25 tys. zł. Za ból brzucha ze stresu. Za zawroty głowy, brak apetytu i płacz. Za problemy ze snem i trzęsące się ręce. Za przełożonych, którzy mieli wyśmiewać i ubliżać. Polecenia krzykiem, uwagi krzykiem, zwykłe "dzień dobry" krzykiem. Na koniec rozkaz: kup produkt przeterminowany, bo Mila nie lubi strat. Rynek pracownika? Nie w Polsce B.
- Z każdym dniem w pracy czułam się coraz gorzej. W nocy nie mogłam spać, rano bałam się pojechać do firmy. Bo ciągle coś źle robiłam, bo ciągle jedna lub druga kierownik się czepiała. Niby źle pracowałam, a umowę mi przedłużyli. Zresztą, proszę przeczytać. Wszystko napisałam, bo nie mam już sił, by znów to przeżywać - mówi Jolanta Cieślińska.
Ujawnić nazwiska się nie boi. Miała dość i poszła do sądu. Byłego pracodawcę - spółkę Mila – oskarża o szereg nieprawidłowości. I żąda zadośćuczynienia w wysokości kilkudziesięciu tysięcy złotych.
Ma 40 lat. Wygląda na zmęczoną. Mieszka w małej miejscowości pod Płockiem. Gdy do niej jedziemy, widzimy kłęby pary buchające z kombinatu rafinerii. Mąż pracuje w budowlance, ona chciała pomóc rodzinie. W końcu dwójka dzieci jest już pełnoletnia.
Swoją historię po prostu spisała. To cztery strony opowieści o dręczeniu i uprzykrzaniu życia, które miało ją spotkać w pracy. Pracowała w swoim życiu w kilku miejscach. Gdy dostała pełen etat i umowę w Mili, wytrzymała dwa miesiące. Dłużej nie dała rady. Odeszła i zaczęła się leczyć. Niedługo później złożyła pozew o zadośćuczynienie za stosowanie mobbingu. Najpierw chciała 50 tysięcy złotych, teraz chce mniej. Zdrowie wyceniła na 25 tysięcy.
Mobbing - prześladowanie, uporczywe nękanie i zastraszanie, stosowanie przemocy psychicznej wobec podwładnego lub współpracownika w miejscu pracy.
My czytamy jej opowieść, w kącie kuchni śpi szczeniak, a po parapecie leniwie przechadza się kot. W tym czasie Jolanta krząta się po domu. Przysiada dopiero po dłuższej chwili. Jest zestresowana. Ręce się jej trzęsą i w kółko skubie nitkę przy modnie poszarpanych spodniach. - Do pionu postawiła mnie rodzina. I zwierzęta. Dzięki temu jakoś funkcjonuję. Nieustanny stres mnie dobił, nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Ucierpiało zdrowie, ucierpiały nerwy - opowiada.
Sieć odpiera zarzuty. Twierdzi, że o żadnym mobbingu nie ma mowy. Że przeprowadziła badania ankietowe wśród pracowników. Tak, by sprawdzić, jak oceniane jest szefostwo. Zastrzeżeń nie było.
- Twierdzenia pani Jolanty są nieprawdziwe - podkreśla wielokrotnie zarząd spółki w odpowiedzi na pozew. W odpowiedzi na nasze pytania Mila wysyła oświadczenie. I prośbę, by o sprawie nie pisać do czasu ostatecznych wyroków.
ONA
Co zarzuca sieci Jolanta? W pozwie znajdujemy aż kilkanaście punktów. To m.in. "dyskredytowanie", "ubliżanie", "poniżanie”, "złośliwe wprowadzanie w błąd, co do zakresu zadań", "uderzenie rękoma po plecach", "zlecanie wykonania niepotrzebnych zadań". Inny zarzut? Jak twierdzi Jolanta, była zmuszana do kupienia produktów, którym kończy się data przydatności. Dlaczego? Bo nie dopilnowała terminu.
O wszystkim pisze z prawnikiem w dokumencie.
Fragment pisma: „U nas w sklepie było tak, że przed biurem stały skrzynki z przeterminowaną żywnością. Któregoś dnia kierownik (…) poinformowała mnie, że mamy tę przeterminowaną żywność odkupić. Sytuacja na jakiś czas się rozmyła. (…) W kasie, za przecenione przez kierownik produkty, zapłaciłam ponad 70 zł”.
Kwestia pieniędzy pojawia się często. Cieślińska w pozwie zarzuca Mili, że utarg z pracy na kasie był rozliczany bez jej obecności. I tak na początku roku musiała oddać równo 50 zł. - Tego im nigdy nie zapomnę. Oddałam pieniądze, choć to były ostatnie, jakie miałam ze sobą na zakupy - przyznaje.
W grudniu, przed końcem umowy na okres próbny, pracownica powiedziała wprost, że nie chce jej przedłużać. - Powiedziałam, że nie po to przyszłam do pracy, by ktoś mnie ciągle obrażał i na mnie krzyczał - mówi. Za namową jedynej z przełożonych, która w pozwie nie została o nic oskarżona, została. Ta informacja znajduje potwierdzenie w odpowiedzi na pozew wystosowany przez spółkę.
Kilka zdań później jednak Mila stwierdza, że Jolanta Cieślińska była niestabilna emocjonalnie i łatwo zaczynała płakać. To o tyle interesujące, że skoro "już od samego początku" firma nie miała zaufania do pracownicy, to dlaczego nalegała na przedłużenie umowy? Tego spółka już nie wyjaśnia.
Cieślińska przyznaje w rozmowie z WP, że w chwili odejścia z pracy powiedziała przełożonym, iż kiedyś leczyła się z depresji, co pozwoliło na bezproblemowe rozwiązanie umowy. - Nie mogłam tam dłużej przychodzić. Skłamałam, ale musiałam odejść. Wiedziałam, że pracowała przede mną dziewczyna, która przeżyła załamanie nerwowe i tego kierowniczki się bały - mówi nam Cieślińska. Zapewnia nas, że przed podjęciem pracy nie leczyła się psychiatrycznie. Co innego po.
Praca w sklepie Mila skończyła się dla Jolanty Cieślińskiej przyjmowaniem leków, które zgodnie z informacjami zawartymi w ulotce służą "objawowemu leczeniu lęku u dorosłych". Drugi z przepisanych przez psychiatrę specyfików jest pomocny w leczeniu "objawów depresji, a zwłaszcza stanów, kiedy chory wymaga uspokojenia".
- Poszłam do pracy po 15 latach zajmowania się dziećmi. Nie chciałam już siedzieć w domu, mogłam wreszcie pracować. Teraz nawet nie jestem zarejestrowana jako bezrobotna, bo boję się pójść do jakiejkolwiek innej pracy. Nie chcę, by znów spotkało mnie to samo – mówi.
Dowody na te zarzuty? Zeznania świadków. Prawnik Cieślińskiej wnosi o przesłuchanie w sumie 11 osób. W tym kierowniczek sklepu, które miały dopuścić się mobbingu.
ONI
Sieć sklepów Mila wnioskuje o całkowite oddalenie pozwu. Powód? „Wobec powódki nie był stosowany mobbing podczas jej zatrudnienia”. Zarząd przekonuje, że zakres obowiązków był znany pracownicy. Więc nikt nie mógł wprowadzać jej w błąd. Jeżeli Jolanta z kolei nie wiedziała, jak wykonać konkretne zadanie, to powinna była zwrócić do przełożonego o pomoc. Na dodatek sieć zwraca uwagę, że Jolanta nigdy nikomu nie zgłosiła żadnych zastrzeżeń. To o tyle zastanawiające, że spółka wiedziała, iż pracownica nie chciała przedłużać umowy po okresie próbnym. Mila wielokrotnie podkreśla również, że była pracownica miała się leczyć psychiatrycznie. Nie po pracy, a już przed.
Kwestia pieniędzy? Każdy pracownik może uczestniczyć w przeliczaniu kasy - twierdzi zarząd. I wielokrotnie podkreśla, że takie ma standardy pracy. Na swoją obronę Mila przedstawia wyniki ankiet pracowniczych. Podkreśla, że kierowniczki sklepu otrzymały same pozytywne opinie. Średnia? 9,76 punktów na 10. Sieć nie odpowiedziała na pytanie money.pl, w jaki sposób zagwarantowała pełną anonimowość takiego badania.
Jednocześnie, zdaniem zarządu firmy, to główny dowód w tej sprawie. Spółka odmawia jednak udzielenia szczegółowych informacji o sprawie do momentu rozstrzygnięcia procesu. - Praktyki zarzucane przez byłą pracownik, są wbrew zasadom, według których pracujemy. W naszej spółce sprzeciwiamy się wszelkiej formie mobbingu - tłumaczy nam zarząd.
POLSKI HANDEL
Jolanta odezwała się do nas po materiale Karoliny Błaszkiewicz i Ewa Podleśnej-Ślusarczyk opublikowanym przez Wirtualną Polskę. "52-letnia Teresa zatrudniła się w październiku br. w supermarkecie Mila przy ul. Otolińskiej w Płocku. Wydawało jej się, że to normalna, godna praca. Nie wierzyła własnym uszom, gdy kierowniczka kazała jej chodzić w pampersie" – pisały autorki.
Pojechaliśmy do Płocka. Sprawdzić, jak się pracuje w sklepach Mila.
Z kierowniczką tamtejszego sklepu nie udało się porozmawiać - konsekwentnie odsyłała do biura prasowego. Znała materiał doskonale. Przyznała, że dotyka ją bezpośrednio , ale więcej powiedzieć nie może. Tekst znały również wszystkie pracujące tam kasjerki. Na zaczepki klientów nie reagowały, nie komentowały. W sklepie. Poza placówką były już bardziej rozmowne. O sytuacji jednak nie słyszały, zasłaniały się krótkim stażem pracy.
Ale życie w sklepie po materiale nie toczyło się normalnym tempem. Praktycznie wszystkie kasy były czynne, a kilka osób w jednym czasie rozładowywało towar. Taką obsadę trudno zobaczyć w o wiele większych placówkach. A zdarzyła się w osiedlowym płockim sklepie. To reakcja na wizytę Państwowej Inspekcji Pracy. Z informacji Wirtualnej Polski wynika, że inspektorzy weszli do placówki kilka dni po tekście. Do składania wyjaśnień została już też zaproszona bohaterka tekstu. Podtrzymuje wszystko, co powiedziała.
Sieć twierdzi, że przeprowadziła wnikliwą analizę i żadnych nieprawidłowości nie wykryła.
Z kolei Państwowa Inspekcja Pracy nie udostępnia szczegółowych wyników kontroli z konkretnych placówek. Z naszych informacji wynika jednak, że Mila w ciągu ostatnich trzech lat była wielokrotnie kontrolowana. Potwierdza to Danuta Rutkowska, rzecznik Państwowej Inspekcji Pracy.
- W latach 2016-2018 inspektorzy pracy przeprowadzili 39 kontroli w sklepach Mila. Nałożyli mandaty karne na kwotę 4,1 tys. zł. Wydali 151 decyzji w zakresie BHP oraz 116 wniosków w wystąpieniach - tłumaczy Rutkowska. Inspektorzy najwięcej uwag mieli do czasu pracy, urlopów wypoczynkowych pracowników i nieprzestrzegania zasad BHP.
CZARNY PUNKT
Jolanta Cieślińska nie była jedyną osobą, która odezwała się do redakcji po tamtym materiale. Drogą mailową skontaktowała się z nami Agnieszka (imię zmienione). Pracowała w tym samym sklepie, co bohaterka tekstu serwisu WP Kobieta. Zwróciła uwagę na inne problemy. Jakie? Na przykład związane z czasem pracy. - Pracę zaczyna się o 6.30 aczkolwiek trzeba być już na 6 rano, by zdążyć porozkładać pieczywo. Nikt za to nie płaci, a jeszcze opierdziel się przyjmie za to, że w czasie się tego nie zrobiło - opowiada.
- Godzina 14.30 czas do domu, ale nie daj Boże wyjdziesz minutę za wcześnie. Od razu zostajesz przez główną kierowniczkę zbesztany, że inni pracują, a ty się opierdzielasz i nie ważne, że zacząłeś pracę pół godziny wcześniej za darmo - opowiada. Narzeka na trud pracy. Nie chce jednak zgodzić się na rozmowę telefoniczną.
Z kolei na jednym z facebookowych profili poświęconych pracodawcom w regionie Płocka, kobiety, które twierdzą, że pracowały w lokalnych sklepach Mili, nie szczędzą sieci słów krytyki.
"Przeszłam przez trzy sklepy. W każdym było to samo. Najgorszy był ostatni. Wytrzymałam 4 miesiące" – napisała jedna z kobiet. Choć wpis nie jest anonimowy, a na otwartym profilu oglądamy zdjęcia z dzieckiem, kobieta nie odpowiada na prośbę o rozmowę.
Ten trop nie daje jednak nam spokoju. W ciągu kilku tygodni, w których przyglądaliśmy się sprawie nieprawidłowości, do których miało dochodzić w sieci Mila, to właśnie Płock i jego okolice jawiły się jako czarny punkt na mapie praw pracowniczych w handlu. To na tutejsze sklepy narzekały osoby, które skontaktowały się z nami w tej sprawie. Nie chciały jednak rozmawiać o tym z dziennikarzami.
Wydaje się, że wysłanie maila do redakcji lub post na Facebooku miały być po prostu sposobem na wyrzucenie z siebie złych emocji, które nabrzmiewały w miejscu pracy. Wyjątkiem była Jolanta Cieślińska, która swoją kilkumiesięczną pracę w Mili dokładnie opisała i pozwała spółkę w związku z mobbingiem, a później zgodziła się z nami porozmawiać.
- Wiele osób pyta mnie po co jeszcze z nimi walczę? Po co w sądzie wracam do tego, co mnie spotkało. Robię to po to, żeby osoby, które mnie skrzywdziły, nie mogły zrobić tego więcej – mówi na koniec naszego spotkania Cieślińska, nerwowo skubiąc nitkę. Rozprawa, na której przesłuchani zostaną świadkowie i dojdzie do konfrontacji, zaplanowana jest na styczeń.
Marcin Lis, Mateusz Ratajczak
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl