Z rozmów z Ministerstwem Zdrowia wynika, że określenie, jakie będą potrzeby w związku ze zwiększonym napływem ludności do Polski, na razie jest trudne. Nie wiadomo, ile osób do nas przyjedzie (to już ponad 1,5 mln osób) i ile z nich zostanie u nas. A przede wszystkim – w jakim będą stanie zdrowotnym - pisze "DGP".
Gazeta zauważa, że przyjeżdżają głównie kobiety i dzieci, ale ta informacja to za mało, by zdiagnozować, które konkretnie preparaty będą bardziej potrzebne.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
To, co już wiadomo, to fakt, że trzeba myśleć o lekach na choroby, które w Polsce niemal nie istnieją. Na przykład na gruźlicę wielolekooporną – koszt leczenia jednej osoby to ok. 60 tys. zł. Z informacji dziennika wynika, że prowadzono już rozmowy z producentami. Ale ponieważ choroba dotyka głównie mężczyzn po 40. roku życia, a ci w większości zostali w Ukrainie, na razie nie zakupiono terapii; zabezpieczono tylko taką możliwość.
W aptekach leki są
Według "DGP", aptekom niczego nie brakuje, a pojawienie się fali uchodźców jak na razie nie wpłynęło na stałe na zapotrzebowanie na leki.
"Po piku sprzedaży – tuż po wybuchu wojny – popyt wrócił niemal do stanów sprzed agresji Rosji. Zwiększona sprzedaż to głównie wynik działań pomocowych" – wyjaśnia dr Jarosław Frąckowiak, prezes firmy PEX PharmaSequence, która codzienne monitoruje rynek lekowy.
Jak dodaje, stany magazynów aptecznych nie odbiegają od normy. Zdaniem dr. Frąckowiaka, możemy się spodziewać wzrostu sprzedaży lekarstw, gdy uchodźcy zaczną – nie tylko doraźnie – korzystać z naszej służby zdrowia.
Przedstawiciele polskiego przemysłu przekonują, że potrzeba zwiększania zapasów jest zrozumiała, jednak nie wystarczająca. Chcą konkretów i apelują o strategiczne podejście do kwestii bezpieczeństwa lekowego - czytamy w "Dzienniku Gazecie Prawnej".