Koronawirusem pan Michał zaraził się w grudniu. Pod koniec miesiąca większość objawów ustąpiła. Później jednak znów się nasiliły.
- Ból w klatce piersiowej, który towarzyszył mi w chorobie, powrócił ze zdwojoną siłą. Którejś nocy obudziłem się z takim bólem i kaszlem, że bałem się, że umrę - powiedział w rozmowie z reporterką "Wyborczej".
Pan Michał skontaktował się z lekarzem pierwszego kontaktu w łódzkiej przychodni Salve. Termin teleporady wyznaczono mu za 8 dni.
Pytał o badania, np. tomografię płuc. Na takie badanie wymagane jest jednak skierowanie, które może wystawić tylko lekarz. Ten sam, u którego wizytę wyznaczono za ponad tydzień.
Pan Michał nie jest wyjątkiem. Reporterka "Wyborczej" sama usiłowała umówić się na wizytę w tej samej przychodni. Jej termin wyznaczono za 7 dni.
- To niedopuszczalne, żeby pacjent, który potrzebuje pilnej pomocy, musiał czekać na konsultację z lekarzem pierwszego kontaktu wiele dni - mówi w rozmowie z gazetą Magdalena Góralczyk z łódzkiego oddziału NFZ. - Między innymi dlatego właśnie w czasie pandemii postawiono na teleporady, aby lekarz mógł ocenić, czy potrzebna jest wizyta i bezpośrednie badanie, czy wystarczy porada przez telefon. Inna sprawa, gdy ktoś ma katar i lekkie przeziębienie, a inna, gdy objawy są poważne, a stan się pogarsza.
NFZ zachęca, by takie przypadki zgłaszać. Wtedy, jak twierdzą jego przedstawiciele, Fundusz będzie mógł zareagować.
Przychodnia zwraca jednak uwagę na inny problem. Pacjentów jest tak dużo, że zwyczajnie nie ma możliwości obsłużenia wszystkich.
- Przyjmuje się, że lekarz ma średnio 15 minut na pacjenta, a pracuje 7,5 godziny dziennie. Może więc udzielić teleporady 150 pacjentom. Teraz chorych jest bardzo dużo, ponad 90 proc. pacjentów pocovidowych ma powikłania. Sprawdziłam, że każdy z naszych lekarzy przyjmuje około 260 pacjentów tygodniowo! Bez przerw, zostając po godzinach. Do tego lekarze też chorują. Jeden z naszych jest w ciężkim stanie w szpitalu, bo ma COVID - mówi "Wyborczej" Kinga Jaszczuk z Salve.