Kto jeszcze dziś pisze listy? Operatorzy komórkowi, dostawcy internetu i telewizji, lokalne restauracje, czasami bliższa i dalsza rodzina oraz… dostawcy energii. Ci ostatni właśnie wysyłają do swoich klientów ponure informacje: będzie drożej - a w zasadzie już jest drożej.
Zapłacą więcej i przedsiębiorstwa, i gospodarstwa domowe. "Zwykli Kowalscy" dołożą od 10 do 12 proc. więcej niż dotychczas w każdym rachunku. To i tak dobra informacja. Firmy energetyczne wnioskowały o blisko trzykrotnie wyższe zmiany.
I tak od 1 lutego za prąd więcej płacą klienci odpowiednio: PGE Dystrybucja, Tauron Dystrybucja, Enea Operator, Energa Operator, innogy Stoen Operator. I o tym właśnie gremialnie informują.
Co znajdują w listach klienci? Krótką informację - o zmianie taryf oraz adnotację, że żadnych dodatkowych dokumentów podpisywać już nie muszą. Podwyżka jest i tyle. Oprócz tego list jest po prostu krótką tabelą: przedstawia ona ceny za energię eklektyczną w zależności od wybranej u danego operatora taryfy i promocji.
Warto pamiętać, że nowej taryfy nie trzeba akceptować. Wręcz przeciwnie - w ciągu 14 dni od dnia otrzymania informacji można złożyć wypowiedzenie umowy. Pod koniec miesiąca, po dwóch tygodniach okresu wypowiedzenia, umowa będzie rozwiązana. I trzeba będzie szukać nowego dostawcy prądu.
Jak wynika z szacunków Urzędu Regulacji Energetyki, gospodarstwa domowe w 2020 roku zapłacą średnio o 9 zł więcej za prąd co miesiąc. O tyle większy rachunek dostanie 3-osobowa rodzina. W sumie w ciągu roku jest to zatem 108 zł więcej.
Rozwiązanie problemu? Zdaniem rządu jest to zwrot pieniędzy. Zmiany cen już są, płacić trzeba, ale na obiecywaną rekompensatę od państwa każda rodzina będzie musiała jeszcze sporo poczekać.
Minister aktywów państwowych Jacek Sasin we wtorek ogłosił, że program rekompensat jest już praktycznie gotowy. Niebawem ma się pojawić w ramach projektu ustawy. Ale koniec końców zacznie działać dopiero w 2021 roku.
Na co mogą liczyć Polacy? W zasadzie na… program "108 Plus". Tak mógłby się nazywać, bo właśnie taki zwrot - 108 zł - dostanie statystyczna polska rodzina.
Zanim jednak przyjdą pieniądze, cały rok trzeba będzie płacić więcej. Zgodnie z założeniami środki będą wracać dopiero w przyszłym roku. Według wstępnych zapowiedzi pieniądze będą odliczane od pierwszego noworocznego rachunku.
Założenia wicepremiera Jacka Sasina są optymistyczne - zakłada on, że z budżetu na prąd powędruje nie więcej niż 3 mld zł. A to oznacza, że budżet jest przygotowany na wyższe zwroty niż wynikałoby to ze średnich. Na każdą rodzinę ma zarezerwowane średnio po 200 zł.
Śmiało można powiedzieć, że PiS zaoferuje Polakom świąteczno-noworoczny prezent. To w zasadzie rekompensata za jeden rachunek energetyczny.
Jak wskazują eksperci, rekompensaty nie rozwiązują podstawowego problemu rosnących cen prądu. W żaden sposób nie powstrzymają kolejnych podwyżek. Jednocześnie mogą być rozwiązaniem kosztownym.
- Widzę dwa problemy tego rozwiązania. Po pierwsze, Polakom w jakiś sposób trzeba te pieniądze wręczyć. Rodzi się pytanie: jak? Będziemy musieli składać wnioski i pokazywać, ile zapłaciliśmy za prąd w danym roku czy wypłacimy z góry taką samą kwotę? Po drugie, takie rozwiązanie rodzi masę problemów, masę biurokracji i jeszcze więcej niepotrzebnych kosztów - mówił money.pl dr Aleksander Łaszek, ekspert Forum Obywatelskiego Rozwoju, gdy Jacek Sasin informował o zarysach pomysłu.
- Rekompensaty za cały rok są atrakcyjnie politycznie, ale zupełnie nierozsądne w długim terminie. Ceny prądu od tego się nie zmienią. To może zmienić tylko prawdziwa polityka energetyczna, a tej niestety nie ma - dodawał dr Łaszek.