Podczas konferencji prezes Narodowego Banku Polskiego mówił nie tylko o stopach proc., inflacji czy kondycji polskiej gospodarki. Powtórzył za politykami obozu rządzącego, a także inicjatorami głośnej ostatnio kampanii billboardowej, że wysokie ceny energii to głównie wina polityki UE.
Prezes NBP: ceny energii wysokie przez politykę klimatyczną UE
- Inflacja bardzo wzrosła i będzie maleć, ale jest to zjawisko wyjątkowo uporczywe. Te ceny światowe nie spadają - ani ropa, ani gaz. Gaz z przyczyn politycznych - jak państwo wiedzą. No i energia elektryczna też nie jest skora do zmniejszania swojej ceny ze względu na politykę klimatyczną Unii Europejskiej. Na co wpływu nie mamy. Jesteśmy jednym z wielu krajów Unii Europejskiej i oczywiście najbardziej cierpimy z powodu tej polityki - zaczął Adam Glapiński.
60 proc. cen energii wynika z polityki klimatycznej UE. Uważam tę politykę za błędną, ale co zrobić. Nie można się kopać z koniem, deszcz pada, trzeba wziąć parasol - stwierdził.
Jaki prezes NBP ma pomysł na to, by ten stan zmienić? Postawić na atom i na OZE, ale tutaj zdecydowanie nie podziela entuzjazmu zwolenników odnawialnych źródeł energii.
- Musimy jakoś to uwzględnić. Ten ciągły wzrost cen energii elektrycznej będzie powodował ciągły spadek naszej konkurencyjności, bo koszty energii przekładają się na wszystko. Musimy jak najszybciej się tutaj dopasować do sytuacji. Jedyną drogą jest budowa elektrowni atomowych, a to bardzo długo trwa - i oczywiście wykorzystania wszystkich innych możliwości pozyskiwania zielonej energii. Ale one są ograniczone, wbrew różnym entuzjastom - ocenił szef banku centralnego.
Słowa prezesa Glapińskiego ze środowej konferencji wpisują się w narrację, którą od dłuższego czasu prowadzi rząd.
- W cenie energii elektrycznej co najmniej połowa to koszty polityki klimatycznej Unii Europejskiej - mówił premier Mateusz Morawiecki na początku lutego.
UE prostuje twierdzenia polityków i branży energetycznej
UE zdecydowanie odpiera oskarżenie, że to polityka dotycząca ochrony klimatu odpowiada za wzrosty cen energii w skali sugerowanej przez niektórych. Unia zabrała głos po tym, jak na ulicach polskich miast pojawiły się billboardy z hasłem:
"Opłata klimatyczna Unii Europejskiej to aż 60 proc. kosztów produkcji energii. Polityka klimatyczna UE = droga energia, wysokie ceny" - można przeczytać na billboardach.
Za tę kampanię odpowiada "Towarzystwo Gospodarcze Polskie Elektrownie", czyli polskie spółki, m.in. PGE, Tauron Wytwarzanie, Enea Elektrownia Połaniec czy PGNiG Termika. Jak pisaliśmy w money.pl, eksperci zwracają uwagę, że informuje się w niej o "kosztach produkcji energii", a to nie jest równoznaczne z tym, co ostatecznie Polacy widzą na rachunkach. Osoba niezorientowana w temacie może dojść do wniosku, że opłata klimatyczna odpowiada za 60 proc. naszych wyższych rachunków.
Zwłaszcza jeśli posłucha się takich słów, jakie padły w styczniu z ust ministra aktywów państwowych Jacka Sasina. - Dziś ponad 60 proc. rachunku, który każda polska rodzina płaci za prąd, to są opłaty unijne m.in. za emisje CO2 - stwierdził wicepremier w rządzie Zjednoczonej Prawicy.
Tymczasem jak wyliczyli eksperci Forum Energii, polskiego think tanku zajmującego się m.in. tematem energii, w naszym rachunku za prawa do emisji CO2 - w przypadku taryfy G11 - płacimy około 23 proc.
Zwracają też uwagę, że system handlu uprawnieniami do emisji CO2 działa na poziomie EU, ale dochody ze sprzedaży uprawnień zasilają budżet krajowy. Wysokie ceny spowodowały rekordowe wpływy do polskiego budżetu. W latach 2019-2021 wyniosły: 11, 14 i 25,5 mld zł.
UE reaguje na zrzucanie na nią odpowiedzialności
Urzędnicy Komisji Europejskiej mówią wprost: zrzucanie odpowiedzialności na politykę klimatyczną UE to kłamstwo i manipulacja. Według Komisji Europejskiej cena uprawnień do emisji CO2 przekłada się nie na 60, a ok. 20 proc. ceny.
Towarzystwo Gospodarcze Polskie Elektrownie, inicjatorzy kampanii billboardowej, bronią się w rozesłanym mediom komunikacie, że prowadzona przez nich akcja informacyjna, "odnosi się bezpośrednio do rosnących kosztów produkcji energii i wskazuje, że 60 proc. kosztów wytworzenia energii to koszt polityki klimatycznej Unii Europejskiej.
"W żaden sposób kampania nie informuje, że 60 proc. kosztów wytworzenia energii wynikającej z kosztów uprawnień do emisji przekłada się na 60 proc. kwoty na rachunku dla odbiorców końcowych, który obok kosztów energii obejmuje także koszt dystrybucji energii oraz inne opłaty" - głosi komunikat.
W środę KE postanowiła otwarcie sprostować narrację polskiego rządu.
Polityka unijna nie jest odpowiedzialna za 60 proc. Twojego rachunku za prąd. Przeciwnie, znaczna część tego rachunku składa się z kosztów przesyłu, podatków krajowych i innych opłat. Pieniądze ze sprzedaży uprawnień do emisji CO2 nie trafiają do Brukseli, tylko do polskiego budżetu - czytamy w komunikacie, opublikowanym w serwisie społecznościowym.
Wcześniej w podobnych słowach komentował sprawę Frans Timmermans, wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej odpowiedzialny za Europejski Zielony Ład.