12 dni - tyle zazwyczaj na powrót do Polski z Ukrainy czekają kierowcy zatrudnieni w firmie Tomasza Borkowskiego.
- Gdy wjeżdżają do Ukrainy, rejestrują się w elektronicznym systemie kolejkowym e-Czerga, pozwalającym na wyjazd z kraju. Czeka się co najmniej 12 dni. Nasza operacja w Ukrainie trwa z kolei tylko dwa - dojazd do Kijowa i rozładunek, a potem powrót. Dlatego pozostałe 10 dni kierowcy spędzają na parkingu. I nie mogą tego przyspieszyć - wyjaśnia Borkowski.
- Nie mam pojęcia, z czego to wynika, że po polskiej stronie kolejki nie ma, a u Ukraińców czeka się tak długo. Niestety w obecnej sytuacji coraz mniej kierowców chce pracować w takich warunkach. To 10 dni nudy, większość wolałaby spędzić ten czas w trasie. Do tego trwa wojna, chociaż przy granicy jest bezpiecznie. Ale nie jest to komfortowa sytuacja - dodaje Borkowski.
Transport jak rolnictwo
W związku z obecną sytuacją polscy przewoźnicy postanowili zaprotestować. W Dorohusku, Hrebennem i Korczowej zablokowali wyjazdy ukraińskich ciężarówek jadących na wschód. Co godzinę jest przepuszczana jedna ciężarówka.
Branża boi się, że transport czeka to samo co rolnictwo - nierówna walka z ukraińskimi firmami. Wiosną w ramach protestu 300 ciągników siodłowych przejechało przez Warszawę. Od tego momentu niewiele się wydarzyło - twierdzą zainteresowani.
Zdaniem Jacka Sokoła z Komitetu Obrony Przewoźników i Pracodawców Transportu rolnikom zgotowano niekontrolowany napływ zboża, a "nam niekontrolowane przewozy transportowe". Przed wojną wydawano po 160 tys. zezwoleń dla Polski i Ukrainy, co oznacza, że rocznie granice przekraczało 320 tys. ciężarówek. Natomiast tylko w tym roku liczba przewozów z Ukrainy wyniosła 800 tys.
Zalały nas ich ciężarówki. To zrujnowało nam zrównoważony do tej pory rynek usług transportowych. Gdyby to były relacje tylko do i z Ukrainy, to nie zdestabilizowało nam rynku, ale niestety firmy ukraińskie stosują nieuczciwe praktyki, między innymi realizując przewozy wewnątrz UE, co jest dla nich i innych pozaunijnych przewoźników bez odpowiedniego zezwolenia bezwzględnie zakazane - uważa Sokół.
Protestujący postulują m.in. wprowadzenie zezwoleń komercyjnych dla firm ukraińskich na przewóz rzeczy, z wyłączeniem pomocy humanitarnej i zaopatrzenia dla wojska ukraińskiego, zawieszenie licencji dla firm, które powstały po wybuchu wojny w Ukrainie i przeprowadzenie ich kontroli.
Nie jesteśmy przeciwni Ukraińcom, chcemy im pomagać, ale istotny jest też nasz interes i bezpieczeństwo gospodarcze. Jesteśmy skłonni zaakceptować zwolnienie z obowiązkowych zezwoleń w transportach humanitarnych i wojskowych, ale nie w przewozach komercyjnych. Nasz rząd oraz UE doprowadziły do tej sytuacji. To wymknęło się spod kontroli. Teraz muszą to naprawić - ocenia Sokół.
Ukraina: Polska boi się konkurencji
Wiceminister Rozwoju Wspólnot, Terytoriów i Infrastruktury Ukrainy Serhij Derkacz w rozmowie z ukraińskim "Forbesem" zaznaczył, że polscy przewoźnicy, posiadający największą flotę w UE obawiają się ukraińskiej konkurencji. Jego zdaniem polska granica jest "ukraińską bramą na Zachód" i Kijów "eksportuje przez nią tyle towarów, ile przez wszystkie sąsiednie kraje razem wzięte".
- Polski biznes widzi problem prawdopodobnie w tym, że nasi przewoźnicy zdają się "wywracać" rynek stawek cargo w Europie. Nie jest to prawda. To polscy przewoźnicy trzymają europejski rynek. Polskie firmy dysponują największą flotą ciężarówek w UE - łącznie około połowy całego bloku. Branża transportowa wytwarza znaczny procent polskiego PKB i rząd często się jej słucha - ocenił Derkacz.
"Bezwizowy transport" dla Ukrainy obowiązuje do lipca 2024 r. Jednak Derkacz zdradził, że trwają negocjacje dotyczące 2025 r. Zdaniem Jacka Sokoła przedłużenie zezwoleń do 2025 r. "byłoby katastrofą".
- Obecnie granicę z Polską przekracza miesięcznie średnio 40–50 tys. ciężarówek, czyli w ujęciu rocznym dwa razy więcej niż przed wojną. Polscy koledzy postrzegają to jako zagrożenie. Warto jednak zrozumieć obiektywne przyczyny takiej dynamiki: wojna, zamknięte niebo i ograniczone porty, pozostały nam tylko transport drogowy i kolejowy - podkreślił.
Podkreślamy, że blokowanie granicy w ramach protestu stanowi co do zasady zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego obu krajów - zauważył Derkacz.
- Boimy się konkurencji z Ukrainy. Sam ZUS kosztuje tam 600 zł miesięcznie, a u nas nawet pięć razy więcej. Kierowcy też zarabiają mniej za naszą granicą. Naprawdę boimy się dumpingu cenowego. Polscy kierowcy powoli odchodzą z pracy - mówi nam Tomasz Borkowski.
Protest może potrwać nawet do 3 stycznia, a to oznacza, że kolejki ciężarówek mogą pojawić się również na wyjeździe z Polski. W te "groźby" nie wierzy jednak Serhij Derkacz.
- Są to działania absolutnie nielegalne, blokujące korytarze solidarnościowe. Dodał, że spełnienie większości postulatów "jest niemożliwe". - Ich jedynym celem jest stworzenie preferencji dla polskich przewoźników, którzy obawiają się utraty własnego udziału w rynku - podsumował.
Piotr Bera, dziennikarz money.pl