To samo morze, a jednak klimat zupełnie inny. Heringsdorf znajduje się raptem kilka kilometrów od polskiej granicy, a jednak zupełnie różni się od rodzimych kurortów.
Nie ma tam parawanów, zamiast nich są niemieckie "kosze plażowe". Nie ma sklepów z krzykliwymi witrynami i tanimi pamiątkami. Zamiast nich są butiki zazwyczaj znanych marek. Brak też typowych smażalni ryb. Są za to małe knajpki albo drogie restauracje.
Pomyślałem więc: gdzie szukać niemieckich "paragonów grozy", jak nie tam? A potem ruszyłem do Heringsdorfu, gdzie kiedyś mieszkali niemieccy arystokraci. Teraz kurort jest lubiany zwłaszcza przez nieco starszych Niemców. Tych lubiących komfort, ale wakacje w ciepłych krajach byłyby dla nich zbyt wyczerpujące.
Parkowanie? Niemcy wygrywają. Z lodami remis
Trudno się spodziewać, by takie miejsce było tanie - nawet w porównaniu do polskich miejscowości nad Bałtykiem, w których ceny rosną z roku na rok.
Pierwszym zaskoczeniem było jednak już parkowanie. Największy w mieście parking piętrowy kosztuje już 1 euro za godzinę (4,5 zł). Chciałem znaleźć jednak coś bliżej plaży. Wybrałem więc prywatny parking. Miałem zapłacić tam za godzinę 2 euro (ok. 9 zł), ale akurat ktoś wyjeżdżał.
- Wracam wcześniej, niech pan skorzysta z mojego biletu - powiedział właściciel czarnego Volkswagena. Tego samego dnia parkowałem w Międzyzdrojach i to dość daleko od centrum. - Godzina? 10 zł się należy - usłyszałem od pracownika prywatnego parkingu.
Pora była stosukowo wczesna, więc stwierdziłem, że poszukam kawy. Gdzie lepiej się nią delektować niż na molo z widokiem na morze? W Heringsdorfie znajduje się półkilometrowy deptak, czyli największe molo w Niemczech. Bałem się, że kawa w takim miejscu będzie droga jak na kogoś, kto żyje z polskiej pensji. Kolejne zaskoczenie - najtańsza kawa w kawiarni na molo kosztowała 1,8 euro (8,10 zł), kawa latte - 2,60 euro, czyli 11,70 zł. Ceny dość konkurencyjne w porównaniu do polskich kurortów.
Podróżowałem samochodem, więc alkohol odpadał. Sprawdziłem jednak ceny drinków na molo. Półlitrowe piwo z kija? 2,50 euro, a więc 11,25 zł. Lampka wina? Tyle samo. Modny drink Aperol Spritz? Trochę drożej, 3,90 euro (18 zł). Może nie jest bezcen, ale ceny na pewno nie zrobią wrażenia na Polaku, który regularnie bywa nad Bałtykiem.
Jak nie alkohol, to może lody? Lodziarnia na samym molo za jedną gałkę zażądała 1,20 euro, czyli 5,40 zł. W innym miejscu, przy molo, znalazłem lody włoskie - najmniejszy kosztował 1,50 euro (6,75 zł), a najdroższy 3,50 (15,75 zł). Szybko porównałem z lodziarnią z molo w Międzyzdrojach. Tam najmniejszy lód włoski kosztował 8 zł , najdroższy - 10 zł. Mamy więc coś w rodzaju remisu - tańszy lód w Niemczech jest tańszy niż w Polsce, ale za droższego trzeba zapłacić więcej.
Na koniec chciałem sprawdzić, jak różnią się ceny w restauracjach - w końcu to rachunki za ryby czy za pizzę od zeszłego sezonu wyjątkowo rozgrzewają wypoczywających nad Bałtykiem Polaków.
Czytaj też: Polacy turystami "kategorii B" za granicą? "Jak jest niska cena, nie spodziewajmy się cudów"
Tania ryba nad Bałtykiem
Na samym końcu molo w Heringsdorfie znajduje się pizzeria, z której można podziwiać morze, okoliczną plażę, a nawet Świnoujście. Ceny? Najtańsza pizza, margherita, kosztowała 8,20 euro, czyli 36,90 zł. Za funghi trzeba było już zapłacić 8,90 euro, a zatem ok. 40 zł. Na Niemcach takie ceny wrażenia nie robią, na Polakach już bardziej. Choć i nad polskim morzem pizza bywa droższa, bo potrafi kosztować aż 80 zł.
Co z rybami? Znanych z polskiego wybrzeża smażalni w niemieckim kurorcie nie ma. Znalazłem jednak w samym centrum niedużą knajpę. Za sporą kanapkę z rybą zapłaciłem 3,50 euro (ok. 6,70 zł). Tyle samo kosztowałby mnie popularny w Niemczech śledź marynowany Bismarcka. W Polsce niełatwo znaleźć ryby w takich cenach. Podobnych ofert jest więcej - zupa rybna na molo kosztuje na przykład 4,9 euro, czyli niecałe 22 zł.
A jak wyglądają ceny w najlepszych restauracjach? Bratheringe to tradycyjne niemieckie danie z marynowanego smażonego śledzia. Wraz z sałatą w dobrej restauracji danie kosztowało 9,80 euro - w przeliczeniu ok. 43 zł. Od 17 do 18 euro, a więc nawet ponad 80 zł, kosztowały w tej restauracji filety. To dużo. Dobrą informacją jest jednak to, że w tamtejszych restauracjach podaje się ceny gotowych dań, a nie cenę za 100 gramów, jak to często bywa na Dębkach, we Władysławowie czy w Krynicy Morskiej. Rzadziej więc ostateczny rachunek mocno zaskoczy klienta.
Najdroższy posiłek jaki znalazłem w Herignsdorfie, nie był jednak zrobiony z ryb, a z polędwicy. Taki stek kosztował 24 euro, czyli 107 zł.
- Mają tu państwo jakieś paragony grozy? - zapytałem jednego z restauratorów. Wytłumaczyłem, że chodzi mi o rachunki, które potrafią mocno zaskoczyć klientów.
- Każdy wie, na co się decyduje, menu są wystawione w widocznych miejscach. Poza tym, ceny w Heringsdorfie są niższe niż w dużych miastach. Na pewno są niższe niż w Berlinie, o Monachium nie wspominając - usłyszałem od jednego właściciela restauracji.
Czytaj też: Urlop w tym samym hotelu, ale za dużo więcej pieniędzy. Oferty biur z Polski i Niemiec znacząco się różnią