- Sergiusz Trzeciak jest prawnikiem i ekspertem ds. wizerunku, doradza firmom i osobom publicznym w zakresie budowania marki osobistej i public relations;
- Ekspert radzi, jak odnaleźć się w karierze - zarówno osobom na początku drogi, jak i tym, które chciałyby po prostu coś zmienić w życiu;
- Nawet wśród prac za minimalne wynagrodzenie można znaleźć coś bardziej dopasowanego do nas - twierdzi Trzeciak.
Michał Wąsowski, Money.pl: Napisał pan książkę o tym, jak odnaleźć się w karierze, zaplanować ją. Co w takim razie powinien zrobić młody człowiek, który ma 18-20 lat i nie ma pojęcia, co chce robić w życiu? Od czego powinien zacząć? Dla ułatwienia załóżmy, że mowa jest o studentach.
Sergiusz Trzeciak: Myślę, że każdy młody człowiek przed wyborem studiów lub rozpoczynając studia powinien odpowiedzieć sobie na pytanie, po co wybrałem taki, a nie inny kierunek studiów, dlaczego chcę zajęć się właśnie tym, wybranym kierunkiem studiów. Czy to wynika z mojej wewnętrznej potrzeby, pasji? Moim zdaniem to jest klucz do znalezienia sobie zawodu: autentyczne zainteresowanie. Jeżeli coś mnie pasjonuje, to w drugiej kolejności zastanawiam się, jak mogę to zmonetyzować, jak mogę na tym zacząć zarabiać. Ale niekoniecznie tu i teraz.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
To co robić, zanim się zrozumie, jak można zarabiać na swojej pasji? Wydaje się to wielu osobom nieosiągalnym celem.
Jeżeli może sobie na to pozwolić, to na miejscu takiej osoby postarałbym się, zwłaszcza na wczesnym etapie studiów, pójść do różnych firm na praktyki, staże. Po to, żeby czegoś się nauczyć, zdobyć wiedzę, doświadczenie i kontakty. I na tym bym się koncentrował, żeby spróbować różnych rzeczy, koniec końców móc odpowiedzieć sobie na pytanie: czego mogę się nauczyć, jak mogę się rozwinąć? Kogo mogę w tej pracy poznać? A nawet: w jakich zadaniach czuję się dobrze, a w których mniej? Może to być czas słabo płatnych praktyk, jednak tego typu doświadczenia są bardzo dobrą inwestycją na przyszłość. Szukając swojej pierwszej pracy, osoba po praktykach jest już atrakcyjniejszym kandydatem. Praktyki i staże należy odbywać pod kątem długofalowym, a nie tylko tu i teraz.
Kiedy należy zacząć o tym myśleć? Pytam, bo dzisiaj już w liceum czy technikum młodzież jest wpychana do wyścigu. A niektórzy nie wiedzą, co robić, nie chcą studiować. Nawet jeśli zdobywają jakiś zawód, to nie chcą w nim pracować.
Dlatego młodzi powinni przede wszystkim spróbować odkrywać swoją pasję. Jeżeli nie są pewni, to właśnie studia powinny być okresem, kiedy można próbować różnych rzeczy. Znaleźć odpowiedź na pytanie: co mi tak naprawdę odpowiada. Natomiast, wybierając studia, w ogóle nie kierowałbym się tym, co jest obecnie popularne. To jest podstawowy błąd. Młodzi wybierają często studia pod kątem tego, co jest potrzebne na rynku pracy w danej chwili. A powinni myśleć o tym, co będzie za 5-10 lat. Wiem, że żyjemy w czasach, kiedy trudno to stwierdzić, ale w takim wypadku należy wykorzystać studia, aby zebrać jak najwięcej miękkich umiejętności. Oczywiście, to łatwiejsze przy naukach społecznych, a trudniejsze przy kierunkach typu medycyna, studia inżynierskie. Ale mimo wszystko należy próbować pozyskać umiejętności miękkie, np. w zakresie negocjacji, wystąpień publicznych, budowania zespołów. Uczestniczyć w projektach, szkoleniach. Tak, by kończąc studia mieć już jakieś doświadczenia zawodowe. Druga rzecz, którą bym zalecał, to zaangażowanie się w działalność społeczną, samorządową, lokalną, może polityczną. Nawet organizować konferencje dla studentów. Pracuję często z zarządami dużych firm i widzę, jak te osoby są cenione. Dzisiaj już nie wystarczy skończyć dobrą uczelnię z odpowiednim wynikiem.
To co jeszcze może pomóc znaleźć pracę na początku drogi zawodowej?
Wymagający pracodawcy patrzą też np. na zainteresowania. To, wbrew pozorom, ważny punkt w CV. Przede wszystkim należy wpisać tam realne zainteresowania. Ta część CV mówi o wiele więcej o kandydacie, o jego pozytywnych cechach osobowości i charakteru. Uprawianie danej dyscypliny sportu może mówić o determinacji, systematyczności kandydata, wspinaczka wysokogórska o przełamywaniu własnych barier, ciężkiej pracy nad sobą, muzyka i sztuka o wrażliwości, dbałości o szczegóły, itd. Warto też przygotować dokładniejszy opis w CV: udział w maratonach, muzyka klasyczna, polska poezja. Dla rekruterów może to być duże źródło informacji. Także hobby, zaangażowanie w różne organizacje, stowarzyszenia, to wszystko jest bardzo cenne. Jest to przetestowanie swoich umiejętności, stworzenia czegoś od zera. Pokazuje, czy ktoś po prostu potrafi działać. Wykazuje inicjatywę ponad to, co jest wymagane na studiach.
Wspomniał Pan o wystąpieniach publicznych i umiejętnościach miękkich, które w zasadzie zasadzają się na jednej rzeczy: komunikacji. Tymczasem często młodzi dyskutują o tym, że nie chcą wchodzić w interakcje z ludźmi. Im mniej, tym lepiej. Nie wszyscy, oczywiście, ale świat to ułatwia, bo już nie trzeba dzwonić albo gdzieś iść, można załatwić to przez internet. A Pan przychodzi i mówi: trzeba się tego uczyć. W jaki sposób? Jak można trenować komunikację?
Jak najbardziej można ją trenować. I tutaj mamy dwa aspekty. Pierwszy to wystąpienia publiczne - i opowiem o tym z własnego doświadczenia. Miałem poważną tremę, wręcz lęki przed wystąpieniami publicznymi. Gdy miałem jedno z pierwszych wystąpień telewizyjnych i komentowałem wybory w wieczorze wyborczym, paraliżowała mnie świadomość, że oglądają mnie 2 miliony osób. Starałem się krok po kroku przełamywać te lęki. I tym bardziej, skoro mnie to paraliżowało, próbować tego, oswajać.
A drugi aspekt to rozmawianie z tak zwanymi VIP-ami czy po prostu osobami, które nam zawodowo imponują. Młode osoby bywają sparaliżowane tym, że mają porozmawiać z kimś ważnym. Warto pamiętać, że te osoby są dużo bardziej przystępne i chętnie do rozmowy z młodym pokoleniem, niż nam się wydaje. Dla nich taka rozmowa też może być bardzo cenna. Ja się tego nauczyłem od prof. Pelczyńskiego, który był emerytowanym profesorem Oxfordu, a ja 18-letnimi studentem. Mimo to, traktował nas jak partnerów. Trzeba próbować. Dawno temu, gdy pisałem pracę doktorską na temat negocjacji akcesyjnych Polski z Unią Europejską, chciałem dotrzeć do wszystkich negocjatorów - łącznie z członkami Komisji Europejskiej. Wtedy to nie było łatwe. Ale spotykając różnych ludzi na konferencjach, idąc "po nitce do kłębka", prosząc o referencje czy przedstawienie konkretnej osobie, udało mi się dotrzeć do kilkunastu osób. Niektórzy poświęcili mi dwie godziny, inni 30 minut, ale miałem możliwość nawiązać bezpośredni kontakt, porozmawiać. Od takiego kontaktu może zacząć się poważna relacja.
Tylko wiele osób - tu już wiek nie ma znaczenia - nie wie, jak do tego podejść, żeby to miało ręce i nogi. Nie wiedzą, co zrobić, żeby nie skończyło się na wypluciu z siebie "dzień dobry, jestem Jan Kowalski i jestem wielkim fanem".
Każdej osobie jesteśmy w stanie coś zaoferować. Nawet drobne rzeczy. To może być wskazówka, jakie błędy popełnia w mediach społecznościowych, co może poprawić. Albo jeśli ten ktoś napisał książkę, to zapytać go o coś związanego z nią - to już pokazuje, że zaangażowaliśmy się nieco bardziej. Dlatego mówiłem o organizacjach studenckich - one są silnym lewarem, który pozwala mieć VIP-ów na wyciągnięcie ręki, zaprosić ich. Zawsze można takiej osobie zaproponować pomoc, bycie asystentem. Jest naprawdę 100 różnych sposobów. I oczywiście, 9 z 10 osób może nam odpowiedzieć, że nie potrzebuje w ogóle żadnej pomocy. Ale być może ta jedna na dziesięć się zgodzi. Wiem jedno: nigdy nie było tak łatwo, jak dzisiaj, dotrzeć do odpowiednich osób.
Czasem trzeba też być sprytnym. Jako stypendysta Chevening na Uniwersytecie w Oksfordzie, pisałem pracę dotyczącą NATO. I chciałem porozmawiać z sekretarzem generalnym NATO. To nie było łatwe, ale akurat stowarzyszenie, do którego się zapisałem, ściągało ówczesnego sekretarza Lorda Robertsona na spotkanie. To jednak było za mało, ale nawiązałem wówczas współpracę dziennikarską z jednym z tygodników. Przewodniczącej stowarzyszenia powiedziałem, że współpracuję z periodykiem i poprosiłem o przedstawienie mnie jako dziennikarza. Szczerze mówiąc, to było na wyrost. Co prawda, faktycznie współpracowałem z tygodnikiem, ale "zlewarowałem" się jego szyldem. Na koniec jednak Robertson potraktował mnie jak dziennikarza. Powiedział, że ma 15 minut, a rozmawialiśmy ponad pół godziny. Zadałem mu pytania do gazety, a przy okazji kilka do swojej pracy. I mój promotor był bardzo zdziwiony, że mam bezpośrednio wywiad z Robertsonem. Czasami trzeba radzić sobie na różne sposoby.
Albo zostać wolontariuszem na konferencji.
Tak, wolontariuszem albo po prostu tam pracować, nawet w charakterze np. kelnera. Nie ma przecież w tym nic złego. Należy pomyśleć o tym tak: jeśli mogę sobie pozwolić na to, by być wolontariuszem przez kilka dni na konferencji, to to jest ogromna korzyść, bo ludzie normalnie płacą po kilka czy kilkanaście tysięcy złotych, by się tam znaleźć. Oczywiście, trzeba się wtedy zaangażować w pracę, ale to też możliwość słuchania osób, do których chcemy dotrzeć. Dzisiaj jest tego dużo: Impact, EKG, Karpacz, EKF, wszędzie tam można nawiązać kontakt.
Z tego, co pan mówi, wynika, że nawet nie do sukcesu, ale jako takiego spełnienia swoich celów, niezbędna jest spora determinacja.
Owszem. Ale dlatego trzeba od początku mówić sobie: po co to robię? Wiele osób interesuje się sportem, ale nie zostaną sportowcami. Lubią oglądać sport. I mają tyle możliwości: zostać blogerem, dziennikarzem, fotografem. Znam nawet lekarza, który interesował się sportem i początkowo zaczął zgłaszać się jako wolontariusz do imprez sportowych. Dzisiaj współpracuje z jednym z czołowych klubów w Polsce. I zaczął zarabiać na swojej pasji.
To wszystko brzmi dobrze, ale jest jeden szkopuł: założyliśmy, że mówimy o studentach. Jest jednak w Polsce sporo osób, które muszą pracować, żeby w ogóle się utrzymać. Przeżyć. Nierzadko za najniższą krajową. Takie osoby też pewnie by chciały robić coś innego, ale mają nóż na gardle. Wybierają to, co zapłaci im rachunki albo to, co jest jedyne dostępne. To co takie osoby mogą zrobić, by wyjść z tego zaklętego kręgu?
Przede wszystkim spróbować dopasować tę pracę chociaż trochę do swojej osobowości. Przykład: poznałem człowieka, niesłychanie oczytanego, który miał taki przymus pracy. Zatrudnił się jako nocny ochroniarz na budowie. Niewiele się tam działo, a on cały czas mógł czytać książki, uczyć się w tym czasie. A nikt nie chciał tej pracy, bo nikt nie chciał siedzieć nockami na budowie. Chociaż zdaję sobie sprawę, że to dosyć skrajny przykład.
No właśnie, a pytam np.in. o ludzi, którzy pracują jako kelnerzy czy na kasie w sklepie. Nierzadko ich praca to 8-10 dziennie, wracają do domu kompletnie wycieńczeni i chcą odpocząć, bo pół dnia użerają się z awanturującymi klientami albo szefem. Nie mają zwyczajnie siły ani czasu na odkrywanie, co jest ich pasją.
Niestety, jeżeli ktoś źle czuje się w tego typu pracy, wyciąga ona z niego całkowicie energię, to rada jest tylko jedna: próbować za wszelką cenę znaleźć inne miejsce bądź rodzaj pracy. Jeśli zaś musimy pracować w miejscu, gdzie spotykamy się z niezasłużoną krytyką, np. ze strony klientów, to musimy nauczyć się przyjmować odpowiednie nastawienie mentalne. Pomocne może być powtarzanie sobie: "wykonuję swoją pracę należycie, a osoba, która mnie krytykuje ma swoje własne problemy i frustracje, które nie są związane ani ze mną ani z jakością mojej pracy". Kiedyś, pracując w marketingu politycznym, chodziłem z kandydatem od drzwi do drzwi, rozmawialiśmy z ludźmi. I proszę mi wierzyć, często słyszeliśmy najgorsze obelgi. Dla mnie to było jedno z najcenniejszych doświadczeń, bo uczyłem się komunikacji. Zamiast się nakręcać, to rozładowywać, uśmiechać się. Ale to jest trudne. Przede wszystkim nie dać się sprowokować. Warto nie traktować tego jak atak osobisty, bo zwykle osoba atakująca ma jakiś inny powód, z którym sobie nie radzi. Czyli zmiana nastawienia. Nawet wśród prac za minimalne wynagrodzenie można znaleźć coś bardziej dopasowanego do nas. Wiem, że ktoś odpowie: łatwo mówić, trudniej zrobić. I na pewno to, o czym mówię, jest trudne, wymaga determinacji i wiedzy, co chcemy zrobić. Ale warto spróbować, żeby nie być skazanym na pierwszą lepszą pracę, bo nigdy wcześniej nie było tylu możliwości, co dzisiaj.
Jak rozumiem, jeśli kogoś skusi Pana książka, to obie te grupy: i osoby na początku drogi, i te już z doświadczeniem, będą mogły z niej skorzystać? A jeśli tak - to w jaki sposób?
Przede wszystkim ludzie często mają problem z gruntownym samopoznaniem. I ja opisuję szereg narzędzi, które pomagają odpowiedzieć na bardzo proste pytanie: w czym jestem słaby i mocny. Każdy ma predyspozycje w różnych kierunkach, książka pomaga stworzyć takie profile, żeby wiedzieć, co możemy i chcemy robić. Uporządkuje sposób dalszego myślenia i poszukiwania, ale bazując na naszych mocnych stronach. To jest coś wbrew naszemu systemowi edukacji, bo on jest ukierunkowany na to, by ludzie byli "dobrymi średniakami": dobrzy we wszystkim. A powinniśmy koncentrować się na tym, w czym jesteśmy naprawdę dobrzy albo wręcz najlepsi. Nie da się być dobrym we wszystkim i rynek nie doceni tych "średniaków". Są w firmach ludzie, których trzyma się i dobrze zarabiają, bo np. jako jedyni znają jakiś program lub proces albo posiadają unikatowe kontakty.
To jest pierwszy krok, a drugi - to, o czym wspomniałem na początku, czyli odpowiedzenie sobie na pytanie "po co i dlaczego robię to, co robię". Dalsze narzędzia dotyczą już konkretnego planowania: tworzenia listy wymarzonych miejsc pracy, co zacząć robić, by się do nich dostać, jak przygotować się do rozmów kwalifikacyjnych, jak odróżnić swoje CV od innych czy jak na przykład przebić się przez mur różnych gatekeeperów i wyjść poza schemat.
To na koniec dopytam o to uśrednianie przez system edukacji. Dotknął Pan dosyć istotnego problemu: wiele osób, młodych i starszych, czuje, że nie ma światu nic do zaoferowania. Czują, że są absolutnie przeciętne, żadnego talentu, umiejętności. Jak sobie z tym radzić?
To, co powiem, zabrzmi sztampowo, ale każdy z nas ma jakiś dar czy talent, nad którym może pracować. Założenie, że jestem przeciętny, to strzelanie sobie w stopę. Można być przeciętnym W 90 proc. rzeczy, można być nawet złym uczniem, ale to nie oznacza, że nie ma się żadnych talentów. Trzeba jednak to w sobie odkryć, a szkoła zwykle w tym nie pomoże. I jeśli rodzice w tym też nie pomogą, to trzeba to zrobić samemu. Szukać tak długo, aż się znajdzie. Niestety, ambicja zrobienia czegoś fajnego, wielkiego, innego w szkole jest niestety często zabijana. Dziecko w naturalny sposób chce robić coś dużego, przekraczać swoje granice. A potem nagle w pewnym wieku uczy się nas, że masz ograniczenia i już się nie wychylaj, nie próbuj. Nie uda ci się, sytuacja na rynku jest trudna i równaj w dół. Dla mnie to jest fundamentalne, abyśmy właśnie poprzez książki, szkolenia, zaczęli otwierać ludziom na to oczy. I naprawdę z perspektywy młodej osoby można dzisiaj bardzo dużo: dostęp do wiedzy jest nieograniczony.
Nie dajcie sobie wmówić, że "sytuacja na rynku jest trudna", że coś jest nie do osiągnięcia albo że nie da się dostać do danej firmy. Albo że studia nie są dla was, że ich nie skończycie.
Zawsze największym wyzwaniem jest pokonanie tego największego wroga, który siedzi nam w głowie.
Strach?
Tak, między innymi strach przed odrzuceniem. Ale przede wszystkim trzeba sobie powiedzieć: ja się boję. I co z tego? Każdy się boi. Różnica jest tylko taka, że niektórzy się boją i mimo to robią to, co sobie zaplanowali. Inni się boją i nie robią. Boimy się zmian, boimy się zostać zwolnionym. Też byłem w takiej sytuacji: w bardzo młodym wieku straciłem atrakcyjną pracę etatową. Zostałem zwolniony z dnia na dzień. Od razu zacząłem się zastanawiać: co mogę zrobić dalej. Nie oglądałem się, nie narzekałem , chociaż byłem w krytycznej sytuacji: brałem kredyt hipoteczny, nie wiedziałem czy go dostanę, potem go dostałem, ale raty zacząłem spłacać z odkładanych oszczędności nie mając pracy. Nie chodzi więc o to, by się nie bać, bo nie boją się tylko głupcy. Możemy się bać, ale jednocześnie zrobić coś, bo dostrzegamy więcej szans niż zagrożeń. Nie twierdzę, żeby skakać na główkę do basenu bez wody. Ale najpierw sprawdzić, czy tam jest woda, a później - jeśli jest - skoczyć.
Dr Sergiusz Trzeciak jest politologiem, prawnikiem, przedsiębiorcą, autorem kilkunastu książek, m.in. "Mapa Kariery. Wystartuj. Przyspiesz. Zmień". Doradza firmom i osobom publicznym w zakresie budowania marki osobistej i public relations w ramach firmy Trzeciak Consulting. Wykładowca personal branding w ramach programu Executive MBA i DBA PAN.
Rozmawiał Michał Wąsowski, zastępca szefa Money.pl