Ponad osiem tysięcy sklepów abc, pięć tysięcy Żabek, prawie trzy tysiące Biedronek, trzy tysiące Lewiatanów, półtora tysiąca Delikatesów Centrum, tysiąc sto sklepów Dino. Ta ostatnia sieć ogłosiła jednak kilka dni temu, że spowalnia tempo rozwoju w porównaniu do wcześniejszych planów. Miała otwierać co roku więcej sklepów. Tyle, że w ostatnim komunikacie zarządu słowo "więcej" zastąpiono frazą "co najmniej tyle samo".
Prawdopodobnie są problemy z kompletowaniem załogi. Za pieniądze, które sieć płaci swoim pracownikom, trudno obecnie znaleźć pracowników. Średnia płaca w Dino w trzecim kwartale wynosiła 2,8 tys. zł brutto - o 100 zł więcej niż w ubiegłym roku. To już niewiele więcej niż wyniesie płaca minimalna w przyszłym roku.
Jak pisaliśmy w kwietniu tego roku, Dino dynamicznie się rozwijał i być może wyższe płace pracowników pojawią się, gdy osiągnie swoją "masę". Podobnie było w przypadku Biedronki i Lidla. Dziś jednak nie jest już oczywiste, że przy wyższych płacach sklep zacznie zarabiać na siebie tak szybko, jak to wynika z dotychczasowej praktyki.
Ale jest jeszcze inna kluczowa sprawa - po prostu miejsca na rynku na nowe sklepy jest coraz mniej.
Zobacz też: Zakaz handlu. Polacy chcą powrotu do łagodniejszych przepisów
0,97 mkw sklepu na mieszkańca
W ostatnich latach liczba sklepów malała, ale co ciekawe powierzchnia handlowa już nie. W ubiegłym roku zamknięto 15,2 tys. sklepów (-4,3 proc. rok do roku), ale powierzchnia handlowa wzrosła o 56 tys. mkw (+0,2 proc. rdr) - podaje GUS. Zwijały działalność najmniejsze punkty handlowe, a otwierały się większe lub - jak CCC czy LPP - te już istniejące zwiększały powierzchnię. Przybyło 342 supermarkety oraz 6 hipermarketów.
Na jeden sklep w Polsce przypadało w 2018 roku 113 mieszkańców, czyli o 5 osób więcej rok do roku - podaje GUS. Na jednego mieszkańca mamy 0,97 mkw sklepu.
Czytaj też: Biedronka i Jeronimo Martins w opałach. Cenowe nieprawidłowości mogą jednak ujść sieci płazem
Dużo to czy mało? Ze statystyk wynika, że teoretycznie jak na Europę to mało. Mniej niż w Polsce metrów kwadratowych powierzchni handlowej na mieszkańca jest tylko w trzech z 25 badanych krajów Europy - wynika z danych firmy GfK GeoMarketing. Za nami są tylko Turcja, Bułgaria i Rumunia.
Ekstremalne przypadki to Belgia i Austria, gdzie na jednego mieszkańca przypada aż 1,67 mkw sklepów. Dużo gęściej niż w Polsce jest też ze sklepami w Niemczech, Francji czy w Holandii.
Ale nie można zapominać, że w tych krajach więcej się zarabia, więc wyższe marże sklepów nie są aż tak wielkim problemem dla kupujących, jak u nas. Czytaj: mniejsza jest wrażliwość cenowa. U nas cena to jednak sprawa bardzo istotna.
Sklepów za dużo jak na dochody ludności
Jeśli zestawi się liczbę sklepów i tego, na jakie zakupy stać w danym kraju przeciętnego obywatela, to wyjdzie, że sieć sklepów w Polsce wcale nie wygląda już na małą. Większa jest wtedy już tylko w sześciu z 25 krajów Europy.
Dla przykładu: w Estonii jest o 22 proc. metrów kwadratowych sklepów więcej na mieszkańca niż w Polsce, choć dochody rozporządzalne mają o tylko 1,8 proc. większe niż my. Podobnie jest na Łotwie i na Węgrzech - dużo więcej sklepów niż u nas, choć z różnicy dochodów wynikałoby, że ta przepaść powinna być dużo mniejsza.
Ale w aż 16 na 25 krajów sieć handlowa jest mniejsza w Polsce niż wynikałoby to z różnicy dochodów. Mamy właściwie sieć sklepów na podobnym poziomie optymalizacji jak w Holandii. Co prawda jest tam o 63,9 proc. metrów kwadratowych powierzchni handlowej na mieszkańca więcej, ale dochody rozporządzalne są o 63,5 proc. większe.
Ale już w Wielkiej Brytanii, choć powierzchni sklepowych jest o 12,4 proc. więcej na mieszkańca niż u nas, to dochody ludności są o 57,6 proc. większe z uwzględnieniem siły nabywczej. W Niemczech - sklepów o 48,5 proc. więcej a dochody o 85,3 proc. większe. Podobne różnice w zestawieniu z Polską dotyczą jeszcze: Francji, Szwajcarii, Norwegii i Szwecji. Wniosek?
Sklepów u nas jest już za dużo. O ile?
Sklepów za dużo o 40 tysięcy
Wśród 25 badanych krajów Europy za wzorcową średnią można uznać Hiszpanię i Danię. Dochody rozporządzalne są tam o odpowiednio 59,1 i 28 proc. większe niż u nas, a sieć sklepów o odpowiednio 47,4 i 16,5 proc. większa. Różnica między tymi wielkościami to prawie 12 proc.
By osiągnąć poziom optymalizacji sieci podobny jak we wzorcowych Danii i Hiszpanii, konieczna byłaby więc likwidacja około 12 proc., tj. z około 40 tys. z 340 tys. sklepów i rezygnacja z 4,4 mln mkw powierzchni handlowej.
Nie bez powodu Biedronka spowalnia nowe otwarcia. W ciągu dziewięciu miesięcy 2019 roku sieć urosła o zaledwie 32 nowe markety do 2932. Tempo wzrostu jest już od kilku lat na tym "ostrożnym" poziomie. Dino też najwyraźniej wyczuwa, że błyskawiczne powiększanie sieci wcale nie musi przynosić wielkich profitów w przyszłości. Po prostu rynek robi się już nasycony.
Owszem w ostatnich latach dochody ludności szybko rosły w Polsce, więc sieci handlowe były budowane pod ten wzrost. Z założeniem, że obroty i zyski będą rosnąć. Jeśli jednak zarobki ludności przestaną tak szybko iść w górę jak obecnie (+7,7 proc. rdr w trzecim kwartale), to może się okazać, że otwartych zostało się za dużo punktów handlowych i trzeba się już zastanawiać, które punkty zamykać, a nie szukać nowych lokalizacji.
Na spowolnienie gospodarki wskazują już dane o PKB za trzeci kwartał. Gospodarka rośnie wolniej, niż oczekiwali ekonomiści - zamiast prognozowanych 4,1 mamy już 3,9 proc. dynamiki.