"Chcemy i musimy uniknąć kolejnego lockdownu" - mówił na antenie radia RBB Michael Müller, burmistrz Berlina. Dodał jednak, że w tym przypadku trzeba myśleć o innych rozwiązaniach - na przykład o zakazie sprzedaży alkoholu czy nawet o godzinie policyjnej.
I tak też się stało. We wtorek wieczorem radio RBB poinformowało, że senat Berlina zaostrzył ograniczenia dotyczące pandemii Covid-19. Wprowadzona zostanie "godzina policyjna" od godziny 23 do 6 rano.
Restauracje, bary i sklepy nocne będą musiały być zamykane o godz. 23, a na stacjach benzynowych nie będzie można w tym czasie sprzedawać alkoholu. W tych godzinach mogą się spotykać tylko grupy pięcioosobowe lub mieszkańcy maksymalnie dwóch gospodarstw domowych.
Z kolei prywatne uroczystości w pomieszczeniach będą mogły się odbywać w gronie maksymalnie 10, a nie - jak do tej pory - 25 osób.
Berlińskie władze uważają, że obecne wzrosty zakażeń wiążą się przede wszystkim z imprezami na otwartym powietrzu czy z nieprzestrzeganiem ograniczeń w restauracjach.
A przypadków w niemieckiej stolicy jest coraz więcej. Ostatniej doby było ich ponad 300, a łączna liczba zakażeń zbliża się do 16 tysięcy. Niemiecki Instytut Roberta Kocha wyróżnił krajowe "obszary ryzyka" - na liście znajdują się trzy nieduże miasta - i aż cztery dzielnice Berlina - w tym Mitte, czyli centrum stolicy.
Pani Martyna, Polka mieszkająca w niemieckiej stolicy i autorka bloga "Migrantka", przyznaje, że sytuacja jest coraz trudniejsza. - Od soboty jest obowiązek noszenia maseczek również w biurach - mówi w rozmowie z money.pl.
Jak dodaje, jest to mocno uciążliwe. - Większość osób znowu przeszła na pracę zdalną - tak, jak na początku pandemii. Wiele spotkań się nie odbywa. Przedsiębiorcy denerwują się utrudnieniami. Na przykład szef mojej firmy mieszka poza Berlinem i teraz przez to, że Berlin jest obszarem ryzyka, nie może przyjeżdżać do biura. Musiałby za każdym razem po powrocie odbywać kwarantannę - opowiada.
Nie uważa jednak, że główną przyczyną problemów są imprezy w parkach. Uważa, że wysoka liczba zakażeń bierze się przede wszystkim z ponownego otwarcia szkół oraz z tego, że berlińczycy wrócili z urlopów.
Mieszkańcy miasta, w tym znajomi pani Martyny, są "coraz bardziej zniecierpliwieni" sytuacją oraz zakazami. - Jednak trzymamy się zaleceń i robimy wszystko, żeby to wszystko jak najszybciej się skończyło - opowiada.
Czytaj też: Pogranicze. Trzy pogrzeby i wesele
"Trzy grupy"
Jej zdaniem, mieszkańców miasta można obecnie podzielić na trzy grupy. Jedna ufa systemowi i stosuje się do zaleceń. Druga również się im podporządkowuje, choć jest coraz bardziej zniecierpliwiona i sfrustrowana sytuacją.
- Ale nie można zapominać też o tej trzeciej - dodaje. I wyjaśnia, że to zwolennicy teorii spiskowych, którzy są w mieście wyjątkowo głośni. I przypomina o protestach przeciw obostrzeniom, które potrafiły zgromadzić nawet 30 tysięcy osób.
- Ciągle się zastanawiamy, jak ta cała sytuacja wpłynie na relacje pomiędzy ludźmi - opowiada pani Martyna. Pod znakiem zapytania jest na przykład tradycyjna impreza bożonarodzeniowa, która jest coroczną okazją do spotkania i integracji.
Co wyjdzie z pomysłów burmistrza na walkę z pandemią? Lokalne władze rozważają różne inne opcje niż godzinę policyjną - na przykład zakaz sprzedaży alkoholu w weekendy. Póki co, żadne decyzje nie zapadły.
Ofiarą sytuacji jest już turystyka, jedna z ważniejszych gałęzi berlińskiej gospodarki. Mimo tego, że cierpią na tym hotele, muzea czy restauracje, władze chcą jeszcze bardziej zredukować liczbę gości w mieście. Wstrzymały niedawno do odwołania wszystkie kampanie promujące podróże do Berlina.
W pozostałych regionach Niemiec sytuacja jest znacznie lepsza niż w stolicy - choć 5 października służby podały, że w skali kraju liczba nowych zakażeń znów przekroczyła 3 tysiące. W szczycie pandemii, pod koniec marca, ta liczba dobijała jednak do 7 tysięcy.
Łącznie w całych Niemczech odnotowano do tej pory ponad 300 tysięcy przypadków zakażeń koronawirusem i 9,6 tys. zgonów nim spowodowanych.