Materiały budowlane na polskim rynku drożeją w zastraszającym tempie. W ciągu kilku miesięcy wyroby stalowe podrożały o 50-200 proc., rury z tworzyw sztucznych o 100 proc., asfalt i kable o 30-40 proc.
Damian Kaźmierczak, główny ekonomista Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa, tłumaczy w rozmowie z Interią, że taki stan rzeczy wynika z silnej nierównowagi między rosnącym zapotrzebowaniem na materiały a ich ograniczoną podażą.
Z tej sytuacji obronną ręką mogą wyjść deweloperzy, w ich przypadku łatwiej jest bowiem przerzucić rosnące koszty wykonawstwa na nabywców lokali. Cierpią natomiast wykonawcy, którzy realizują inwestycje w oparciu o sztywne wynagrodzenie ryczałtowe.
Co to oznacza w praktyce? Zdaniem Łukasza Bernatowicza, ministra infrastruktury w gospodarczym gabinecie cieni BCC, skokowy wzrost cen prowadzi m.in. do zawierania mniej korzystnych umów dla wykonawców.
- Dziś wykonawcy nie są w stanie zrealizować zamówień po tych cenach, które wówczas podali - tłumaczy. W jego ocenie albo będziemy mieli do czynienia ze zrywaniem kontraktów, albo staniemy się świadkami całej spirali bankructw.
Powód? Jego zdaniem już widać, że w tym "łańcuchu pokarmowym" duzi nie płacą małym, a ci z kolei swoim podwykonawcom. To ma z kolei prowadzić do fali upadłości.
W sukurs ekspertowi przychodzi radca prawny Rafał Mróz. Jak tłumaczy, wskutek wzrostów cen materiałów wykonawcy już teraz oczekują zwiększenia wynagrodzenia, uzasadniając to dynamiką wzrostu cen.
Na tym jednak nie koniec. Problem może również dotknąć wykonawców dróg i autostrad. GDDKiA wskazuje w rozmowie z portalem, że to, co można obecnie zrobić, to pilnować stosowania koszyka waloryzacyjnego i sprawdzać, czy wykonawcy nie proponują zbyt niskich cen w przetargach.
- Wykonawcy, szacując swoje oferty, powinni brać pod uwagę, że ceny mogą rosnąć, muszą skalkulować wiele czynników i uwzględnić wiele ryzyk - tłumaczy Szymon Piechowiak, zastępca dyrektora biura GDDKiA.