- Tego się nie spodziewaliśmy - przyznaje w rozmowie z money.pl Arkadiusz Skrzypiński, pracownik firmy marketingowej, który pomagał fundacji Sue Ryder otwierać pierwszy sklep charytatywny w Szczecinie. Zajmował się i formalnościami związanymi z otwarciem, i przyjmowaniem pierwszych darów.
- Ludzie stali w kolejkach na chodniku, żeby wejść do środka. W związku z obostrzeniami w sklepie może przebywać tylko 11 osób. Jednak klienci i tak czekali - opowiada o pierwszym dniu funkcjonowania sklepu. Odwiedziło go wtedy ok. 500 klientów.
Koncepcja sklepu charytatywnego to nie nowość - w Wielkiej Brytanii takie punkty pojawiły jeszcze w XIX wieku, do Polski pomysł przyszedł w latach 90. XX wieku.
Jednak dopiero ostatnio idea zyskuje nad Wisłą naprawdę dużą popularność. W Warszawie takich sklepów jest już kilkanaście, większość z nich ruszyła w ostatnich latach.
Z informacji money.pl wynika, że niebawem ruszy pierwszy sklep charytatywny w centrum handlowym - Fundacja Sue Ryder otwiera swój punkt w Westfield Arkadia w Warszawie. Sklep mógł ruszyć jeszcze w marcu, ale przeszkodą okazał się lockdown.
Sklepy charytatywne powstają również poza dużymi miastami. Kilka dni temu ruszył sklep "Kawałek Podłogi" w Nowodworzu w powiecie tarnowskim.
Sklep charytatywny. Na czym to polega?
Zwykle takie sklepy są prowadzone przez fundacje, a nie prywatne firmy. Towar pochodzi natomiast nie z hurtowni, lecz od darczyńców.
- Każdy może do nas przynieść niepotrzebne mu rzeczy - opowiada Skrzypiński. Najczęściej są to ubrania, książki czy akcesoria domowe. Jednak w szczecińskim sklepie można też znaleźć pokaźnych rozmiarów telewizor, monitory czy zestawy audio.
Wszystkie rzeczy, które ofiarują darczyńcy, są sprzedawane po niewygórowanych cenach. Jakich? Koszule czy książki można dostać za kilka złotych, kubki czy naczynia nawet za 2 zł. Większym wydatkiem jest elektronika, ale i tak ceny są okazyjne. Telewizor marki Sony jest wystawiony za 400 zł.
Przychód ze sprzedaży idzie na cele charytatywne - w przypadku szczecińskiego sklepu na stowarzyszenie pomagające dzieciom z zespołem Downa.
Jak opowiada Skrzypiński, współpracując z takimi sklepami, można pomóc nie tylko potrzebującym, ale też i środowisku. Bo przecież lepiej niepotrzebne rzeczy przekazać, niż wyrzucać na śmietnik.
Fundacja Sue Ryder, która ma w tej chwili w Polsce sześć sklepów, mówi, że rocznie "ratuje" w ten sposób ok. 50 ton artykułów, które do niej trafiają od darczyńców.
Jak opowiadają pracownicy sklepów, zdarza się też, że darczyńcy przynoszą rzeczy zupełnie nowe - choć dzieje się bardzo rzadko.
Sklepy charytatywne nie są nastawione na zysk, więc zwykle oczekują na pomoc ze strony władz, zwykle tych samorządowych. Skrzypiński przyznaje, że władze Szczecina przyznały lokal na sklep "na preferencyjnych warunkach".
Pomagają też wolontariusze, którzy m.in. przyjmują przedmioty od darczyńców. Sklep ma na razie tylko jedną kasjerkę na etacie, ale już myśli o kolejnej.
Planszówki ponad ubraniami
Przedstawiciele sklepów charytatywnych mówią, że w tym sektorze ostatnio dzieje się bardzo dużo. Potencjał do rozwoju tej koncepcji jest jednak ciągle spory. W Polsce funkcjonuje w tej chwili najwyżej kilkadziesiąt takich sklepów. W Wielkiej Brytanii jest ich ponad 10 tysięcy.
Osoby prowadzące sklepy przyznają jednak, że zainteresowanie pewnie byłoby jeszcze większe, gdyby nie pandemia.
W warszawskim sklepie Kopalnia, który działa ponad dwa lata, słyszymy, że odwiedzających jest nieco mniej niż przed pandemią. Rośnie natomiast sprzedaż internetowa, prowadzona na przykład poprzez znane serwisy ogłoszeniowe.
Kolejne lockdowny mają też wpływ na to, czego klienci szukają w sklepach charytatywnych.
- Na pewno tym, co najczęściej do nas trafia, jest ciągle odzież. Jednak od roku widać wyraźnie, że zamknięci w domach ludzie najczęściej poszukują dla siebie książek oraz planszówek, żeby mieli jak spędzić czas w domu z dziećmi - słyszmy w Kopalni.