"To tradycja paktu Ribbentrop-Mołotow" - tak kilkanaście lat temu o pierwszej rurze Nord Stream mówił Radosław Sikorski, wówczas minister obrony w rządzie PiS.
Dziś na finiszu jest budowa Nord Stream 2. I znowu eksperci mają wrażenie, że rozmowy toczą się ponad głowami Polski. Tyle że tym razem głos znad Wisły nie jest specjalnie słyszany w światowych stolicach.
Znacznie głośniej jest o sprzeciwie Paryża. Francuski minister ds. europejskich Clément Beaune powiedział wprost, że nie podoba mu się ta inwestycja, zwłaszcza w kontekście tłumienia opozycyjnych protestów w Moskwie.
Sprzeciw Paryża, sprzeciw w Berlinie
Również w samych Niemczech słychać podobne głosy. Projekt nie podoba się na przykład Zielonym, którzy mają wielkie szanse wejść jesienią do niemieckiego rządu. Coraz ostrzej Nord Stream 2 krytykują też media. "Gazociąg jest dla Niemiec szkodliwy politycznie i antyeuropejski, a kanclerz Merkel winna wycofać dla niego poparcie" - to cytat z renomowanego tygodnika "Der Spiegel".
W niemieckiej prasie coraz więcej jest głosów, że Niemcy zapłacą za poparcie dla projektu - choćby dlatego, że denerwuje on europejskich sojuszników.
Jednak budowa idzie dalej. Po wielu problemach, pod koniec stycznia prace na Bałtyku zostały wznowione. Gazociąg jest według Gazpromu już "ukończony w 94 procentach".
Od czego zależy to, czy zostanie ukończony w 100 proc.? W dużej mierze od Amerykanów. Prezydent Trump był ostrym przeciwnikiem projektu i próbował go zatrzymać sankcjami. Oficjalnie administracja nowego prezydenta Bidena kursu nie zmienia.
Jednak niemiecki "Handelsblatt" uważa, że za kulisami dzieje się coś zupełnie innego. Ekipa Bidena miała już zaproponować Berlinowi zniesienie sankcji za Nord Stream - w zamian za propozycję w sprawie uzależnienia Europy od rosyjskiego gazu.
- Widać wielką determinację Berlina i Moskwy, by dokończyć Nord Stream2 - komentuje money.pl Robert Tomaszewski, ekspert Polityki Insight. I dodaje, że administracja Bidena może "pierwsza mrugnąć okiem do Niemców", że już nie jest taka przeciwna bałtyckiej rurze.
Polska mało słyszana
A gdzie w tym wszystkim Polska? Eksperci mówią, że do światowej opinii publicznej trafiła informacja o gigantycznej karze dla Gazpromu od UOKiK-u. Jednak o politycznych inicjatywach w celu zatrzymania inwestycji słychać niewiele, choć od lat wśród głównych partii jest konsensus, że projekt jest zły dla naszego bezpieczeństwa energetycznego.
Polscy politycy wielokrotnie wypowiadali się przeciw gazociągowi, polscy europosłowie lobbowali też za przyjętą rezolucją Parlamentu Europejskiego, wzywającą do wstrzymania budowy gazociągu. Czy jednak nie możemy robić więcej?
- A co właściwie może zrobić Polska? Poza dyplomatycznymi gestami właściwie niewiele. Nie ukrywajmy, nie jesteśmy wielkim graczem przy tym stoliku - komentuje ekspert PI.
Niektórzy eksperci uważają jednak, że Polska mogłaby wykorzystać spory w samym Berlinie. Tam polityczny establishment jest zdecydowanie za projektem. Jednak kontrowersji jest mnóstwo. Niedawno władze landu Meklemburgia-Pomorze Przednie na powołały fundację ekologiczną, której celem jest ochrona firm uczestniczących w budowie przed sankcjami USA.
"Der Spiegel" sugerował, że za powołaniem fundacji może stać Gerhard Schroeder - były kanclerz Niemiec, który po karierze politycznej trafił do rady nadzorczej Nord Stream AG.
- Można to wykorzystać, te wszystkie kontrowersje. Tym bardziej, że Zieloni są mocno przeciw Nord Streamowi. Ale wymagałoby to prawdziwej finezji dyplomatycznej - mówi nam były urzędnik państwowy, związany z branżą energetyczną.
Czy polski rząd zamierza działać? Wysłaliśmy w tej sprawie pytanie do KPRM. Ten odesłał nas do resortu spraw zagranicznych. W tej chwili oczekujemy na odpowiedzi.
Eksperci jednak podkreślają, że Nord Stream 2 nie jest dla Polski już aż tak szkodliwy, jak kilka lat temu.
- Na pewno jest niekorzystny dla Ukrainy, która po jego uruchomieniu straci przychody z tytułu opłat za przesył rosyjskiego gazu, ale dla Polski – w dłuższym terminie – nie będzie miał większego znaczenia. Dziś i my odchodzimy od węgla i idziemy w stronę odnawialnych źródeł energii i być może atomu - uważa Robert Tomaszewski, ekspert Polityki Insight.
Tomaszewski uważa, że w tym momencie widoki na powstrzymanie inwestycji są mizerne. - Pamiętajmy, że umowa w tej sprawie została podpisana rok po aneksji Krymu przez Rosję. Co więc musiałoby się stać, aby Zachód zmienił zdanie? Moim zdaniem za taką czerwoną granicę można przyjąć na przykład nagłą śmierć Nawalnego w dziwnych okolicznościach - uważa.