Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
Martyna Kośka
Martyna Kośka
|
aktualizacja

Bo pośpiech, bo nieuwaga. Sąd przyznał wysokie zadośćuczynienie za śmierć w czasie rutynowego zabiegu

58
Podziel się:

Sąd zasądził na rzecz rodziców dziewczynki, która zmarła w wyniku błędu pielęgniarki, po 250 tys. zł zadośćuczynienia. Ten wyrok pokazuje, że sądy odchodzą od myślenia, że nie ma sensu przyznawać wysokich kwot, skoro pieniądze i tak nikomu życia nie przywrócą. To prawda, ale mama małej Zosi mówi, że dopiero teraz "będzie mogła przeżyć żałobę, niezakłóconą kolejnymi rozprawami".

26 września zapadł wyrok w głośnej sprawie sześciomiesięcznej Zosi, która zmarła po błędnym podaniu leku przez pielęgniarkę.
26 września zapadł wyrok w głośnej sprawie sześciomiesięcznej Zosi, która zmarła po błędnym podaniu leku przez pielęgniarkę. (123RF)

- Wyjątkowość tego wyroku przejawia się w tym, że sąd zasądził na rzecz rodziców zmarłej dziewczynki odpowiednio wysokie zadośćuczynienie. Bo generalnie życie ludzkie utracone wskutek błędu lekarskiego nie jest w Polsce w cenie. Dlaczego? Nie wiem, może sądy pochylają się nad trudną sytuacją szpitali? – zastanawia się radca prawny Jolanta Budzowska, która we wrześniu udowodniła przed sądem, że jedynym powodem śmierci 6-miesięcznej Zosi był błąd pielęgniarki.

Gdyby nie jej pośpiech, zabieganie czy brak uwagi przy rutynowym zabiegu, dziecko nadal by żyło.

Niemowlę zmarło w marcu 2015 roku, dwa dni po tym, jak pielęgniarka pomyliła wejścia podczas podawania leków. Rozdrobnione w płynie leki, zamiast podać do żołądka dziecka przez sondę nosowo-żołądkową, wstrzyknęła do wenflonu, dożylnie. Niemal natychmiast dziecko posiniało, wygięło się w nienaturalny sposób i przestało oddychać. Dziewczynka doznała wstrząsu, nie udało się jej uratować. Mimo podjętej akcji reanimacyjnej dziecko zmarło po dwóch dniach. Tragedia rozegrała się na oczach matki, która czuwała przy łóżku dziecka w szpitalu - Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach.

- Proces trwał trzy lata. Krótko, jak na trudną sprawę o błąd lekarski. Dowodzi, że postępowanie przeciw szpitalowi nie musi trwać 10 lat – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Jolanta Budzowska.

Już wcześniej pomylono strzykawki

Być może przyczynił się do tego fakt, że przypadek Zosi nie był pierwszą taką historią w tym szpitalu. W 2002 roku czteroletniemu Piotrusiowi kroplówkę żywieniową podano do rdzenia - tam, gdzie po operacji miał być podawany środek przeciwbólowy. Pielęgniarka nie odróżniła cewnika do znieczulenia zewnątrzoponowego od centralnego wkłucia, do którego podaje się płyny. Pacjent został sparaliżowany od pasa w dół, porusza się na wózku. Szpital przegrał proces cywilny, chory dostał odszkodowanie - 700 tys. zadośćuczynienia i rentę.

Wtedy, kiedy zapadł ten wyrok, w 2007 roku, to było najwyższe zadośćuczynienie przyznane przez polski sąd za błąd w sztuce medycznej. Z tej tragedii, jak widać, nie wyciągnięto wniosków. Historia się powtarza, w przypadku Zosi mechanizm błędu pielęgniarki był niemal identyczny. A szpital znów wszystkiemu zaprzeczył.

- Sprawa Zosi w ogóle nie powinna była trafić do sądu. W idealnej sytuacji szpital powinien wszcząć wewnętrzne postępowanie, ustalić przyczyny zaniedbania i zawrzeć ugodę z poszkodowanymi – mówi mec. Budzowska.

Szpitale wcale jednak nie spieszą się do pozasądowego rozstrzygania sporów. Nawet gdy opinie biegłych jednoznacznie wskazują na winę szpitala, to te i tak konsekwentnie ją negują.

- Prawnicy reprezentujący szpital budowali karkołomne teorie wyjaśniające, że śmierć dziewczynki bezpośrednio jest powiązana z wcześniejszym pobytem w innym szpitalu. Najpierw więc szli w kierunku przekonania sądu, że podano jej tam lek, który dopiero po kilku tygodniach ujawnił swoje niepożądane działanie i spowodował śmierć. Kolejna teoria wskazywała na to, że wstrząs nastąpił po przepłukaniu solą fizjologiczną. Biegli odrzucili taką możliwość – wyjaśnia Budzowska.

To, że szpital idzie w zaparte, nie dziwi mec. Budzowskiej. Zastanawia ją natomiast fakt, że – zgodnie z zeznaniami lekarzy złożonymi podczas procesu - placówka nie wszczęła wewnętrznego postępowania, które przyczyniłoby się do ustalenia, w jaki sposób doszło do popełnienia błędu i jak można wyeliminować to ryzyko w przyszłości. Zosi nic już życia nie przywróci, ale przecież każdego dnia próg szpitala przekraczają kolejni mali pacjenci.

Zobowiązanie do przeprowadzenia postępowania w razie śmierci pacjenta mają tylko te placówki, które uzyskały akredytację Centrum Monitorowania Jakości w Ochronie Zdrowia. Akredytacja to rodzaj poświadczenia, że szpital spełnia najwyższe standardy i analizuje przypadki zdarzeń niepożądanych. Górnośląskie Centrum Zdrowia Dziecka, jednak z najlepszych placówek pediatrycznych w Polsce, nie posiada go.

- Szpital nie dokonał nawet wymaganego prawem zgłoszenia tego zdarzenia prezesowi Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych, mimo że do wstrząsu u dziecka, a następnie śmierci, doszło bezpośrednio po podaniu leku. Jak zeznali lekarze, do dziś nie znają przyczyny śmierci Zosi, nikt im nie przedstawił ustaleń powołanego przez dyrekcję zespołu, który podobno wykonywał coś w rodzaju audytu – mówi Budzowska.

A jeśli personel medyczny nie wie, który element zawiódł i spowodował śmierć, to istnieje ryzyko, że znów nawali. Zresztą historia pokazała, że wprowadzenie zmian potrafi zabrać wiele lat. Po 13 latach od wypadku Piotrusia szpital nadal korzystał z uniwersalnych strzykawek – czyli takich, które pasują wszędzie. Może i wygodne, ale są bardzo niebezpieczne, bo jeśli pielęgniarka nie zachowa uwagi, nie zorientuje się, że wstrzykuje płyn w nieodpowiednie miejsce.

Po śmierci Zosi szpital zmienił procedury. Używa strzykawek, które minimalizują taką pomyłkę, ale nie eliminują jej zupełnie, bo w przypadku błędów medycznych najsłabszym ogniwem jest jednak człowiek.

Szpital to zawsze trudny przeciwnik

Sąd Okręgowy w Katowicach nie miał wątpliwości, że szpital ponosi odpowiedzialność za śmierć Zosi. Zasądził na rzecz rodziców po 250 tys. zadośćuczynienia, co jest wysoką rekompensatą z tytułu śmierci osoby bliskiej.

Wyrok wpisuje się w pewną tendencję, zgodnie z którą zadośćuczynienia przyznawane bliskim zmarłej osoby systematycznie rosną. Jeszcze kilka lat temu zasądzano je na poziomie symbolicznym – jak gdyby sądy uznawały, że w obliczu śmierci rozmowy o pieniądzach i tak są bez znaczenie, bo życia nikomu nie zwrócą.

To się jednak powoli zmienia, choć daleko nam do Stanów Zjednoczonych, gdzie nie dziwi, że ból po stracie małego dziecka może zostać wyceniony na kilka milionów dolarów. Taką jaskółką był wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie, który za błąd medyczny skutkujący śmiercią młodej kobiety przyznał w 2015 r. matce pacjentki 500 tys. zł.

- Sad przyjął, że przyczyną śmierci były skandaliczne zaniedbania personelu. Ten aspekt niewątpliwie łączy te dwie sprawy – mówi mecenas Budzowska, która także w tamtej sprawie była pełnomocnikiem matki.

Bliscy osób, które straciły życie w wyniku błędu medycznego, muszą być przygotowani na to, że szpital to zawsze bardzo trudny przeciwnik, a postępowanie może trwać przez wiele lat.

Największą trudnością jest udowodnienie, że do błędu w ogóle doszło. Osoba, która chce wnieść powództwo, musi zebrać pełną dokumentację medyczną, oświadczenia świadków i inne dowody potwierdzające nieprawidłowości. Szpitale niechętnie udostępniają dokumentację, do tego często jest ona niepełna. Problemem okazuje się też powołanie biegłych – muszą to być eksperci w bardzo wąskich niekiedy dziedzinach, a niskie wynagrodzenia przewidziane dla biegłych powodują, że uznani lekarze nie garną się do przygotowywania ekspertyz, bo mają dość własnej pracy w szpitalach.

Nad wniesieniem sprawy nie można się zastanawiać w nieskończoność. Generalnie sprawy o błąd medyczny przedawniają się z upływem 3 lat od dnia, w którym pacjent dowiedział się o szkodzie i tym, kto jest obowiązany do jej naprawienia. Dłuższy termin przewidziano dla dziecka – ofiary błędu medycznego. Może domagać się zadośćuczynienia lub odszkodowania w ciągu 2 lat od uzyskania pełnoletności. Jeśli więc szkody doznało jako siedmiolatek – a rodzice nie domagali się sprawiedliwości – to ono samo może złożyć pozew do ukończenia 20. roku życia.

Mec. Jolanta Budzowska zwraca uwagę na fakt, że szpitale wcale nie dążą do szybkiego zakończenia sporów – nawet pomimo tego, że za lata procesu trzeba będzie w końcu zapłacić dodatkowo odsetki od przyznanego w wyroku odszkodowania za błąd medyczny.

- Szpitale bardzo niechętnie współpracują. Niekiedy na etapie sądowym, gdy widmo przegranej staje się realne, podejmują mediacje. Ale na wczesnym etapie sprawy, choćby wina szpitala była ewidentna, to i tak będzie czekał na dalszy rozwój wydarzeń, czy poszkodowany złoży pozew, czy nie.

"Do końca życia ta pustka nie zostanie niczym wypełniona"

Rodzice Zosi nie chcą rozmawiać z dziennikarzami. Jej mama poprosiła, by mecenas Budzowska opublikowała na swoim blogu list. "Powinniśmy się cieszyć, bo to ten wyczekiwany koniec rozdrapywania rany po śmierci naszej 6-miesięcznej córeczki Zosi. Ale serce blokuje tę radość, bo przecież to nie wróci nam naszej Zosi. Jest natomiast ulga, ten ciężar udowadniania winy szpitalowi w tym momencie zniknął. Nareszcie będziemy mogli przeżyć żałobę, niezakłóconą kolejnymi rozprawami i wracaniem do tego traumatycznego dnia, kiedy na moich oczach pielęgniarka podała błędnie lek, pozbawiając życia mojego dziecka" - napisała w nim.

"Wyszłam ze szpitala sama. Do końca życia ta pustka nie zostanie niczym wypełniona. To takie uczucie, jakbym zostawiła gdzieś dziecko. Bo przecież weszłam do szpitala z dzieckiem. Czasem mam takie wrażenie, że Zosia jest w Krakowie, bo tam ją przewieziono samą, beze mnie, w celu przeprowadzenia sekcji zwłok. Może mój mózg tak ratuje się po tej traumie, żeby nie rozpaść się na kawałki. Dla mnie Zosi nie ma na cmentarzu. Tak mi łatwiej żyć i funkcjonować. Moja terapeutka mówi, że przede mną jeszcze długa droga do przeżycia tej straty, a może nigdy się to nie wydarzy" – czytamy we wzruszającym wpisie.

Pełnomocnik procesowy szpitala odmówił komentarza.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(58)
WYRÓŻNIONE
kamil
5 lata temu
Szpital w dalszym ciągu się nie przyznaje do winy? Bez komentarza... A rodzinie współczuję.
Leon
5 lata temu
Błędy się zdarzały, zdarzają i będą się zdarzać. Trzeba umieć się do nich przyznać. I tyle.
Pacjent
5 lata temu
Teraz w Polsce nie ma zadnej opieki pielegniarskiej bo po prostu pielegniarek jest za malo a będzie jeszcze gorzej ludzie będą umierac na ulicy jak w Kalkucie! ZA ŚMIERĆ DZIECKA POWINNO OPRUCZ PIENIĘDZY BYĆ DOŻYWOCIE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
NAJNOWSZE KOMENTARZE (58)
Otto
5 lata temu
Kto bogatemu podskoczy? Sady niezawisle i sprawiedliwe w Pl sa nie do ruszenia i oderwane od rzeczywistosci. Szarak ma znac swoje miejsce w szeregu chyba ze swojak.
Zdrowy
5 lata temu
Mam siostrę pielęgniarkę. Pośpiech, bo zbyt wielu pacjentów na jedną pielęgniarkę. Proszę zapoznać się, jak te proporcje wyglądają w Polsce, a jak w innych UE krajach. Niskie wynagrodzenie za - jak widać - bardzo odpowiedzialną pracę! Proszę porównać odpowiedzialność pielęgniarki i księdza. Trzeba skończyć z marnowaniem kasy na pielęgniarzy dusz, a przeznaczyć je na pielęgniarki ciał i kształcenie! kształcenie! mowych zastępów pielęgniarek, bo będą jeszcze większe tragedie.
ZAN62
5 lata temu
Może nieuważnie przeczytałem artykuł, ale nie dostrzegłem informacji co spowodowało konieczność hospitalizacji dziecka, bo może wcześniej, kilka czy kilkanaście dni, została mu podana szczepionka i jej uboczne "nieprzewidziane" działanie wymusiło leczenie szpitalne. Jeśli by to było przyczyną, a nikt tego nie wziął pod uwagę, to też jest efektem pośrednim bo nie było by konieczności leczenia szpitalnego, co jednak nie umniejsza "zasługi" CZD w śmierci małej pacjentki. Zaznaczam dla oburzonych moim wpisem że to jest hipoteza, nie mniej jednak wiele słychać o szkodliwych ubocznych efektach działania szczepionek, tylko jest to ukrywane i tuszowane.
franek
5 lata temu
Bo niektóre pielęgniarki mają traci w głowie zamiast mózgu ! Współczuję
nerty
5 lata temu
Dzisiejszy lekarze t w zdecydowanej większości tylko wykonawcy procedur ! Kiedys ceniona byla u nich wiedza i kreatywność dziś jest to wada ! Na straży ich bierności stoja izby lekarskie twór generujący tylko koszty ! Wykonawca procedur jesli nawet uśmierci pacjenta zgodnie z procedurą to wlos mu z glowy nie spadnie ! Jeśli bedzie chcial ratować życie zgodnie z wiedzą medyczną a niezgodnie z jakąś procedurą to go zniszczą !
...
Następna strona