W wakacje ruch na autostradach znacznie wzrasta, a to powoduje długie wyczekiwanie na bramkach. Tak długie, że czasem nie opłaca się wybierać autostrad, nikt nie lubi płacić za stanie w korku. Jak twierdzi resort infrastruktury, na skrajnych punktach poboru opłat na autostradzie A1 w Rusocinie i Nowej Wsi podczas niektórych wakacyjnych weekendów ruch jest nawet dwa razy większy niż średnia dobowa.
Czytaj też: Autostrada A2 z utrudnieniami remontowymi
Wyborców lepiej nie drażnić, szczególnie w roku wyborczym. Dlatego i tym razem bramki na trasie nad Bałtyk, czyli autostradzie A1, będą podnoszone. Dobre samopoczucie kierowców i wyborców sporo kosztuje, pozbawia Krajowy Fundusz Drogowy (KFD) milionów złotych. Pierwszy raz szlabany poszły w górę jeszcze za PO-PSL - w 2014 r. Jak podaje "Rzeczpospolita", kosztowało to wtedy KFD 14,6 mln zł. Jeszcze za tamtego rządu, w wakacje 2015 r., podniesienie bramek kosztowało państwo 33 mln zł.
Jednak rząd PiS nie jest tak hojny, zmienił zasady na interwencyjne otwieranie bramek. Nie były otwarte dla każdego, a tylko w momentach największych zatorów. W 2016 r. strata KFD sięgnęła blisko pół miliona złotych. W 2017 r. było to już 3,4 mln zł.
W tym roku Ministerstwo Infrastruktury pozwala na otworzenie bramek na pół godziny i tylko w przypadku, gdy oczekiwanie na przejazd w Nowej Wsi albo w Rusocinie przekracza 25 minut. Czas "wolnego przejazdu" może zostać wydłużony do 45 minut, ale tylko, gdy owe pół godziny nie wystarczy, by zator rozładować.
W lipcu średnie dobowe natężenie ruchu na A1 na płatnym odcinku to ok. 69,5 tys. pojazdów.
Czytaj także: A4 do remontu. Kierowcy powinni się przygotować
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl