Rząd ustami premiera oraz kilku ministrów zapowiada znaczący wzrost nakładów na ochronę zdrowia. Według prof. Stanisława Gomułki, byłego wiceministra finansów i głównego ekonomisty BCC, nie w 2024 r., jak stanowi ustawa, ale już w przyszłym roku nakłady na sektor zdrowia miałyby wynieść 6 PKB. Takie informacje przekazał mu minister finansów Tadeusz Kościński podczas ubiegłotygodniowego spotkania.
Również w ostatnim komunikacie dotyczącym budżetu na 2021 r. resortu finansów wiceminister Sebastian Skuza podkreśla: "W nowym budżecie nie będziemy oszczędzać na zdrowiu, szkolnictwie czy obronie narodowej".
Zdrowie najważniejsze
"Jeżeli przyjmiemy, że nakłady na ochronę zdrowia w 2021 r. mają wynieść już 6 proc. PKB z 2019 r. (tak jak zobowiązuje metodologia w ustawie), to powinniśmy wydać 136,4 mld zł. To niemal 16 mld zł więcej niż przewidziano na ten okres (120,5 mld zł, zgodnie z ustawową metodologią).
Jeżeli założymy, że uzupełnienie tej różnicy powinno nastąpić wyłącznie przez podniesienie składki zdrowotnej, a nie zmienia się liczba opłacających składki (ponad 18 mln płatników obecnie) ani dynamika płac, uprzywilejowanie niektórych grup, to składki powinny z obecnych 9 proc. wzrosnąć do 12-13 proc." - wylicza dla money.pl Wojciech Wiśniewski, prezes zarządu Public Policy, organizacji typu think-tank, która specjalizuje się m.in w ekonomice ochrony zdrowia. To tyle, ile wynosi składka zdrowotna m.in w Czechach (13,5 proc.).
Przeliczmy to na osobie, która zarabia średnią krajową (czyli 5198,58 zł za IV kw. 2019). Podstawa opodatkowania to 4631,45 zł. Dziś odprowadza do ZUS składkę w wysokości 416,83 zł miesięcznie. Po podwyżce (liczymy od 13 proc.) byłoby to 602,09 zł, czyli o 185 zł miesięcznie więcej. O tyle też dostawałaby mniej wynagrodzenia na rękę.
- Rząd zdaje sobie sprawę, że podniesienie składki do 12-13 proc. byłoby nieprzychylnie odebrane zarówno przez pracowników, jak i pracodawców, którym wzrosłyby i tak już bardzo wysokie koszty zatrudnienia. Ostatnim polskim ministrem, który mówił o konieczności podniesienia składki na zdrowie, był śp. prof. Zbigniew Religa. Rząd woli zadłużyć państwo niż de facto wprowadzić wyższe podatki bezpośrednie, jakimi są składki ubezpieczeniowe - mówi Wiśniewski.
Jak donosi "Dziennik Gazeta Prawna", z planów finansowych NFZ (które mogą się do końca sierpnia jeszcze zmienić, wtedy poznamy ustawę budżetową) wynika, że przyszłoroczny budżet wyniesie 102 mld zł i będzie o 11 mld wyższy, od wcześniej zakładanego. 9 mld zł dopłaci właśnie państwo.
Nie składka, nie dług, to co?
Ekonomiści oraz eksperci od finansowania systemów ochrony zdrowia podpowiadają, że można byłoby uniknąć dalszego zadłużania się państwa, a pieniądze na sfinansowanie wyższego budżetu NFZ, mogłyby pochodzić z kilku źródeł.
Pierwszy scenariusz już opisaliśmy, to wzrost składki zdrowotnej, ale rząd go wyklucza. Drugi to współpłacenie przez obywateli za świadczenia medyczne, a trzeci – cięcia budżetowe w innych sektorach publicznych. Jest jeszcze jedna opcja – zarabianie na publicznej infrastrukturze.
– W takiej sytuacji rząd może uszczelnić system finansowania w podobny sposób, jak robi to z VAT. Z jednej strony może zostać poszerzona baza płatników (np. o osoby na umowach o dzieło, które nie są oskładkowane), a z drugiej – może też uszczelnić wypływ pieniędzy do tzw. szarej strefy – uważa dr Sławomir Dudek, główny ekonomista Pracodawców RP.
Zdaniem dr. Dudka najgorszym rozwiązaniem jest dalsze zadłużanie się państwa. - Sytuacja związana z pandemią to dobry moment na publiczną debatę nad kondycją polskiej opieki zdrowotnej. Polsce potrzebny jest nowoczesny, oparty na nowych technologiach system ochrony zdrowia oraz nowy sposób finansowania – uważa dr Dudek.
Oczekiwania rosną
NFZ musi zwiększyć pieniądze nie tylko na świadczenia, ale rosną też oczekiwania finansowe pracowników sektora medycznego. Przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy Krzysztof Bukiel przyznaje, że związki daremnie próbują wymóc na ministrze zdrowia nowelizację ustawy, która trzy lata temu gwarantowała lekarzom specjalistom wynagrodzenie na poziomie 6750 zł.
- Wtedy było to ok.1,58 średniej pensji krajowej lub trzy płace minimalne. Gdyby te wskaźniki odnieść do tego roku, wynagrodzenie lekarzy powinno wzrosnąć do ok. 7,8 tys. zł. lub nawet 8,4 tys. zł. – wylicza Bukiel.
Zdaniem przewodniczącego, sektorowi zdrowia potrzebny jest audyt i zaplanowanie wydatków na nowo.
Czyli jak? - Należy ujednolicić finansowanie, urealnić składkę zdrowotną w stosunku do koszyka gwarantowanych świadczeń (jeżeli nie chcemy zwiększać składki, trzeba ograniczyć bezpłatne świadczenia). Wprowadzić współpłacenie za usługi medyczne lub inną formę motywacji pacjentów, tak by ograniczyć nadużywanie świadczeń – wylicza Bukiel.
Podobnego zdania co związkowcy są też przedsiębiorcy z sektora usług medycznych. Anna Rulkiewicz, prezes sieci przychodni i prywatnych szpitali Lux Med oraz prezes Pracodawców Medycyny Prywatnej, zaznacza, że żadne rozmowy z sektorem prywatnym o zmianach w finansowaniu świadczeń medycznych się nie toczą.
Przedsiębiorcy od dawna postulują jednak współpłacenie za usługi medyczne oraz wprowadzenie zachęt fiskalnych dla tych pracodawców, którzy wykupują dla swoich pracowników dodatkowe ubezpieczenia zdrowotne. – Przedsiębiorcy odciążają publiczny system ochrony zdrowia, powinni więc móc skorzystać z ulg podatkowych. A takich nie ma – mówi prezes Rulkiewicz.
Kilka lat temu Jarosław Kaczyński zapowiedział, że Polscy nie będą płacić za świadczenia medyczne, każdy Polak: pracujący czy nie – będzie miał do nich dostęp. Chociaż w 2017 r. za rządów Beaty Szydło w ministerstwie zdrowia kierowanym wówczas przez Konstatowanego Radziwiłła powstał projekt ustawy dotyczącej współpłacenia, ale prace te szybko przerwano.
I chociaż ustawy nie ma, Polacy i tak płacą ze swojej kieszeni za usługi medyczne – najwięcej wydają na leki oraz suplementy, a także na prywatne porady i zabiegi medyczne i ubezpieczenia. W sumie dorzucają do systemu ok. 30 do 40 mld zł rocznie, co stanowi ok. 1/3 budżetu NFZ.
Rząd, chwaląc się rosnącymi nakładami na ochronę zdrowia, jednocześnie stopniowo zakręca publiczny kranik z pieniędzmi. Ministerstwo Finansów właśnie zaproponowało zmiany w rozporządzeniu dotyczącym szczegółowych zasad prowadzenia gospodarki finansowej NFZ. Mowa w nim m.in. o tym, że ok. 1 mld zł zmniejszy się pula środków na refundację leków, koszty te będą przerzucone na obywateli.
- Dla pacjentów i pracowników ochrony zdrowia większe znaczenie niż kwota nakładów ma to, czy tych pieniędzy wystarcza na to, na co powinno - kwituje krótko Bukiel.
Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie