Rząd szacuje ponadto, że wpływy z podatków wzrosną o 5,3 proc. Podatek handlowy ma zaś przynieść 1,5 mld zł. W założeniach uwzględniono także 1,3 mld zł z zysku z NBP.
Dochody państwa wyniosą 403,7 mld zł, przy wydatkach na poziomie 486 mld zł. Tzw. dziura budżetowa wyniesie zatem 82,7 mld zł. Rząd argumentuje, że dzięki temu będzie miał środki na wzmacnianie gospodarki w dobie koronawirusa. W tegorocznym budżecie - po nowelizacji, bo budżet miał być zrównoważony - deficyt oszacowano na ponad 100 mld zł.
Po stronie wydatków rząd przewidział przeznaczenie 5,3 proc. PKB na służbę zdrowia. Co oznacza, że do systemu trafi o 12,9 mld zł więcej niż w tym roku. Utrzymano także program 500+ (41 mld zł), a na waloryzację emerytur i rent przeznaczono 9,6 mld zł.
Dynamika nominalna przeciętnego wynagrodzenia brutto w gospodarce narodowej wyniesie 3,4 procent. Zapisano też minimalne wynagrodzenie za pracę w 2021 roku w wysokości 2800 zł brutto - to wzrost o 200 zł w porównaniu z tym rokiem. Do 18,30 zł wzrośnie też minimalna stawka godzinowa. Nie jest to zaskoczenie, bo związki zawodowe nie porozumiały się z pracodawcami w ramach Rady Dialogu Społecznego, dlatego rząd ustalił wzrost płacy minimalnej w tej kwocie, jaką zaproponował wstępnie do negocjacji.
Rząd nie rezygnuje także z dokończenia reformy OFE, którą wstrzymano ze względu na epidemię koronawirusa. Polega ona na przekształceniu Otwartych Funduszy Emerytalnych w Indywidualne Konta Emerytalne. Przy okazji rząd chciał uszczknąć 15 proc. tzw. opłaty przekształceniowej od emerytalnych oszczędności Polaków. Według pierwotnych założeń ta opłata miała dać budżetowi kilkanaście miliardów złotych.
W czwartek Rada Ministrów formalnie przyjęła projekt przyszłorocznego budżetu. W piątek zostanie przekazany do Rady Dialogu Społecznego.
Ekonomiści praktycznie od początku pandemii koronawirusa ostrzegają przed osłabieniem gospodarczym, a nawet recesją. Co prawda na tle innych krajów Unii Europejskiej Polska póki co radzi sobie stosunkowe dobrze, ale pandemia jeszcze się nie skończyła, a gdyby nawet to skutki będą długofalowe.
- PiS w pewnym sensie może dziękować za pandemię. Gdyby nie ona, dowiedzielibyśmy się, jaki faktycznie jest stan finansów publicznych – tak to podsumował w programie „Money. To się liczy” prof. Witold Orłowski, ekonomista. – W całym świecie jest przekonanie, że rządy muszą się zadłużać, banki muszą drukować pieniądze na niespotykaną dotąd skalę, bo to jedyny sposób na poradzenie sobie z kataklizmem gospodarczym. Dlatego działania polskiego rządu nie dziwią. Przed nami być może drugi lockdown, nie wiemy, jak będzie. To jest problem dla całego świata, nie znamy konsekwencji. Trzeba wydawać rządowe pieniądze, wziąć gospodarkę na utrzymanie i zaakceptować dodruk pieniądza - mówił.
Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie