Jak wylicza dziennik, w ciągu sześciu lat działania biznesu car-sharingowego nad Wisłą, z 18 firm świadczących usługi współdzielenia samochodów przetrwały trzy. "Flota licząca 5,5 tys. pojazdów skupiona jest w rękach trzech operatorów: Panka, Traficara i 4Mobility, przy czym dwóch pierwszych wykroiło sobie aż 95 proc. rodzimego rynku" - pisze "Rz", powołując się na dane stowarzyszenia Mobilne Miasto.
Panek ogłosił ostatnio, że wycofuje swoje samochody z kilkudziesięciu lokalizacji i ogranicza działalność. "Tak jak było w przypadku operatorów, którzy wcześniej zamknęli swoje biznesy: MiiMove (400 aut w Trójmieście), InnogyGo (500 "elektryków" w Warszawie) czy Vozilla (200 samochodów we Wrocławiu), zdecydował brak rentowności" - czytamy dalej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Car-sharing ma przyszłość?
Jednak eksperci rynku wierzą w przyszłość samochodów na minuty, ale liczba około 1 mln użytkowników car-sharingu to na dziś zbyt mało, by odtrąbić sukces.
Dziś systemy car-sharingu istnieją w Polsce wyłącznie dzięki determinacji, wizji i pieniądzom prywatnych przedsiębiorców, którzy podpierają dodatkowo tę usługę innymi, bardziej rentownymi działaniami – mówi "Rz" Adam Jędrzejewski, prezes Mobilnego Miasta.
Uważa, że konieczne jest wsparcie samorządów i administracji centralnej. Zarówno w postaci zachęt regulacyjnych, jak i finansowych. Przypomina, że kilka lat temu Wrocław udostępnił 200 miejsc parkingowych dla miejscowego operatora car sharingu Vozilli. "Od tego czasu operatorzy nie dostali innego wsparcia" - czytamy.
Na przeszkodzie stoi tendencja do wyprowadzania ruchu samochodowego z centrów miast. - Problem w tym, że pojazdy car-sharingowe traktuje się w tej strategii na równi z prywatnymi, mimo że z założenia mają się przyczyniać do lepszego wykorzystania zasobów przez użytkowników i odciążać strefy parkingowe z zalegających godzinami samochodów prywatnych – komentuje Piotr Groński, prezes Traficara.