W niedzielę w Pradze zebrało się - według medialnych doniesień - ćwierć miliona osób, które domagały się dymisji premiera Andreja Babisza. Szef rządu jest oskarżany o wyłudzanie unijnych dotacji i wykorzystywanie wpływów do pomnażania własnego majątku. To prawdopodobnie największe protesty w Czechach od czasów aksamitnej rewolucji w 1989 roku.
Niepokoje nasiliły się po ujawnieniu przez Komisję Europejską wstępnej treści audytu, z którego wynikało, że szef czeskiego rządu jest w poważnym konflikcie interesów. Jeżeli zarzuty się potwierdzą, Czechy będą musiały zwrócić prawie 18 milionów euro.
Kupił media i miał spokój
Babisz jest Słowakiem. W latach 80. pracował w przedsiębiorstwie Petrimex, centrali handlu zagranicznego, którą kontrolowały władze komunistyczne. W 1994 r. założył holding Agrofert, składający się dziś z 250 spółek z branż żywnościowej, rolnej i handlowej. Kilka lat temu magazyn "Forbes" szacował majątek biznesmena na 3,3 mld dolarów.
Babisz wszedł do polityki dość późnym wieku. W 2011 r., gdy miał 58 lat, założył partię polityczną ANO, co po czesku oznacza "tak". Trzeba przyznać, że wiedział, jak zaplanować kampanię wyborczą. Rok po zarejestrowaniu partii kupił kilka najważniejszych tytułów w kraju. W dziennikach nie podejmowano tematów niewygodnych dla ANO, za to chętnie uderzano w oponentów.
Efekt? Po wyborach w 2014 r. ugrupowanie Babisza weszło do parlamentu z drugim najlepszym wynikiem. W nowo utworzonym rządzie szef partii został wicepremierem i ministrem finansów. Od grudnia 2017 roku jest premierem.
Choć Babisz oficjalnie już nie szefuje Agrofertowi, to jego decyzje administracyjne miały wpływ na kondycję finansową spółki. Chodzi o dotacje na rozwój przemysłu i rolnictwa. Według czeskich mediów wartki strumień europejskich funduszy płynął przede wszystkim do firm związanych z Agrofertem. Chodzi o 4,5 mld czeskich koron na przestrzeni dziewięciu lat.
Na tym nie koniec kontrowersji. Zarówno czeska prokuratura, jak i unijny urząd antykorupcyjny OLAF, zainteresowały się udziałami w luksusowym centrum konferencyjnym, na którego budowę… Babisz dostał publiczne dotacje. Czarne chmury nie przeszkodziły jednak politykowi w wygraniu wyborów w ubiegłym roku. Co zatem sprawiło, że w zeszły weekend miarka się przebrała?
- Czesi mają dość Babisza, bo nieźle narozrabiał, nie jest się w stanie z nikim dogadać, ma rząd mniejszościowy, który funkcjonuje fatalnie. Do tego nawet nie jest Czechem, lecz Słowakiem. Więc nic dziwnego, że Czesi protestują. Protestują, bo muszą, a nie dlatego, że chcą. Bo to nie jest polityczny naród, który przejmuje się takimi kwestiami. Tu najważniejsze jest, aby zapewnić rodzinie wikt i opierunek, a nie by się bawić w politykę – komentuje dla money.pl pani Bożena, która o 15 lat mieszka w Pradze.
"Polskie g…"
Krezus i człowiek sukcesu, który wchodzi do polityki? Nic dziwnego, że Babisza nazywano "czeskim Donaldem Trumpem" (mimo słowackiego pochodzenia). Obaj panowie używali podobnego rekwizytu, czyli czerwonej z czapeczki z megalomańskim hasłem o potędze kraju. Jest jeszcze jedna zbieżność: niewyparzony język, o czym przekonali się nasi przedsiębiorcy.
W marcu ubiegłego roku Czesi zaczęli blokować towary z Polski. Wyszło na jaw, że czeskie służby otrzymały instrukcję, która zalecała szczególnie dokładne kontrolowanie wspomnianych artykułów. Chodziło głównie o mięso, jaja, ale też herbaty Mokate. W telewizji w programie na żywo Babisz powiedział o polskiej kiełbasie, że "takiego g...a jadł nie będzie". Dziwne? Niekoniecznie, zważywszy że polscy producenci żywności są konkurencją dla niektórych spółek z Agrofertu.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl