Czas Borisa Johnsonana Downing Street powoli się kończy, a przypadł na niezwykle burzliwy okres w dziejach Wielkiej Brytanii. To już za jego rządów Zjednoczone Królestwo rozstało się z Unią Europejską, potem sparaliżowała je pandemia koronawirusa; teraz zaś rząd zmaga się ze skandalem obyczajowym, tuż po tym, jak udało się wygasić kryzys natury prawnej.
1. Masowe odejścia z rządu
Obecne problemy władzy rozgorzały wokół Christophera Pinchera. To poseł Partii Konserwatywnej odpowiedzialny za dyscyplinę w partii. Został on oskarżony o molestowanie dwóch jej członków, co wyszło na jaw 30 czerwca. Już po przyznaniu się do "niewłaściwego zachowania" na jaw wyszły kolejne przypadki przekraczania granic.
Boris Johnson miał wiedzieć o przekraczaniu granic przez polityka, choć oficjalnie jego rzecznik zaprzeczał, by dochodziły do niego wcześniej jakiekolwiek informacje na ten temat. Później zaś stwierdził, że do premiera dochodziły szczątkowe wieści o oskarżeniach.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tym razem brytyjskie media były zgodne i już od wtorku pisały, że lider Partii Konserwatywnej nie utrzyma się na fotelu, co zresztą on sam potwierdził w czwartek. Gwoździem do trumny są masowe odejścia z rządu – mówi się o kilkudziesięciu rezygnacjach, a to się jeszcze nie zdarzało żadnemu premierowi – w tym dwóch ministrów odpowiadających za zdrowie i finanse.
Decyzja Sajida Javida i Rishiego Sunaka wywołała lawinę – co kilkadziesiąt minut kolejny członek rządu rzuca papierami. Sytuacja jest bezprecedensowa na tyle, że telewizja Sky News w swoim programie informacyjnym umieściła licznik wskazujący, ile osób już złożyło rezygnację, na co zwrócił uwagę Jakub Krupa, były korespondent PAP, dziś współpracujący z mediami brytyjskimi i polskimi.
Dr Małgorzata Kaczorowska z Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego w rozmowie z money.pl podkreśla, że to pierwszy taki przypadek exodusu.
Groźby odejść z rządu i wywierana presja do ustąpienia były kierowane swego czasu również wobec Margaret Thatcher. Próbowano w ten sposób wymusić na niej ustąpienie z funkcji premiera i liderki partyjnej, jak się okazało skutecznie. Tony’emu Blairowi również sugerowano, aby w pewnym momencie zapowiedział swoją rezygnację. W tych dwóch przypadkach jednak nie doszło do tak masowego "rzucania papierami", jak w obecnej sytuacji – mówi dr Małgorzata Kaczorowska.
Sondaż ośrodka YouGov pokazuje, że po raz pierwszy lider Partii Konserwatywnej stracił poparcie w oczach przedstawicieli własnej partii. 54 proc. jej wyborców chce, by Boris Johnson opróżnił stanowisko. Wciąż popiera go 33 proc. zapytanych zwolenników torysów. Według ekspertki w pamięci Brytyjczyków po jego rządach pozostanie przede wszystkim brexit oraz skandale z ostatnich miesięcy.
Jednak Boris Johnson będzie również zapamiętany ze względu na swoją oryginalność. To wyjątkowa osobowość – od rozwichrzonej czupryny, po swój stosunek do interlokutorów, niezwykłą pewność siebie, styl prowadzenia rozmów i szeroko rozumiany nieszablonowy i osobliwy sposób bycia. Warto wspomnieć, że polityk ten wcześniej był merem Londynu (od 2008 r. do 2016 r.), wybranym dwukrotnie z rzędu na to stanowisko, zresztą pozytywnie ocenianym. Jednak krytycznie – i słusznie – postrzega się jego decyzje i działania po objęciu funkcji premiera – uważa nasza rozmówczyni.
Szef rządu jednak po rezygnacji Rishiego Sunaka na stanowisko ministra finansów powołał Nadhima Zahawiego, dotychczasowego ministra edukacji. Jednak to niepierwszy kryzys uderzający w jego gabinet. Jego urzędowanie na Downing Street rozpoczęło się od potężnego impasu politycznego.
2. Burzliwy początek kadencji
Boris Johnson 23 lipca 2019 r. wygrał wewnętrzne wybory na przewodniczącego Partii Konserwatywnej, a już dzień później został premierem Wielkiej Brytanii. Zastąpił na tym stanowisku Theresę May (w jej rządzie pełnił zresztą funkcję ministra spraw zagranicznych), która dotrzymała obietnicy i ustąpiła z fotela szefowej rządu po tym, jak trzykrotnie przegrała głosowanie nad przyjęciem tzw. umowy brexitowej.
Sytuacja, jaką zastał, była trudna. Musiał doprowadzić do końca proces rozwodu z UE – zgodnie z jego własną obietnicą miało to nastąpić do 31 października – a przy tym jego ugrupowanie nie miało nawet większości w Izbie Gmin. W efekcie Boris Johnson od razu wzbudził kontrowersje i zdecydował się na zawieszenie obrad parlamentu brytyjskiego na pięć tygodni (od 10 września do 14 października), choć on sam nazywał to "odroczeniem".
Zanim jednak zawieszenie weszło w życie, świeżo upieczony premier przegrał pierwsze trzy głosowania w parlamencie i tym samym stał się pierwszym szefem rządu w historii Wielkiej Brytanii, któremu się to przytrafiło. Przegrane głosowania dotyczyły m.in. opuszczenia Unii bez umowy oraz przedterminowych wyborów. Przed zawieszeniem prac rząd przegrał jeszcze trzy kolejne głosowania.
Ostatecznie Borisowi Johnsonowi udało się porozumieć z opozycją w kwestii przyspieszonych wyborów i z Brukselą w sprawie przesunięcia terminu brexitu na 31 stycznia 2020 r. W pierwszym przypadku ówczesny lider Partii Pracy Jeremy Corbyn podkreślał, że mógł się zgodzić na tę propozycję, bo "czarny scenariusz", jakim byłoby wyjście z UE bez umowy, został "zdjęty z agendy".
24 września 2019 r. Sąd Najwyższy Zjednoczonego Królestwa uznał decyzję o zawieszeniu prac parlamentu za bezprawną.
3. Palący termin brexitu
Przyspieszone wybory zdecydowanie wygrali Torysi i zdobyli 365 mandatów w Izbie Gmin na 650. Zażegnaniem jednego kryzysu udało mu się odroczyć kolejny, ale tylko o trzy miesiące. Nad rządem wciąż wisiała kwestia dokończenia brexitu – w powyborczej rzeczywistości jednak wszystkie strony zyskały pewność, że Wielka Brytania będzie mogła opuścić Wspólnotę bez porozumienia, jeżeli tak zdecyduje Boris Johnson. A ten powtarzał wciąż jedno zdanie:
Wyjdziemy z Unii do 31 stycznia [2020 r. – przyp. red.].
Po wygranych wyborach i zielonym świetle ze strony Unii Europejskiej na przedłużenie terminu, Boris Johnson już kilka dni po grudniowych wyborach przeforsował przez brytyjski parlament ustawę związaną z wypowiedzeniem członkostwa. Kiedy to samo pod koniec stycznia 2020 r. zrobił Parlament Europejski, nic już nie stało na drodze do formalnego zatwierdzenia rozwodu UE i UK.
1 lutego 2020 r. rozpoczęło się wielkie świętowanie na ulicach Londynu, ale to wciąż nie zamykało kwestii brexitu. Obie strony dały sobie czas do 31 grudnia 2020 r. na doprecyzowanie umowy handlowej łączącej Wyspy i Wspólnotę. Do tego czasu miał obowiązywać okres przejściowy – Wielka Brytania formalnie nie była już członkiem UE, ale wciąż obowiązywało ją prawo unijne i zasady wspólnego rynku. Boris Johnson zatem nie rozbroił gospodarczego dynamitu, lecz opóźnił jego zapłon.
4. Pandemia paraliżuje gospodarkę i zagraża życiu premiera
Temat rozwodu brytyjsko-unijnego na półkę odłożył globalny problem – pandemia koronawirusa. Jeszcze w marcu 2020 r. rząd uruchomił fundusze o wartości szacowanej przez Bloomberga na 330 mld funtów (ok. 15 proc. PKB), by ratować przedsiębiorstwa dotknięte lockdownami. Po kilku dniach rząd ograniczył do minimum przemieszczanie się obywateli.
Pod koniec marca 2020 r. Boris Johnson sam odczuł wpływ COVID-19 na organizm. Po pozytywnym wyniku testu premier najpierw poddał się izolacji, a kilka dni później wylądował na intensywnej terapii. Pojawiło się nawet realne zagrożenie jego życia, lecz ostatecznie stan zdrowia szefa rządu się poprawił i po kilku dniach opuścił szpital, a pod koniec kwietnia powrócił do pracy.
Jak jego rząd był jednym z pierwszych wprowadzających obostrzenia, tak też był jednym z pierwszych, który z nich rezygnował. Wielka Brytania natychmiast zakontraktowała dostawy szczepionek, jak tylko pojawiły się na rynku i wraz z nimi luzowała obostrzenia. "Odwilż" nastąpiła już w kwietniu 2021 r. Co prawda z czasem rząd powrócił do częściowego lockdownu, ale w lutym 2022 r. w pełni uwolnił gospodarkę.
5. Brexit z umową czy bez? Rozmowy na ostrzu noża
W cieniu zamieszania z koronawirusem i szczepionkami powrócił problem, który doprowadził Borisa Johnsona do gabinetu na Downing Street – brexit. Zbliżał się bowiem 31 grudnia 2020 r., czyli ostateczny termin rozbratu UE i Wielkiej Brytanii. A premier na każdym kroku podkreślał, że przedłużenia okresu przejściowego nie będzie.
Tymczasem negocjacje toczyły się w ślamazarnym tempie. Żadna ze stron nie chciała iść na znaczące ustępstwa, a do tego wszystkich zaprzątały kwestie walki z pandemią. Boris Johnson przyznawał, że istnieje "duże prawdopodobieństwo", że brexit zakończy się bez umowy.
Wielka Brytania była niesamowicie elastyczna. Bardzo staraliśmy się robić postępy w różnych sprawach – stwierdził w grudniu 2020 r. po jednej z rozmów z Ursulą von der Leyen.
24 grudnia 2020 r. jednak nastąpił przełom – Londyn i Bruksela porozumiały się co do umowy handlowej. Uregulowała ona obopólne relacje po 31 grudnia 2020 r. i zapobiegła nałożeniu cel i ograniczeń w handlu. Choć wtedy obie strony ogłosiły sukces, to z czasem Zjednoczone Królestwo zaczęło nawoływać do zmian w traktatach. Komisja Europejska jednak całkowicie odrzuca taką możliwość.
6. Gdzie są ci wszyscy kierowcy?
Skutki rozstania Wielkiej Brytanii z Unią Europejską unaoczniły się już pod koniec 2020 r. Zagraniczni kierowcy, w tym również polscy, jeszcze przed Nowym Rokiem starali się opuścić Wyspy, ze względu na niepewność, co ich czeka po 1 stycznia 2021 r. Francja jednak nie chciała ich wpuścić ze względu na nową odmianę koronawirusa, która rozprzestrzeniała się w Wielkiej Brytanii.
Problem jednak powrócił z pełną siłą już kilka tygodni później. Sklepy w Wielkiej Brytanii świeciły pustkami; problem z ich zatowarowaniem pojawił się ze względu na braki kadry w branży logistycznej. Brytyjskie media powoływały się na szacunki firmy Logistics UK, z których wynikało, że brakuje nawet 90 tys. kierowców. Przyczynił się do tego splot trzech czynników: pandemia, brexit oraz zmiany podatkowe, które zniechęcały do pracy za kierownicą.
Rząd miał różne pomysły na rozwiązanie tego problemu. Zaczął od propozycji wyższych stawek (w money.pl pisaliśmy, że stawki wahają się w okolicach 15 tys. zł "na rękę"), potem myślał o posadzeniu wojskowych w samochodach dostawczych, by na koniec zaproponować poluzowanie w programie wizowym dla kierowców zagranicznych, co miało zapewnić nawet 5 tys. specjalistów.
7. Ludzie siedzieli w domach, a premier się bawił
Wspominaliśmy już, że w czasie pandemii Wielka Brytania była jednym z pierwszych państw wprowadzających obostrzenia i zamykających gospodarkę. Premier jednak nakazywał obywatelom siedzieć w domach, a jednocześnie organizował imprezy i spotkania towarzyskie w siedzibach rządowych, co nazwano w mediach "Partygate".
To skończyło się dla niego mandatem nałożonym przez służby za złamanie restrykcji covidowych. Tym samym stał się pierwszym urzędującym premierem ukaranym w ten sposób.
Po opublikowaniu raportu Sue Gray, która badała 16 nieformalnych spotkań w czasie pandemii, opinia publiczna była oburzona nie tylko tym, że premier bawił się wtedy najlepsze, lecz także tym, że otrzymał za to zaledwie jeden mandat.
Krystian Rosiński, dziennikarz i wydawca money.pl