Szperając w internecie można trafić na wiele ciekawostek. Tym razem nasza redakcja zastygła, gdy zobaczyliśmy ofertę sprzedaży mikroapartamentu. Cena – 86 tys. zł, to daje 12 tys. 835 zł za jeden metr kwadratowy. W ogłoszeniu właściciel z przymrużeniem oka zaznaczył, że apartament będzie stanowił "wyzwanie dla nabywcy".
Czytaj również: Ustawa deweloperska. Przepisy chroniące kupującego
Ciekawość zaczęła nas zżerać, więc postanowiłem spotkać się z właścicielem, wcielając się w rolę potencjalnego nabywcy klitki na warszawskim Ursynowie. Na miejsce pojechałem samochodem, ale lokalizacja jest dogodna – blok dzieli 650 m od stacji metra. Dookoła sporo też przystanków autobusowych. Sprzed klatki dzwonię do właściciela na telefon – w lokalu nie ma domofonu.
Klitka na poddaszu
"To pan? Świetnie, to jeszcze mi pan pomoże z tym kartonem" – zagaja na dzień dobry właściciel i prosi mnie, bym pomógł mu wtaszczyć pusty karton po rowerze na piąte piętro. On niesie drugi.
Tak, "apartament" znajduje się na piątym piętrze, o windzie musimy zapomnieć – blok z 1995 roku. Gdy już wdrapaliśmy się, ja złapałem lekką zadyszkę, właściciel, z wyglądu około 50-tki, żartuje: "kiepsko z kondycją".
Miły człowiek, rozmowa się klei. Jeszcze zanim otworzył drzwi do mieszkania, które właściwie nie jest mieszkaniem, pytam: "a więc tutaj jest ta klitka?". W odpowiedzi słyszę: "wie pan – dla jednego klitka, dla innego pokój. Zależy, jak na to spojrzeć".
Spoglądam więc do środka, jeszcze zza progu. Widzę pokój, nieco zniszczone panele podłogowe, ściany, które wymagają odświeżenia (na lewej - grzejnik), przede mną podwójne okno, nad nim drewniana antresola z drabinką do podłogi – służyła jako łóżko.
W rogu zapakowana w karton ubikacja ze stelażem podtynkowym. "Jest w cenie, zostawiam ją z mieszkaniem" – mówi właściciel. "Dołożę jeszcze nowe drzwi, takie co będą się otwierały do zewnątrz" – dodaje.
Czytając w ogłoszeniu o skosach, o wyzwaniu, o mikrorozmiarze spodziewałem się, że lokal będzie bardziej przypominał składzik na miotły niż potencjalne "mieszkanie". Już po wejściu do środka zrozumiałem, że naprawdę da się to jakoś urządzić. Zdjęcia nieco zawężają perspektywę.
Choć trzeba sobie uświadomić, że zamieszkać mógłby tam zapewne tylko student i to niedojadający. Gdyby zabudować toaletę, przejście do kuchni, jadalni i garderoby w jednym liczyć trzeba by w centymetrach. A wystający ze ściany grzejnik też odbiera sporo cennego miejsca.
Apartament w wersji mikro
Nim zebrałem myśli, właściciel wypalił ze swoją wizją zagospodarowania przestrzeni. "Proszę pana, widzę to tak: drzwi wejściowe przesunie się o 20 cm. Postawi się ściankę szeroką na 1,3 metra, można tak zabudować toaletę, obok mały prysznic. Nad łazienkę przesunie się antresolę, będzie miejsce do spania. No i zostaje panu jeszcze miejsce na jakąś szafkę, stolik, krzesło i kuchenkę na dwa palniki" – mówi.
Próbuję to sobie wyobrazić. Jedyne co przychodzi mi do głowy, to toaleta bez żadnej ściany, ewentualnie zakryta jakąś firanką. Zdanie podziela właściciel.
Patrzę i analizuję. "No dobrze, gdyby poprowadzić ogrzewanie podłogowe, odzyskamy trochę miejsca, usuwając grzejnik. Przeniesienie antresoli znad okna nad drzwi otworzy wnękę kuchenną. Antresola naturalnie zabuduje toaletę, można ją oddzielić kotarą. Tylko jak wcisnąć prysznic?" – głośno myślę i dopytuję o szerokość i długość "apartamentu".
Właściciel wyciąga miarę i zaczynamy pomiar. W węższym miejscu apartament jest szeroki na 1,73 metra, w szerszym ma już 2 metry. Na długość wychodzi 3,54 metra. Patrzę na sufit, skosy praktycznie nie przeszkadzają, antresola będzie świetnym łóżkiem i salonem w jednym. Można usiąść, poczytać książkę, obejrzeć telewizję… z tabletu – fantazjuję.
"Dla studenta idealne. Jak jeszcze na weekendy wyjedzie do rodziców, a do domu wraca tylko spać, to jest to bardzo komfortowe rozwiązanie. Do tego bliskość metra" - słyszę.
Mieszkanie z pokoju
Do zrobienia jest sporo. Brak domofonu to drobnostka. By w ogóle w lokalu powstała łazienka, trzeba wyprowadzić rury ściekowe, podłączyć wodę. "Wszystko da się zrobić" – zapewnia właściciel i kieruje mnie na korytarz poza lokalem. Pokazuje, gdzie kończą się rury z wodą i gdzie jest skrzynka, do której można podłączyć domofon, internet czy telewizję.
"Przygotowane wszystko jest, jeszcze trzeba włożyć z 10 tys., żeby to do końca doprowadzić, ale nie ma z tym najmniejszego problemu" – zapewnia.
Pytam właściciela, jak to się stało, że w ogóle posiada taki lokal. "Obok, na tym samym piętrze, mam mieszkanie, ten lokal do niego przynależy. Ma oddzielność w księdze wieczystej. Jest użytkowy, jako mieszkanie zarejestrować go nie można, ale kto panu zabroni spać w biurze?" – mówi.
Czytaj też: Mieszkanie z licytacji komorniczej. Warto kupić?
"Jak wynajmowałem mieszkanie, to jedna z wynajmujących osób miała tu swój pokój. Z łazienki i kuchni korzystała w tamtym lokalu" – dodaje. Wyobrażam sobie lokatora, który w nocy za potrzebą musi przejść z jednego mieszkania do drugiego.
Szybko wracam jednak do rozmowy z właścicielem. Pytam, czy są inni zainteresowani i wywołuję wilka z lasu. Dzwoni telefon, właściciel odbiera. Tłumaczy potencjalnej nabywczyni, jak ma dotrzeć do mieszkania.
"Dzwonią ludzie, zainteresowanie jest. Ale chyba nie do końca zdają sobie sprawę o co chodzi. Widzą cenę i myślą, że za małe pieniądze uda się kupić mieszkanie. A tu trzeba zrozumieć, że kredytu mieszkaniowego na to się nie dostanie, jedynie inwestycyjny, czyli dużo droższy" – tłumaczy właściciel.
"Szukam kogoś, kto ma gotówkę i będzie w stanie to kupić od ręki. Jak mówiłem – dodatkowe 10 tys. zł trzeba jeszcze wyłożyć, by to przerobić. Jak się nie znajdzie żaden kupiec, sam to zrobię" – dodaje.
Rzeczywiście, przerobienie pokoju na pełnoprawne mieszkanie to spore wyzwanie. Student będzie miał lepiej niż w akademiku, ale osoba, która planuje tam życie może mieć problem. Dlatego nawet właściciel szuka raczej zainteresowanych tym, by lokal odkupić, przerobić i wynająć niż w nim zamieszkać.
Pytam, czy 86 tys. zł to ostateczna cena, czy może uda się coś utargować – na przykład zejść do 80 tys. "Da pan konkretną ofertę, ja konkretnie odpowiem. Jeśli miałbym zejść z ceny, to bardzo niewiele" – powiedział mi właściciel.
Raz jeszcze rzucam okiem po niespełna 7-metrowej przestrzeni. Ściskam dłoń właściciela, mówię że jeszcze muszę przemyśleć i wychodzę. Na miejsce zbliża się kolejna zainteresowana.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl