"Testowanie posiłków", "akademia piwna" czy błyskawiczne zapisy do klubu sportowego, dla osób chcących pozjeżdżać na nartach.
Polscy przedsiębiorcy wyszukują luki w przepisach, by móc otworzyć działalność pomimo lockdownu.
Jak mówią, kombinowanie to jedyne, co im pozostaje.
- Jeżeli moja restauracja padnie, to ja też nie chcę żyć. Chcę tylko pracować, dać pracę innym i robić to, co kocham. Ja uwielbiam gotować. I proszę dzisiaj - dajcie nam żyć - apelowała w Sejmie Dorota Rydygier, restauratorka z Krakowa.
Jak mówią właściciele restauracji, obietnice pomocy składane przez rząd premiera Mateusza Morawieckiego nie są wiarygodne.
- Naszych kredytów nie zapłaci pan Morawiecki. Jego obietnice - tydzień po lockdownie - że dostaną pracownicy wynagrodzenia, że my również objęci będziemy ochroną, są niewiarygodne - oświadczyła menedżerka krakowskiej restauracji Tesone, Danuta Walasik.
- W tym momencie nie pracujemy już nawet za miskę ryżu. Każdy ma kredyty, dzieci i zobowiązania - dodała.
- Mamy statystyki podawane przez premiera, jak to "tarcza wiele milionów zapewnia przedsiębiorcom", i mamy realne życie - tragedie konkretnych ludzi, którzy jeszcze dostają w twarz taką rzekomą pomocą, po to tylko, żeby rząd na konferencji prasowej mógł powiedzieć, że pomaga - skomentował w Sejmie poseł Konfederacji Konrad Berkowicz.
W piątek wicepremier Jarosław Gowin zapowiedział możliwość przedłużania lub rozszerzania pomocy dla przedsiębiorstw. "Jeżeli sytuacja pandemiczna nie poprawi się w kolejnych tygodniach czy miesiącach, oczywiście będziemy przedłużać czy rozszerzać różne programy pomocowe” - powiedział. Dodał, że łączna wartość pomocy, która już została udzielona przedsiębiorstwom, sięgnęła 170 mld zł. Przypomniał, że w ramach pierwszej tarczy dla mikro, małych i średnich przedsiębiorstw w ciągu ośmiu miesięcy na konto 340 tys. firm trafiło blisko 61 mld zł.