– Otwarcie gazociągu bałtyckiego Baltic Pipe zaplanowaliśmy na jesień tego roku i wtedy ten gazociąg otworzymy zgodnie z planem, zgodnie z budżetem. Jeszcze w tym roku popłynie do Polski norweski gaz – powiedział niedawno premier Mateusz Morawiecki.
Z kolei Jacek Sasin, minister aktywów państwowych, który sprawuje nadzór nad PGNiG, w czerwcu zapowiedział, że Baltic Pipe będzie zapełniony m.in. gazem kupowanym na giełdach europejskich.
Tymczasem oficjalne zakończenie prac ma nastąpić 29 września, a wciąż nie wiadomo, ile gazu popłynie do Polski tym gazociągiem, ani kiedy to się stanie.
Co z gazem dla Baltic Pipe? Nic nie jest dopięte
Przypomnijmy, PGNiG ma obecnie zapewnione wydobycie gazu w ramach koncesji, które spółka posiada w norweskich złożach. Do tego dochodzą złoża z Lotosu i duńskiego Orsted, co daje łącznie około 4,5 mld metrów sześciennych gazu.
Pozostały wolumen gazu miał być zakontraktowany dla Baltic Pipe w tzw. procedurze Open Season. Tego typu umowa lub ewentualnie kilka kontraktów miało zastąpić długoterminowe porozumienie z rosyjskim Gazpromem, które wygasa z końcem tego roku.
Zbudowanie gazociągu i oddanie go do użytku to nie wszystko, trzeba go jeszcze wypełnić gazem, a z tym mamy niemały problem.
Powód? Gazociąg Baltic Pipe nie prowadzi bezpośrednio do norweskich złóż, tylko jest wpięty do istniejącego gazociągu Europipe 2, czyli magistrali prowadzącej gaz z Norwegii bezpośrednio do Niemiec.
W związku z tym pojawiają się pytania o to, czy uda się "wypchnąć" któregoś z dotychczasowych kupujących norweski gaz z gazociągu Europipe 2. A także, czy uda się zwiększyć wydobycie poprzez istniejące na Morzu Północnym platformy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czas ucieka, a PGNiG wciąż negocjuje
Od publikacji naszego artykułu minęły już trzy miesiące, a pytania, które wówczas postawiliśmy, wciąż pozostają bez odpowiedzi. PGNiG tłumaczy się ogólnikowo, powtarzając, że od 2017 roku firma ma zakontraktowaną większość z planowanej przepustowości 10 mld metrów sześciennych na okres od 1 października 2022 r. do 30 września 2037 roku.
A na pytania o podpisane kontrakty na dostawy gazu odpowiada, że: "działania PGNiG koncentrują się na zapewnieniu wykorzystania zarezerwowanej przepustowości gazociągu Baltic Pipe", a także - że z chwilą objęcia stanowiska w PGNiG, prezes Iwona Waksmundzka-Olejniczak "zdecydowała o intensyfikacji prac nakierowanych na optymalne wypełnienie zarezerwowanych przez PGNiG przepustowości Baltic Pipe, nadając tym działaniom bezwzględny priorytet".
Te zapewnienia budzą jednak wątpliwości, zwłaszcza w kontekście niedawnej dymisji Piotra Naimskiego, sekretarza stanu w kancelarii premiera i pełnomocnika rządu do spraw strategicznej infrastruktury energetycznej, który był głównym promotorem Baltic Pipe. Jego odejście odbyło się za zgodą Jarosława Kaczyńskiego, który tłumaczył powód dymisji Naimskiego jego rzekomą "tendencją do blokowania różnych rzeczy w energetyce".
"W rządzie narasta irytacja"
Pojawiły się głosy łączące utratę posady przez Naimskiego z niechęcią do fuzji Lotosu z Orlenem. Jednak nasi rozmówcy twierdzą, że głównym powodem utraty przez niego stanowiska jest przede wszystkim Baltic Pipe.
Z powodu niedopiętych kontraktów pod Baltic Pipe w rządzie narasta irytacja. Do tej pory przedstawiano tę inwestycję jako strategiczny projekt, który ma zapewnić Polsce 100-proc. bezpieczeństwo energetyczne, co w obecnej sytuacji byłoby dla nas wybawieniem. Niestety, w obliczu faktu, że na razie rura jest w połowie pusta, trudno będzie kontynuować taką narrację – tłumaczy nasz rozmówca z branży energetycznej, który woli pozostać anonimowy.
Dodaje, że Piotr Naimski, który był twarzą Baltic Pipe, zapłacił za to stanowiskiem. Bo wiadomo już, że inwestycja, która pochłonęła miliardy euro, nie spełni pokładanych w niej nadziei, co oznacza, że może zabraknąć nam gazu.
– W dodatku w PGNiG nie ma już większości negocjatorów, którzy zajmowali się wcześniej negocjowaniem kontraktów dla Baltic Pipe. W ostatnim czasie ze spółki odeszło również m.in. kilkunastu dyrektorów. Z kolei nowe osoby, które przyszły z Orlenu mają w tej chwili czystą kartę i ewentualne niepowodzenia w przygotowaniu kontraktów będą mogli zrzucić na poprzedników – twierdzi nasz rozmówca.
Z gazem jak z węglem? Nadchodzi chwila prawdy
Eksperci, z którymi rozmawialiśmy, uważają, że sytuacja na rynku gazu przypomina problemy z węglem.
Słyszymy, że płyną do nas statki z węglem i w związku z tym rząd nas zapewnia, że węgla nie zabraknie. W przypadku dostaw gazu jest podobnie. To także tylko zapewnienia – mówią.
Zdaniem Andrzeja Sikory, prezesa Instytutu Studiów Energetycznych, nadchodzi czas, aby powiedzieć wreszcie prawdę. – Jeśli kontrakty na dostawy gazu rzeczywiście są podpisane, to warto byłoby wreszcie je pokazać. Zapewnienia, że w tej kwestii jesteśmy bezpieczni, już nie wystarczą – uważa.
Grażyna Piotrowska-Oliwa, była prezes PGNiG ocenia to dosadniej.
Z powodu ograniczenia dostaw gazu przez Nord Stream 1, nagłe liczenie na pojawienie się wolnych umów na norweski gaz to czekanie na cud – mówi.
"Rosjanie mają powody do fety"
Marek Kossowski, były prezes PGNiG w latach 2003-2005 uważa z kolei, że temat związany z Baltic Pipe jest zbyt poważny, aby przejść nad tym do porządku dziennego. Powód? Chodzi nie tylko o nasze bezpieczeństwo energetyczne, ale także o olbrzymie koszty budowy Baltic Pipe, które wynoszą już blisko 2,2 mld euro.
Nie zaczyna się wielomiliardowej inwestycji bez zabezpieczenia kontraktów. Nie buduje się przecież autostrady, jeśli nie będą po niej jeździły samochody. Dlatego w przypadku Baltic Pipe powinno być odwrotnie, najpierw zabezpieczamy kontrakty, a w następnej kolejności bierzemy się za budowę. Zagadkowe jest więc, dlaczego ta inwestycja została w ten sposób przygotowana. Sytuacja jest na tyle poważna, że powinna to zbadać specjalna komisja – twierdzi Kossowski.
Dodaje, że gdybyśmy mieli podpisane kontrakty z Norwegami, to w obecnej sytuacji rząd mógłby "zadąć w fanfary". Jednak – w jego ocenie – żadnych fanfar nie będzie. – Niestety, nie wierzę w przypadki. Nietrudno się domyślić, kto się z tego ucieszy. Obecnie powody do fety mają na pewno Rosjanie – twierdzi.
Zdaniem Marka Kossowskiego rząd w tej sytuacji będzie próbował znaleźć winnych. – Nie trzeba ich jednak specjalnie szukać. Moim zdaniem winę ponoszą ci, którzy rozpoczęli realizację Baltic Pipe bez zapewnienia kontraktów gazowych. Rząd nie może tłumaczyć się teraz faktem, że "nie wiedzieliśmy, że będzie wojna w Ukrainie", bo błąd popełniono już na samym starcie projektu. Dlatego powinna się tym tematem zająć specjalna komisja, w której powinna uczestniczyć opozycja — dodaje.
Baltic Pipe to wierzchołek góry lodowej?
Nasi rozmówcy mówią, że sytuacja związana z Baltic Pipe to tylko wierzchołek góry lodowej listy zaniechań w energetyce obecnej ekipy. – W ciągu ostatnich lat nie inwestowano w budowę i modernizację sieci energetycznych oraz interkonektorów (umożliwiają przepływ energii między różnymi sieciami - przyp. red.). Tymczasem stan polskich sieci energetycznych jest dramatyczny i jest główną barierą dla rozwoju odnawialnych źródeł energii – twierdzi Marek Kossowski.
Zasoby gazu w Norwegii kończą się w 2035 roku
Sytuację Baltic Pipe komplikuje dodatkowo fakt, że norweski rząd w najbliższych latach planuje ograniczenie wydobycia węglowodorów.
W maju, gdy Komisja Europejska poprosiła Norwegię o zwiększenie wydobycia, wówczas norweski Dyrektoriat ds. Ropy i Gazu (NPD) odpowiedział, że kraj jest w stanie zapewnić dodatkowo 2 mld metrów sześciennych gazu. Norwegowie tłumaczyli to tym, że i tak obecnie wydobywają blisko 20 proc. błękitnego paliwa więcej niż wcześniej – komentuje Andrzej Sikora.
Dodaje, że z dokumentów NPD wynika, że jeżeli nie pojawią się nowe odkrywki złóż, to zasoby gazu w Norwegii skończą się już w 2035 roku. – Oczywiście jest prawdopodobieństwo, że Norwedzy odkryją kolejne złoża, ale dziś jest to trudno przewidzieć – mówi Sikora.
Prezes ISE zwraca jednocześnie uwagę, że Duńczycy zdecydowali się w ostatnim czasie na odbudowanie złoża Tyra, które znajduje się w tym samym miejscu, w którym gazociąg Baltic Pipe wpina się w system gazociągów norweskich prowadzących do Europy Zachodniej. Niedawno operator Tyry – francuski Total – ogłosił, że wznowienie wydobycia gazu z tego złoża zostanie przesunięte z lipca 2022 roku na czerwiec 2023 roku.
– Wówczas z niego mają rozpocząć się dostawy gazu dla PGNiG przez Baltic Pipe. To dodatkowe ok. 2 mld m sześciennych. Plusem jest także fakt, że złoże ma być eksploatowane do 2038 roku – mówi Sikora.
Putin gra ostro, co wszystko komplikuje
Andrzej Sikora uważa, że nasza sytuacja wygląda w tej chwili trochę tak, jakbyśmy stali na brzegu ogromnego leja, który może nas wciągnąć. – Jest szansa, że nie wpadniemy do niego, ale trzeba się mocno napracować – mówi.
Tymczasem naszą sytuację komplikuje fakt, że Putin na rynku gazu "gra" w tej chwili naprawdę ostro. Usiłuje też wbić klin w europejską jedność.
My musimy w tym znaleźć swoje miejsce. Jednak w rynku gazowym Europy jesteśmy na ósmej lub dziesiątej pozycji. Dlatego tak ważna jest współpraca Polski z innymi operatorami. Niestety, na razie tego nie widzę. Niedawno popieraliśmy wejście Ukrainy do Międzynarodowej Agencji Energetyki, a jednocześnie Niemcom pokazujemy gest Kozakiewicza – na zasadzie radźcie sobie sami – mówi nasz rozmówca.
PGNiG wciąż zasłania się tajemnicą handlową
Przygotowując ten artykuł, wysłaliśmy pytania do PGNiG. W odpowiedzi biuro prasowe spółki odpisało nam, że: "spółki z GK PGNiG są aktywnymi uczestnikami rynku norweskiego i posiadają status shippera w systemie norweskim. Aktywnie uczestniczą również w organizowanych w procedurach rezerwacji i relokacji mocy przesyłowych pomiędzy poszczególnymi punktami wyjścia".
Dodatkowo PGNiG informuje o regulacjach panujących w systemie Gassled. To właściciel infrastruktury gazowej na Norweskim Szelfie Kontynentalnym. Jego rurociągi są obsługiwane przez duńską firmę Gassco, która zarządza norweską infrastrukturą gazową. Jak twierdzi PGNiG, "informacja o konkretnych przepustowościach jest dostępna tylko i wyłącznie dla użytkowników systemu i stanowi tajemnicę handlową. Podobnie jak w przypadku innych rezerwacji mocy np. w systemie polskim, PGNiG nie informuje o zajętych pozycjach handlowych".
Koncern wyjaśnia też, że "gazociągi, podobnie jak inne instalacje do transportu płynów, (czyli gazów lub cieczy), podlegają prawom mechaniki płynów. Oznacza to, że ich przepustowości są determinowane przez możliwości techniczne punktów wyjściowych z systemu, a nie stricte pojemności poszczególnych rurociągów".
Aktualnie punkty odbioru gazu z systemu Gassled, z którego korzystają producenci gazu ziemnego na Norweskim Szelfie Kontynentalnym, pracują ze swoimi maksymalnymi możliwościami. "To oznacza, że przesył gazu ze złóż norweskich, a szerzej – z rejonu Morza Północnego, do Polski z wykorzystaniem aktualnie istniejącej infrastruktury, jest mocno ograniczony" – informuje spółka.
***
Po publikacji tekstu spółka PGNiG postanowiła odnieść się do zawartych w nim tez. PGNiG wyjaśnia, że powściągliwość koncernu w przekazywaniu informacji dotyczących kontraktów dla Baltic Pipe jest uzasadniona i wynika przede wszystkim z trudności prowadzonych negocjacji.
- Obecnie znajdują się one w newralgicznym momencie. W tej chwili prowadzone są zaawansowane rozmowy z dużymi graczami, chcemy poszerzyć naszą ofertę o nowe segmenty. Skuteczne negocjacje "lubią jednak ciszę" - informują przedstawiciele spółki.
PGNiG odniosło się także do podanych przez nas informacji, że w spółce nie ma już większości negocjatorów, którzy prowadzili wcześniej rozmowy ws. kontraktów dla Baltic Pipe.
Według przedstawicieli spółki w rzeczywistości skala odejść z firmy jest dużo mniejsza, poza tym większość dyrektorów sama zdecydowała się odejść. - Naszym celem nie jest zwalnianie fachowców, a zwłaszcza w tak newralgicznym momencie - twierdzą przedstawiciele PGNiG.
Agnieszka Zielińska, dziennikarka money.pl