Wstrząs w Wielkiej Brytanii. Rezygnację złożyli dwaj istotni jego przedstawiciele - Sajid Javid i Rishi Sunak. Politycy poinformowali wyborców o swojej decyzji za pośrednictwem Twittera.
Opinia publiczna słusznie oczekuje, że rząd będzie prowadzony właściwie, kompetentnie i poważnie. Rozumiem, że może to być moja ostatnia praca ministerialna, ale wierzę, że te standardy są warte walki i dlatego składam rezygnację - napisał Rishi Sunak.
"Z ogromnym żalem muszę powiedzieć, że nie mogę już z czystym sumieniem, kontynuować służby w tym rządzie. [...] Ton, jaki nadajesz jako lider i wartości, które reprezentujesz, są odzwierciedleniem twoich kolegów, twojej partii i ostatecznie kraju. Konserwatyści w swoim najlepszym wydaniu są postrzegani jako chłodni decydenci, kierujący się silnymi wartościami. Może nie zawsze byliśmy popularni, ale byliśmy kompetentni w działaniu w interesie narodowym. Niestety, w obecnych okolicznościach opinia publiczna dochodzi do wniosku, że nie jesteśmy teraz ani jednym, ani drugim" - oświadczył z kolei Sajid Javid w liście do premiera.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Brytyjskie media: Johnson kapitanem na tonącym okręcie
Zdaniem brytyjskich mediów sytuacja jest już oczywista: to początek końca gabinetu Borisa Johnsona. - Żaden premier nie może przetrwać takiej rezygnacji dwóch istotnych ministrów - uważa bliski współpracownik premiera. - Wszystko skończy się do jutra o tej porze - powiedział BBC.
"Guardian" natomiast podkreśla, że "nie sposób uwierzyć, że rezygnacje nie były skoordynowane". Dziennik zauważa, że cios dla szefa rządu i całej Partii Konserwatywnej nadszedł właściwie dwa tygodnie temu, kiedy to jej przedstawiciele dwukrotnie przegrali wybory uzupełniające do Izby Gmin.
Wtedy właśnie dotarło do przedstawicieli gabinetu Borisa Johnsona, że siedzą na tonącym okręcie, a ich kapitan prowadzi ich prostą drogą na dno. Choć jednocześnie dziennikarze zaznaczają, że spotkanie z nim - choć nieuchronne - może się opóźnić w czasie.
Rezygnacja Sunaka jest poważniejsza. Od czasu wiosennego oświadczenia kanclerz nie jest już tak oczywistym następcą, jakim był kiedyś. Ale wciąż jest potężną postacią w partii. Rezygnacja Nigela Lawsona pomogła obalić Margaret Thatcher, choć na ostateczne rozegranie tej sprawy trzeba było poczekać nieco ponad rok - pisze "Guardian".
Kontrowersje wokół Borisa Johnsona
Boris Johnson na Downing Street zawitał w lipcu 2019 r. Jego zadaniem było dokończenie procesu brexitu po ustępującej Theresie May (która została później jedną z najzagorzalej krytykujących go osób w jego własnej partii), co mu się udało.
Na czas jego władzy przypadła jednak pandemia koronawirusa, która omal kosztowała go życie. Ostatecznie Boris Johnson opuścił szpital, a kraj przez miesiące trwał w lockdownowym bezruchu. To jednak nie przeszkadzało politykowi w organizacji imprez w siedzibie szefa rządu.
Służby ukarały go mandatem za złamanie restrykcji covidowych. Tym samym stał się pierwszym urzędującym premierem ukaranym w ten sposób.
Poważniejszym kryzysem okazał się jednak ten, który rozgorzał wokół Christophera Pinchera. To poseł Partii Konserwatywnej odpowiedzialny za dyscyplinę w partii. Został on oskarżony o molestowanie dwóch jej członków, co wyszło na jaw 30 czerwca. Już po przyznaniu się do "niewłaściwego zachowania" na jaw wyszły kolejne przypadki przekraczania granic.
Boris Johnson miał wiedzieć o niewłaściwym zachowaniu podwładnego, choć oficjalnie jego rzecznik zaprzeczał, by dochodziły do niego wcześniej jakiekolwiek informacje na ten temat. Kiedy Christopher Pincher złożył rezygnację ze stanowiska wiceministra spraw zagranicznych (na które powołał go szef rządu w 2019 r.), premier stwierdził, że to zamyka temat jego niewłaściwego zachowania.
Przed niemal miesiącem członkowie Partii Konserwatywnej brytyjskiego głosowali nad wotum nieufności dla swojego szefa. Ewentualna przegrana oznaczałaby, że musiałby również rozstać się z gabinetem na Downing Street. Wtedy jednak posłowie tej formacji uznali, że Boris Johnson będzie nadal piastować stanowisko premiera. Brytyjskie media jednak podkreślały, że jeżeli tylko dochodzi do takiego głosowania, to oznacza, że dni szefa rządu są policzone.