W zależności od kaloryczności, wielkości i gatunku, tona węgla orzech potrafi kosztować od ok. 800 do ponad 1500 złotych. Podobnie jest z węglem typu kostka, który w wielu składach przekroczył już ceny 1500 złotych za tonę.
Ceny wysokogatunkowego koksu przekraczają w niektórych składach 1900 złotych za tonę. Za tonę miału część sprzedawców życzy sobie już ponad 1 tys. złotych, a tona ekogroszku wysokiej jakości potrafi kosztować ponad 1600 złotych.
Nieco tańszy jest węgiel brunatny, który można kupić za nieco ponad 600 złotych za tonę, ale to paliwo gorsze jakościowo niż węgiel kamienny. Daje mniej ciepła, a jego spalanie wiąże się z wysokim zanieczyszczeniem powietrza.
Dekarbonizacja
Choć węgiel drożeje od ponad roku, to gwałtowne skoki cen obserwujemy od kilku miesięcy. Jeszcze we wrześniu cena tony ekogroszku rzadko przekraczała 1000 złotych.
Jak podają eksperci, w ciągu roku węgiel podrożał o ok. 40 proc. Szacuje się, że sezon grzewczy 2021/2022 może kosztować przeciętne gospodarstwo od 6 do 7 tys. złotych. I to tylko pod warunkiem, że nie będzie ekstremalnych mrozów.
Jak mówią eksperci, węgiel drożeje, bo go po prostu nie ma. Magazyny w wielu miejscach w Polsce świecą pustkami. Dzieje się tak również dlatego, że wielu użytkowników kupuje na zapas, widząc szalejące ceny. Ale to niejedyny powód.
- Głównym trendem w energetyce w ostatnich latach była dekarbonizacja, czyli odchodzenie od węgla, zarówno w energetyce, jak i w ogrzewnictwie. Wielu twierdziło, że węgiel to samo zło: smog, emisja CO2, nie zważając zupełnie na jego zalety: dostępność w kraju, niską cenę oraz postęp technologiczny umożliwiający coraz czystsze jego spalanie - broni węgla prezes Izby Gospodarczej Sprzedawców Polskiego Węgla Łukasz Horbacz.
- Producenci zmniejszali wydobycie, a w tym samym czasie zapotrzebowanie światowe na węgiel rosło. To nie mogło skończyć się inaczej niż znacznym wzrostem cen. Liczymy jednak na to, że w perspektywie kilku miesięcy wysokie ceny węgla zachęcą producentów do zwiększenia produkcji, co będzie skutkowało spadkiem cen - mówi Horbacz.
Z danych Agencji Rozwoju Przemysłu wynika, że wydobycie węgla kamiennego w Polsce spadło w 2020 r. w stosunku do roku poprzedniego o blisko 12 proc., to jest o 7 mln 200 tys. ton.
Pandemia i transport
Jak mówią eksperci, na rosnące ceny węgla wpływa też pandemia koronawirusa i działanie rządów poszczególnych krajów, które próbowały ratować gospodarkę przed wywołanym lockdownami kryzysem.
- Nie bez znaczenia jest też fakt, że w trakcie lockdownów covidowych, rządy większości gospodarek drukowały pieniądze niemal bez ograniczeń. Te pieniądze trafiły już na rynki giełdowe i nieruchomości, a teraz przyszła także i kolej na rynek surowcowy. Nie mamy na to żadnego wpływu - mówi Łukasz Horbacz.
Na ceny węgla wpływają też koszty transportu, które ostatnio rosną.
- Zapotrzebowanie na miały węglowe dla energetyki jest obecnie tak duże, że absorbuje większą niż zwykle liczbę węglarek. Nawet gdy węgiel jest dostępny, często nie ma go czym przewieźć lub przewóz ten jest znacznie droższy niż dotychczas - wyjaśnia Łukasz Horbacz.
Nie ma zagranicznego węgla
Ratunkiem na spadające wydobycie w polskich kopalniach, które przygotowują się do zmian, jakie mają zajść w całym unijnym górnictwie, mógłby być węgiel importowany. A przynajmniej tak było do tej pory. Bo w tym roku o zagraniczny węgiel będzie tak samo trudno jak o krajowy.
Na rynkach światowych węgiel kamienny podrożał nawet o 200 proc. Za wzrost cen odpowiada m.in. wzrost światowego zapotrzebowania, które generuje budząca się do życia po pandemii gospodarka. Ale nie tylko.
Jak podaje Generalna Administracja Celna, we wrześniu 2021 r. do Chin trafiło 32,88 mln ton węgla. To o 76 proc. więcej niż w zeszłym roku. Za tak nagły wzrost zapotrzebowania odpowiada powódź, która nawiedziła chińską prowincję Shanxi, co wymusiło zamknięcie 60 kopalń. Ale to nie wszystko.
- Konflikt handlowy między Chinami a Australią spowodował, że największy światowy konsument węgla (miliard ton rocznie), przestał importować węgiel z Australii i zwrócił się w stronę krajów, które zwykle zaopatrywały rynki europejskie. Dało to największy impuls do ograniczenia ilości węgla w Europie i w rezultacie drastyczny wzrost jego ceny. Jeżeli mówiąc kolokwialnie - Chiny "dogadają się" z Australią, ceny węgla zapewne spadną - mówi Łukasz Horbacz.
Ubóstwo energetyczne
Według corocznego badania Kantar, w zeszłym sezonie gospodarstwa domowe, które stosują ogrzewanie węglem, wydały na opał przeciętnie 2837 złotych.
Ponad 10 proc. swoich dochodów, czyli tyle, ile wynosi unijna definicja "ubóstwa energetycznego", na węgiel wydało 30 proc. gospodarstw. Skrajne ubóstwo, czyli wydatki na opał wyższe niż 20 proc. dochodów, zanotowało 12 proc. gospodarstw ogrzewanych węglem.
To wysoki wynik. Ale wszystko wskazuje na to, że tegoroczny może być jeszcze gorszy, bo szacuje się, że przy mroźnej zimie przeciętne wydatki na węgiel przekroczą 4 tys. złotych.
- A pamiętajmy, że węgiel nadal jest najtańszym paliwem używanym w ogrzewnictwie indywidualnym - zwraca uwagę Łukasz Horbacz. - Podejrzewam, że w tym roku osób dotkniętych ubóstwem energetycznym będzie zdecydowanie więcej - przestrzega.
Nieco inne spojrzenie na sprawę mają aktywiści z Alarmu Smogowego, którzy zauważają, że za proces odchodzenia od używania węgla do ocieplania domów odpowiedzialni są sami ich mieszkańcy. Świadomi zagrożeń, jakie niesie za sobą węgiel.
- Proces odchodzenia od spalania węgla w gospodarstwach domowych już się rozpoczął i jest niezależny od polityki energetycznej państwa - mówi w rozmowie z money.pl Piotr Siergiej z Polskiego Alarmu Smogowego.
Przytacza przy tym badania, które organizacja prowadziła na Śląsku. Wynika z nich, że 65 proc. respondentów z woj. śląskiego jest za całkowitą rezygnacją z węgla.
- Jeśli przyjrzymy się urządzeniom, na jakie Polacy wymieniają stare kotły węglowe w programie Czyste Powietrze, to zobaczymy, że na drugim miejscu, zaraz po ogrzewaniu gazowym, są pompy ciepła. Są wyżej niż jakiekolwiek urządzenia na węgiel, nawet te najnowocześniejsze - mówi Piotr Siergiej.