nie?
Dlaczego jest to legalne? Musimy się przyjrzeć wspomnianemu wyżej art. 272 kk. Mówi on o "podstępnym wyłudzeniu poświadczenia nieprawdy w dokumencie", za co grozi do 3 lat więzienia. Chodzi o to, że przedstawiając na uczelni kupioną pracę jako wykonaną samodzielnie, wyłudzamy np. stopień magistra. Ale samo zamawianie i pisanie prac jest całkowicie legalne. Dlatego policja nie ma nic do powiedzenia w tej sprawie.
- W tym temacie proponuję zwrócić się z zapytaniem do Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego – zbywa mnie insp. Mariusz Ciarka, rzecznik prasowy Komendy Głównej Policji.
A ministerstwo posługuje się inną kwalifikacją prawną. "Kwestię naruszenia praw autorskich poprzez nieuprawnione wykorzystanie cudzego utworu reguluje ustawa z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Zgodnie z jej przepisami, za popełnienie omawianego czynu przewidziane są sankcje karne" – czytam w mailu biura prasowego MNiSW.
Interesujące jest tu stwierdzenie "nieuprawnione wykorzystanie cudzego utworu". Czy oznacza, że w tym wypadku można by było korzystać z cudzego utworu w sposób uprawniony, np. poprzez zawarcie umowy o odpłatnym przeniesieniu praw autorskich?
"Okoliczność posiadania majątkowych praw autorskich do takiej pracy dyplomowej nie ma znaczenia w omawianym przypadku, gdyż nie uprawnia studenta do przedłożenia jej jako pracy własnej, wykonanej samodzielnie" – rozwiewa wątpliwości ministerstwo.
Trudno sobie z tym poradzić
Niezależnie od tego, proceder i tak jest praktycznie nie do wykrycia, z czego ministerstwo, jak się wydaje, w pełni zdaje sobie sprawę.
"Niewątpliwie trudnym zagadnieniem jest udowodnienie braku samodzielności w napisaniu pracy dyplomowej. W takim przypadku niezwykle istotna jest rola promotora (opiekuna pracy dyplomowej)" – pisze MNiSW.
Tyle tylko, że kontakt promotora z magistrantem jest coraz słabszy - ocenia dr Tomasz Rożek, fizyk i popularyzator nauki znany z nowej edycji programu telewizyjnego "Sonda" czy radiowej Trójki.
- Uczelnie chcą funkcjonować, chcą utrzymać etaty i zarabiać na studentach zaocznych. Od lat obniża się zatem poprzeczkę po to, by przyjmować i przepuszczać nawet ludzi, którzy nie powinni zdawać egzaminów, nie powinni przechodzić kolejnych stopni kształcenia i od lat przymyka się oczy na patologie – mówi dr Rożek.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl