Sebastian Ogórek, redaktor naczelny money.pl: Wiesz, co Google podpowiada po wpisaniu Mateusz Juroszek?
Nie mam pojęcia.
Pierwsze: blizna, potem majątek, trzecie wiek. Wiek czy majątek? O pierwsze nie pytam.
A to akurat proste z blizną. To efekt wypadku w górach w młodości. Ludzie boją się o to pytać, bo to ponoć krępujące. Nie widzę jednak problemu, by to wyjaśnić.
To łączę majątek z wiekiem. Mateusz Juroszek. Najmłodszy polski miliarder?
Nie wiem. W ogóle mnie to nie kręci.
Przecież jesteś z branży sportowej. Tu ciągle każdy z każdym się mierzy.
Mam gen konkurencji, walki. Jako dziecko tak mnie wychowywano. Grałem w piłkę, później trenowałem na snowboardzie, brałem udział w Mistrzostwach Polski juniorów. W liceum podobnie byłem we wszystkich możliwych reprezentacjach. W biznesie też lubię udowadniać swoją wartość. Na przykład wygrywać rywalizację o udziały rynkowe. Z tym że od pewnego czasu ta rywalizacja jest dla nas stosunkowo prosta.
Ostro.
W STS wyznaczamy sobie maksymalne plany z pełną świadomością, że jeśli je wykonamy, to za rok musi być jeszcze lepiej. Nasza konkurencja podchodzi dziś do biznesu inaczej, co ma swoje odzwierciedlenie w pozycji rynkowej.
Wy jako STS macie już około 50 proc. udziałów w legalnej bukmacherce. Czas wychodzić z Polski i zagrać o "europejskie puchary"?
W Polsce cały czas rośniemy, bo nasycenie tego biznesu nie jest duże. Zawsze będziemy więc chcieli się rozwijać na rodzimym rynku, zwiększając obroty i udziały. Rzeczywiście jednak od pewnego czasu wchodzimy na rynki zagraniczne.
Jesteśmy między innymi w Wielkiej Brytanii. Do tego projektu zatrudniliśmy ludzi, którzy znają się na tamtejszym rynku. Nauczyliśmy się od nich wielu rzeczy, dzięki czemu analogiczne projekty w Polsce także zaczęliśmy realizować na wyższym poziomie. Nadal jednak jesteśmy w skali Europy bardzo mali.
Taka bukmacherska Liga Mistrzów, Liga Europy czy ten nowy twór Liga Konferencji?
W branżowych portalach ostatnio zostaliśmy sklasyfikowani jako 21. największa firma na świecie w bukmacherce. To jest dla nas piękne, pokazujemy, że Polak potrafi. Poza naszym krajem zawsze jednak zaczynamy od zera. Musimy więc sporo wydać na marketing.
Nie chcemy jednak powiedzieć: od teraz wchodzimy z całą mocą w jeden rynek. Działamy spokojnie, bez niepotrzebnego ryzyka. Ale jednocześnie w przyszłym roku zagranica da nam dodatkowe kilkaset milionów złotych przychodu.
Ale ta "bukmacherska Liga Mistrzów" się marzy?
Mam marzenie, by zbudować z STS takie drugie Allegro, czyli polską firmę, czempiona nastawionego na technologie. Tak jak oni są naturalnie kojarzeni z byciem liderem e-commerce, tak my chcemy być podobnie kojarzeni, jeśli chodzi o bukmacherkę.
Allegro nie jest w polskich rękach. A STS jak długo będzie?
Na razie zostaje.
Na razie…
Jak ktoś przyjdzie i położy na stole potężną ofertę, to będziemy rozmawiać. Natomiast teraz po COVID-19 czekają nas bardzo dobre lata. W przyszłym roku mamy piłkarskie Euro i igrzyska. Później mistrzostwa świata w piłkę nożną w Katarze.
Czyli możecie pokazać potencjalnemu inwestorowi muskuły…
Jeśli potencjalny inwestor będzie chciał 20 proc. i dobrą dywidendę, to jest to ciekawa oferta. Na dziś ja mam 49 proc., mój ojciec 51 proc. On przede wszystkim angażuje się jednak w swoją firmę deweloperską Atal.
Cieszę się, że udało nam się z STS-u zbudować lidera rynku, który wzbudza zainteresowanie inwestorów. Z drugiej strony jest ryzyko polityczne, że otoczenie biznesowe dla bukmacherów w Polsce będzie coraz trudniejsze. Jest więc czasem pokusa, by się nad tym pochylić. Trzeci pomysł to giełda. Po Allegro i ich debiucie widać, że to ciekawe rozwiązanie.
Tylko żebyście nie skończyli jak CD Projekt. 17 mld zł wyparowało [rozmowa przeprowadzona 14 grudnia - red.].
Nie jestem graczem, szkoda tego, co się tam wydarzyło, ale to nadal jest fantastyczna spółka. Problemem jest słabości naszej giełdy. Każdy fundusz musiał mieć CD Projekt, bo poza nimi w WIG20 są praktycznie tylko spółki skarbu państwa. Jednocześnie drobni inwestorzy żyli marzeniami. Jak cena spadnie do 190 zł, to sam kupię ich akcje.
Z kolei nasz biznes jest bardziej przewidywalny niż gry. Rok w rok generujemy wyraźne wzrosty obrotów. To wbrew pozorom spokojny interes. Mamy dziś zerowe zadłużenie, więc w razie planu realizacji przejęć, możemy bardzo łatwo pozyskać finansowanie z dowolnego banku.
I iść po Totolotka.
Jego moglibyśmy kupić bez kredytu. Natomiast właśnie dlatego nie chcę sprzedawać firmy. Bo jak przyjdzie fundusz private equity, to zadłuży ją na kilkaset milionów, zacznie robić zakupy, lewarować, pompować. Pójdzie na giełdę i sprzeda. To jest coś, co może się udać, ale nie musi.
A ty chcesz robić firmę rodzinną.
Tak.
Rodzinnych sreber się nie wyprzedaje.
Mojemu ojcu w Atalu giełda była potrzebna, by mieć łatwiejszy dostęp do finansowania. Ja dziś tego nie potrzebuję. Chcę wzmacniać ten team STS-owy. Mam 33 lata, przechodzimy do tego wieku [śmiech - red.], a zarządzam nim ósmy rok. Dużo poświęciłem życia i czasu. Natomiast są rzeczy, których tu nie przeprowadzę, bo nie mam 20 lat doświadczenia w światowych korporacjach.
Jestem chłopakiem z Polski, który chce, by firma, którą zarządza, za parę lat była w światowej czołówce, ale zastanawia się, czy sobie poradzi. I dlatego czasem są pomysły, by wpuścić do STS trochę świeżej krwi.
Pytając o wiek, właśnie tego chciałem się dowiedzieć. Jest przecież wiele firm w Polsce, które dzieci przejęły od rodziców i rozłożyły na łopatki. U ciebie scenariusz był odwrotny: dostałeś bankruta, a zbudowałeś lidera rynku.
Byłem jeszcze w liceum, gdy tata "wrzucił" mnie do STS-u. Wówczas był mniejszościowym akcjonariuszem. Kupiłem STS w 2012 roku za pieniądze pożyczone od ojca. Firma miała kilkadziesiąt milionów długów i 15 proc. udziału w rynku. Od tego czasu pieniądze oddałem i wraz z pomocą ojca stworzyłem spółkę wartą 3-4 mld zł.
Zbudowałem ją z moim zespołem, a ojciec od czasu do czasu doradzał mi w kluczowych tematach. Jego rola była oczywiście gigantyczna, bo on te pieniądze wyłożył i zaryzykował. Zaufał nam i dał mi tę firmę.
On dałby radę?
Dobre pytanie. Pod pewnymi względami, np. transformacji cyfrowej, miałby problemy. On ma firmę deweloperską, a ja technologiczną. Natomiast ojciec jest świetnym biznesmenem – zresztą dużo lepszym niż ja – doradza mi w kwestiach prawnych, kontaktów z ministerstwami, no i oczywiście sponsoringu sportowego, bo doskonale zna się na sporcie.
On świetnie budował sieć punktów stacjonarnych, a ja się pojawiłem tu w odpowiednim momencie, kiedy STS trzeba było z biznesu offline zmienić w supertechnologiczną firmę.
A ty dałbyś radę poza STS-em?
Wiesz, zarządzam dziś naszą spółką Betplay International. Mam swoją firmę holdingową, w której jest kilkaset milionów złotych do zarządzania i inwestowania. Mam więc co robić.
To są przecież finanse, excel. STS to sport, emocje, stadiony, splendor.
Ale tu są głównie tabelki. O rozpoznawalność musiałem walczyć parę lat temu, jak nie mogliśmy się reklamować. Byłem wtedy wszędzie, bo tylko tak mogłem dotrzeć i promować firmę. Ja tymczasem kocham finanse, kocham inwestować. To jest mój konik. Mój pierwszy sukces to jednak STS.
Jako branża udowodniliście, że jak się da wam możliwość legalnego działania, to w znacznym stopniu możecie wyplenić szarą strefę, dać zarobić państwu. Liczysz, że ktoś to dostrzeże i pozwoli oferować wam kolejne usługi w internecie? Na przykład kasyna.
Szara strefa w bukmacherce to dziś kilkadziesiąt procent, a więc i ogromne straty dla budżetu państwa. Cały czas jest tutaj jeszcze dużo do zrobienia. My pokazujemy jednak, że warto nam zaufać i wpuścić w kolejne sfery. Mogę zagwarantować, że przyniesie to budżetowi państwa kolejne miliony złotych w podatkach.
Czyli ile konkretnie?
To zależy od formy i wysokości opodatkowania, ale sądzę, że to może być drugie tyle, co teraz. Z 360 mln zł zrobiłoby się pewnie z 700 mln zł tylko od nas. Dlatego inwestujemy za granicą, bo jak się to już wydarzy w Polsce, to my będziemy gotowi.
Teoretycznie my już mamy kasyna online oferowane przez Totalizator Sportowy. Dlaczego tam to się nie udaje tak, jak można by oczekiwać?
Bo się w tym nie specjalizują. Ustawowo dostali "prikaz", by zrobić kasyno on-line. To wzięli i zrobili. Wzięli gotowe rozwiązanie od jednego z dostawców, które moim zdaniem nie jest najlepsze. I robią to, jak robią.
Na tym kasynie mam konto, ale nie gram, chciałem zobaczyć, jak to wygląda. Wpłaciłem 2 tys. zł, miałem dostać jakieś bonusy, nie dostałem. To nie jest to doświadczenie, jakiego oczekuje klient.
Widzisz jakąś szansę, by z tego pata wyjść?
Ja bym chętnie wziął sublicencję od Totalizatora Sportowego. Jeśli ją dostanę, dołożę swoje gry w STS, to jest kilkaset milionów z podatków w parę miesięcy. Możemy to zrobić najszybciej, ale podobnie z sublicencją zadziałałyby firmy z naszej branży. Żyjemy jednak w kraju, w którym jest obawa przed takimi pomysłami.
Na koniec. Bukmacher czasami przegrywa?
Listopad był chyba najgorszym miesiące w historii branży bukmacherskiej. Są nawet firmy w Europie, które nie przetrwały.
W meczach wygrywali sami faworyci?
Dokładnie. Mieliśmy zero zysku z zakładów. Nie mówię tu nawet o kosztach. W listopadzie do biznesu dołożyliśmy i to przy rekordowych obrotach. Były dni, gdy traciliśmy nawet kilkanaście milionów złotych. Dostaję dziennie kilka raportów, w tym te o północy. Jak się budziłem czy sprawdzałem telefon, to chciało mi się wymiotować. To były tak potężne straty.
I co wtedy mogłeś zrobić? Obniżyć kursy? Zawiesić?
Czekać. Statystyka musi wreszcie zacząć działać. W tym roku mamy bardzo dużo imprez sportowych skumulowanych po lockdownie. Jak wszyscy faworyci wygrywają przez 3-4 dni, to wiadomo, że po jednym sukcesie klient obstawia jeszcze raz, to się kumuluje i robi się problem. W grudniu już jednak się odbijamy.