W niedzielę Francja nagle zamknęła granicę z Wielką Brytanią ze względu na strach przed nową mutacją koronawirusa. Przez tę decyzję w hrabstwie Kent utknęły tysiące ciężarówek, w tym setki tych z Polski.
We wtorek pojawiła się nadzieja, że kierowcy jednak zdążą wrócić do domu na święta. Francja zgodziła się na wpuszczenie ciężarówek, pod warunkiem, że ich kierowcy będą mieli negatywny wynik testu.
Mobilne punkty testowania ruszyły. Jak mówi rzecznik brytyjskiego ministerstwa transportu, w czwartek przetestowanych może zostać do 600 osób.
Problem w tym, że na przekroczenie kanału La Manche czeka ok. 6 tys. ciężarówek.
Wśród kierowców jest 34-letni Wojtek z Łukowa, który w niedzielę zawiózł do Nottingham dostawę odzieży, po czym utknął w Dover.
- Musiałem odbyć trudną rozmowę z żoną. Jest w siódmym miesiącu ciąży - powiedział Polak, w rozmowie z "Daily Mail". - Smutno będzie spędzać święta samemu, w kabinie ciężarówki. Nawet jeśli uda mi się dostać na prom do Francji jutro, to i tak czeka mnie jeszcze bardzo długa trasa.
- To nie powinno było się wydarzyć - mówi Wojtek. - Myślę, że Francja pręży muskuły przed brexitem.
Jak podają brytyjskie media, na granicy, przed którą czekają tysiące cieżarówek, doszło do przepychanek z policją.
Polscy kierowcy donoszą, że na miejscu jest problem z dostępem do wody i żywności a testów, któe w teorii miały trwać maksymalnie 30 minut, trzeba czekać po kilka godzin.