Ajenci Orlenu to niezależni przedsiębiorcy zarządzający stacjami koncernu. Robią to na własny rachunek, uzyskując stosunkowo niewysoką (3,5 tys. zł) stałą pensję oraz prowizję od sprzedaży. Im większa sprzedaż, tym więcej zarobią.
"Gazeta Wyborcza" pisze o problemach ajentów – ich los pogarsza się z roku na rok. Z cytowanych przez gazetę wypowiedzi wynika, że współpraca z Orlenem jest coraz trudniejsza i mniej opłacalna.
Jeden z ajentów skarży się, że teoretycznie może zatrudnić tyle osób, ile potrzebuje. Ale od Orlenu dostanie pieniądze na wypłaty i ZUS tylko dla określonej liczby, takiej, jaką założył w swoich planach Orlen – na ogół, jak się okazuje w rzeczywistości - niewystarczającej. Na jego stacji pracują 4 osoby – po 2 na dwóch zmianach (po 12 godzin na dobę).
Do ich zadań należy wszystko – od mycia toalet, przyjmowania płatności, po robienie hot dogów i hamburgerów. Może im płacić 2,5 – 3 tys. zł pensji "na rękę". Na więcej nie ma pieniędzy.
Inni ajenci skarżą się też na coraz dziwniejsze wymagania. Teoretycznie pracownik robiący hamburgera musi zważyć wszystkie jego składniki – nawet liść sałaty i warzywa, które wrzuca do środka. A co godzinę powinien sprawdzać i protokołować temperaturę w każdej lodówce. Rośnie też lista przewinień, za które menedżerowie koncernu mogą karać ajentów.
Z informacji "Wyborczej" wynika, że lista niezadowolonych ajentów rośnie, podobnie jak lista stacji do objęcia. Gazeta pisze też, że po wygranych przez PiS wyborach w koncernie znalazło zatrudnienie wielu lokalnych działaczy tej partii.
Money.pl zapytało biuro prasowe Orlenu o komentarz i warunki współpracy z ajentami, czekamy na odpowiedź.