Sieci apteczne zatrudniły najlepszych fachowców od lobbingu na rynku. Zadanie jest proste: storpedować najnowszą nowelizację nazywaną "Apteką dla aptekarza 2.0", którą lada moment zajmie się Sejm (po powrocie z Senatu), a następnie trafi ona do prezydenta.
Jednak aż się przykro patrzy na to, co robią te lobbingowe "fachury".
Wydawałoby się bowiem, że nie można w jednym tygodniu mówić, że zagraniczny kapitał na polskim rynku aptecznym jest w zasadzie nieistotny, a w drugim - że ten kapitał puści Polskę z torbami.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Widzimy jednak, że mówić można wszystko, choćby było to pozbawione elementarnej logiki i nie miało szans w starciu z kalkulatorem.
Obejście ustawy
Przypomnijmy, w czym w ogóle rzecz. Jakkolwiek bowiem wydaje mi się to mało prawdopodobne, być może jest wśród Czytelników money.pl ktoś, kto nie interesuje się prawem farmaceutycznym (tak, to żart; wiem, że nikt poza mną się nim nie interesuje).
Pozwólcie, Drodzy Czytelnicy, że powtórzę fragment swojego tekstu z połowy lipca 2023 r.
Otóż w 2017 r. Prawo i Sprawiedliwość uchwaliło ustawę nazywaną potocznie "Apteką dla aptekarza". Politykom chodziło o ograniczenie rozrostu sieci aptecznych, w których działalności rządzący dostrzegali wiele nieprawidłowości.
W tym celu postanowiono, że nowe placówki otwierać będą mogli tylko farmaceuci, a nie na przykład - co rzeczywiście miało miejsce na rynku - handlarze stalą.
Wprowadzono ograniczenia, by kolejne apteki nie mogły być tworzone obok już istniejących - aby potężna korporacja nie mogła "wykosić" konkurencji poprzez dumping cenowy. W szczególnych przypadkach urzędnicy mogą zgodzić się na odstępstwo od tej reguły - np. gdyby na danym terenie była jedna apteka, a wielu pacjentów.
Wreszcie postanowiono też, że jeden podmiot może mieć co najwyżej cztery apteki w kraju. Jeśli będzie chciał mieć piątą, to wojewódzki inspektor farmaceutyczny odmówi wydania zezwolenia.
I zaznaczono, że wszystkie przepisy działać będą na przyszłość. A zatem te sieci, które już powstały, mogą dalej działać.
Ustawę jednak napisano w kiepski sposób. Pozostawiono wiele furtek, które największe firmy wykorzystują do dziś.
W maju 2023 r. Wirtualna Polska namierzyła 46 spółek zawiązanych po wejściu w życie "Apteki dla aptekarza". W każdym przypadku model ich powstania jest w zasadzie identyczny.
Krok pierwszy: młodzi farmaceuci zapożyczają się na kwoty od 2 do 4,5 mln zł w spółkach powiązanych z aptecznym biznesem.
Krok drugi: dzięki pieniądzom z pożyczek kupują po cztery apteki w dobrych lokalizacjach.
Krok trzeci: od razu podpisują umowy franczyzowe z zagranicznymi sieciami aptecznymi.
Kilka tygodni po naszym tekście rządzący postanowili uszczelnić ustawę. Minister rozwoju Waldemar Buda wprost powoływał się na ustalenia WP.
Postanowiono to zrobić w dość oryginalnym, by nie rzec - bezmyślnym trybie. To znaczy w nowelizacji ustawy o gwarantowanych przez Skarb Państwa ubezpieczeniach eksportowych dodano wrzutkę dotyczącą prawa farmaceutycznego.
W największym skrócie: obchodzenie przepisów uniemożliwiających rozrost sieci aptecznych będzie już bardzo trudne, a być może nawet niemożliwe.
Tylko polskie apteki
Zanim Sejm uchwalił ustawę, sieci apteczne ruszyły do walki. W mediach pojawił się ogrom reklam, tekstów sponsorowanych oraz wypowiedzi, z których najbardziej przebijało się twierdzenie, że rządzący nie wiedzą, co robią. Ustawa bowiem doprowadzi rzekomo do wywłaszczeń, a politycy uzasadniają potrzebę uszczelnienia "Apteki dla aptekarza" chęcią ograniczenia zagranicznych wpływów. Podczas gdy - czytaliśmy w narracji serwowanej nam przez sieci apteczne - aż 94 proc. aptek w Polsce to placówki z polskim kapitałem.
Ergo - ledwie 6 proc. aptek to kapitał zagraniczny.
Gdyby ktoś chciał wiedzieć, czy rzeczywiście tak jest, to śpieszę z informacją: nie, tak nie jest. Twierdzenie o 94 proc. polskich aptek to bzdura wynikająca z zastosowania pewnego triku.
Otóż przedstawiciele sieci aptecznych oraz działający na ich rzecz lobbyści do polskiego kapitału zaliczają m.in. niektóre spółki kapitałowe zarejestrowane w Polsce kontrolowane przez zagraniczne podmioty. Uznają, że skoro właścicielem apteki jest spółka zarejestrowana w Polsce, to mówimy o polskim kapitale. Nawet jeśli beneficjent rzeczywisty jest np. z Cypru.
Ale zostawmy to na boku i przyjmijmy przez chwilę, że jest właśnie tak, jak sieci przekonują: że tylko 6 proc. aptek jest kontrolowane przez zagraniczny kapitał.
Ustawodawcy argumentacja przedsiębiorców nie przekonała: ustawa została uchwalona, a poprawka wniesiona przez Senat nie dotyka clou zagadnienia (jest korzystna dla sieci aptecznych, ale i tak cała ustawa im zaszkodzi). Wszystko więc będzie w rękach prezydenta.
I teraz zaczęła się druga część kampanii lobbingowej. Sieci apteczne straszą, że jeśli ustawa wejdzie w życie, Polsce grożą poważne konsekwencje finansowe. Największe zagraniczne sieci apteczne pozwą nas bowiem w ramach międzynarodowego arbitrażu.
W jednym z dzienników mogliśmy przeczytać, że potencjalna kwota roszczeń może sięgnąć 9 mld dol. W innym pojawiła się natomiast kwota 25 mld dol.
Dla laika zaskakujący może być ten rozstrzał, ale i to zostawmy na boku.
Tak czy inaczej, ostrzeżenie sieci pod adresem polskiego państwa brzmi bardzo poważnie, prawda? To weźmy do ręki kalkulator.
Starcie z kalkulatorem
11 572. Tyle aptek ogólnodostępnych (nie bierzemy pod uwagę np. aptek szpitalnych, bo ich funkcjonowanie opiera się na innych zasadach) działa obecnie w Polsce.
Jeżeli 6 proc. tychże aptek ma kapitał zagranicznego pochodzenia - zagranicznych aptek jest 694. Ale, dla prostszego liczenia, przyjmijmy, że jest ich 700.
Teraz bierzemy wspomniane 9 mld dol. To 36,7 mld zł.
Jeśli weźmiemy z kolei 25 mld dol., wyjdą nam niemal 102 mld zł.
Oznacza to, że według mniej szokujących dla polskiego podatnika wyliczeń sieci aptecznych, jedna apteka należąca do zagranicznego podmiotu jest warta ponad 52 mln zł.
W wariancie bazującym na wyliczeniach podanych w drugim dzienniku - jedna apteka byłaby warta 145,7 mln zł.
W rzeczywistości jedna apteka jest dziś warta ok. miliona zł. Sporo zależy od jej lokalizacji, ale półtora miliona zł to maksimum.
Ciągłe straty
Oczywiście ktoś teraz powie: w międzynarodowym arbitrażu będzie chodziło nie tylko o pokrycie kosztu wywłaszczeń, lecz także o potencjalnie utracone korzyści.
Tu jednak warto byłoby przeanalizować, jakie zyski w Polsce notują największe sieci apteczne, te kontrolowane przez zagraniczny kapitał.
Większość z nich nie płaci w Polsce podatku CIT, bo rokrocznie przynosi stratę. I dzieje się tak od wielu lat. Trudno więc mówić o jakichkolwiek utraconych korzyściach. Raczej międzynarodowe korporacje powinny być polskiemu ustawodawcy wdzięczne za to, że uratował je od wrzucania kolejnych dolarów do studni bez dna.
A mówiąc już zupełnie poważnie: chodzi o ogromny biznes (rynek apteczny to ponad 40 mld zł rocznie). I jako dziennikarz, który opisuje zmiany legislacyjne w szeroko pojętym prawie gospodarczym, doskonale rozumiem, że organizacje przedsiębiorców starają się przekonać rządzących do swych racji.
Warto jednak zachować odrobinę wstrzemięźliwości w rzucaniu kolejnych wymyślonych na poczekaniu liczb. Warto się zdecydować: albo zagraniczni właściciele aptek to margines polskiego rynku farmaceutycznego, albo istotni gracze, których majątek w Polsce jest ogromny. Tymczasem można odnieść wrażenie, że jedna narracja aptecznych lobbystów nie chwyciła, więc wymyślili drugą. A że zaprzecza tej pierwszej? Kto by się tym przejmował. Przecież tu nie chodzi o prawdę, tylko o gigantyczne pieniądze.
Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl