Z wysoką inflacją walczą nasi sąsiedzi, bogatsze kraje Unii, Stany Zjednoczone, a nawet daleki Pakistan. To oczywiście żadne pocieszenie dla Polaków, którzy tu i teraz zastanawiają się, kiedy ten wzrost się skończy. Na razie ekonomiści nie mają dla nas dobrych wiadomości.
– Przez najbliższe miesiące inflacja będzie rosła. Spodziewamy się, że maksimum osiągnie w sierpniu i będzie to poziom rzędu 15,5 proc., może trochę wyżej. Z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że potem – do końca roku – wzrosty cen będą dwucyfrowe. Przynajmniej do połowy przyszłego roku inflacja powinna się utrzymać w okolicach 10 proc. – mówi money.pl Jakub Rybacki, kierownik zespołu makroekonomii w Polskim Instytucie Ekonomicznym (PIE).
Co musiałoby się stać, by wzrost cen zwolnił lub wyhamował? Spowolnienie gospodarcze – mówi ekspert PIE i tłumaczy:
To może się wydarzyć. Dane z I kwartału były co prawda bardzo obiecujące, jeśli chodzi o wysokość tego wzrostu, ale dużą rolę odgrywała tutaj akumulacja zapasów. Mamy natomiast sygnały, że przedsiębiorstwa przestają je akumulować. Ale część z nimi zostaje i może się okazać, że nie będzie na nie popytu i w tym momencie nie będą w stanie podwyższać cen, a może nawet dochodzić do sytuacji, że będą sprzedawać towary po cenie zaniżonej, bo popyt zmaleje – wyjaśnia Jakub Rybacki.
To prosta zależność – przedsiębiorcy widzą wysoki popyt (chętnych na zakup produktów jest wielu), a więc korzystają z tego i podnoszą ceny, by więcej zarobić. A gdy robią zapasy, to nie po to, by zalegały w magazynie, a dlatego, że chcą je w niedalekiej przyszłości sprzedać za jak najbardziej atrakcyjną – z ich punktu widzenia – cenę, czyli taką, która przyniesie im jak największy zysk. Ale zarobią tylko wtedy, gdy grono klientów chętnych zapłacić tę cenę, się nie skurczy.
Wróćmy jednak do tu i teraz, czyli aktualnego wzrostu cen. Co w tym momencie wpływa na to najbardziej? Przede wszystkim zmiany na globalnych rynkach żywności wywołane przez wojnę za naszą granicą – wskazuje nasz rozmówca.
– Wojna w Ukrainie spowodowała gwałtowny wzrost cen pszenicy i innych zbóż. Dodatkowo Rosja i Białoruś wstrzymały eksport nawozów, a to wprowadza dużą niepewność co do tego, jak będzie wyglądała sytuacja w przyszłości i to wszystko powoduje, że żywność drożeje, co czujemy podczas zakupów w sklepie – przypomina Jakub Rybacki.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zatrzymajmy się tu na chwilę. Jak to jest, że Putin wydaje rozkaz zrzucenia bomb na Kijów czy rozpoczęcia ofensywy w Donbasie, a mieszkaniec Suchej Beskidzkiej idzie do sklepu i widzi ceny znacząco wyższe niż rok temu? Jakub Rybacki nakreśla taki ciąg przyczynowo-skutkowy:
– Przed wojną ceny rosyjskiej ropy były analogiczne do ropy wydobywanej na Morzu Północnym. Po rosyjskiej agresji duża część przedsiębiorstw zdecydowała, że nie będzie sprowadzała surowca z Rosji, więc cena ropy, którą sprowadzamy z Norwegii czy innych kierunków, wzrosła. Rosyjska ropa potaniała, bo nagle okazało się, że nie ma na nią chętnych. Jeżeli do Polski importujemy tę droższą ropę, to rośnie koszt dla rafinerii typu Orlen czy Lotos, a za tym wzrasta koszt dla detalicznych stacji paliw, a więc i transportu każdego produktu – tłumaczy nasz rozmówca.
Także tego, po który sięga klient sklepu w Suchej Beskidzkiej. Kiedy on i inni w Polsce mogą spodziewać się uspokojenia poziomu cen? Nieprędko. Jak mówi ekspert PIE, wyższe ceny się utrzymają, choć będą rosły wolniej.
– Nie ma prostej ucieczki przed inflacją – przyznaje nasz rozmówca.
Ceny paliw, czyli co z tą marżą
A co z cenami paliw? Prof. Marian Noga, ekonomista i były członek Rady Polityki Pieniężnej, jest w gronie tych osób, które uważają, że spadek cen na stacjach jest możliwy, ale potrzebna jest decyzja administracyjna. Przypomina, że na ostateczną cenę benzyny składa się wiele elementów, nie tylko cena ropy.
– Można by było wszystkie marże rafineryjne, handlowe, marże Orlenu jako takiego obniżyć i ta benzyna Pb95 czy 98 kosztowałaby nie 8,30 zł, a 7 zł, a może 6,80 zł. Byłaby dużo niższa niż jest dzisiaj i to już nie byłby spadek tempa inflacji, a spadek cen. Tylko jest to decyzja nie ekonomiczna, a administracyjna. Orlen jest spółką Skarbu Państwa i jest to do zrobienia, tylko rządzący muszą chcieć to zrobić – uważa prof. Noga.
Przypomnijmy, że na temat marży wypowiadał się już sam prezes Orlenu Daniel Obajtek przy okazji krytyki Donalda Tuska wymierzonej w koncern. Na początku maja Obajtek przekonywał, że "nikt wcześniej nie zrobił dla stabilności cen paliw tyle, co Orlen". Natomiast zapytany kilka dni temu o politykę marżową koncernu rzecznik rządu Piotr Müller stwierdził, że ma on marżę na dosyć niskim poziomie, jeżeli chodzi o sprzedaż w kraju i tłumaczył, że spółka zarabia przede wszystkim na działalności za granicą.
"Ceny mają to do siebie, że się utrwalają"
Wróćmy do wysokich cen i inflacji. Szef NBP Adam Glapiński w czwartek przewidywał, że jeśli nie dojdzie do nieprzewidzianych wydarzeń, w lecie inflacja powinna osiągnąć szczyt i później będzie się stabilizować. Prof. Noga prognozuje natomiast, że jeśli chodzi o spadek tempa wzrostu cen, to może to nastąpić w kwietniu lub maju 2023 r. i jak podkreśla, będzie to tzw. efekt bazy, a niekoniecznie inne czynniki, takie jak rządowe tarcze antyinflacyjne. Nie oznacza to jednak, że ceny produktów czy usług – podniesione najpierw na przełomie roku po wybuchu kryzysu związanego z cenami energii, a potem w wyniku rosnącej inflacji, wrócą do stanu sprzed tych zdarzeń.
– Ceny mają to do siebie, że się utrwalają. Mają bardzo małą tendencję do obniżania się – tłumaczy prof. Noga.
– Jak raz cena idzie w górę, to bardzo trudno ją obniżyć. Tutaj może jedynie zadziałać popyt rynkowy, który zmniejszyłby się nagle na dane dobro, wtedy producenci, chcąc nie chcąc, musieliby obniżyć ceny. Natomiast jeśli popyt rynkowy będzie się utrzymywał na podobnym poziomie, to ceny się utrwalą – mówi nasz rozmówca.
Marta Bellon, dziennikarka money.pl