Pierwszy kwartał skończy się nadzwyczaj dobrze, jeśli chodzi o polski rynek motoryzacyjny. To nadzwyczaj dobrze, w obecnych czasach oznacza po prostu sprzedaż na plusie liczoną rok do roku.
– Uczciwie porównując, należy wziąć pod uwagę czas do połowy marca, bo w zeszłym roku w drugiej połowie miesiąca rozpoczął się lockdown i wszystkie operacje związane z rejestracją nowych aut bardzo mocno zwolniły. Zresztą, w naszej firmie, również było widać, jak ten rozpędzony pociąg powoli zaczął hamować – przypomina Bartosz Chojnacki, wiceprezes Superauto.pl.
- Jeśli mamy podsumować całe trzy miesiące 2021 roku, to rozpęd trwa nadal pomimo wprowadzonych w całym kraju obostrzeń i wydaje się, że to się nie zmieni. To, co jest mocno zauważalne, to rosnąca sprzedaż samochodów użytkowych – podkreśla Bartosz Chojnacki. Wskazując, że co prawda, biorąc pod uwagę samochody 3,5 t, osobowe i użytkowe, można powiedzieć, że parytet w sprzedaży jest w proporcji 6:1 samochodów osobowych do dostawczych, i tak mamy do czynienia z dynamiką rzędu 40 proc. Jak to się ma względem Europy?
Przepołowiona sprzedaż na rynkach zachodnich
- Śmiało można powiedzieć, że jesteśmy w bardzo dobrej sytuacji, lepszej niż w innych krajach. Cztery największe rynki w Europie, biorąc pod uwagę sprzedaż nowych samochodów, zaliczają po dwóch pierwszych miesiącach roku bardzo duże spadki – ocenia ekspert.
Stąd też jego zdaniem, trochę zrozumiały jest ruch producentów, którzy ograniczają podaż. Skoro np. na rynku hiszpańskim jest 44,6 proc. spadek sprzedaży rok do roku, to oznacza to prawie przepołowioną sprzedaż, a z kolei, z największego rynku w Europie, czyli rynku niemieckiego wyparowała jedna czwarta sprzedaży.
Żeby sobie wyobrazić lepiej ten spadek, wystarczy porównać, że jedna czwarta w Niemczech to więcej niż w Polsce cała sprzedaż. Warto te liczby zestawić, ponieważ to pomaga zrozumieć nerwowe podejście producentów samochodów. Nie chcą mieć aut na stocku, jeśli największe rynki Europy, w tym też Włochy i Francja, świecą mocno na czerwono i odnotowują dwucyfrowe spadki.
Wymiana aut na poziomie 40 tys. miesięcznie
Czy można się pokusić o wytłumaczenie, z czego wynikają dysproporcje pomiędzy rynkami?
- Być może jednym z czynników jest nasza większa predyspozycja do oswajania się z trudnymi sytuacjami? – zastanawia się Chojnacki. - Rok temu pierwszą reakcją całego społeczeństwa był strach, wielka niewiadoma i panika. Po roku staramy się radzić sobie w tej rzeczywistości covidowej. Owszem są w otoczeniu przesłanki, żeby nie kupować nowych samochodów, ale siłą rzeczy nasze społeczeństwo prawie czterdziestomilionowe ma zdolność do wymiany aut na poziomie 40 tys. miesięcznie. Niezależnie od sytuacji i otoczenia – uważa wiceprezes Superauto.pl, dodając, że są to wartości występujące w sytuacji, kiedy nie ma całkowitego lockdownu.
Popyt jest, co z podażą?
- Nie jest dobrze – twierdzi Bartosz Chojnacki zapytany o podaż. – Sytuacja rynków zachodnich wspomniana przeze mnie na początku, oznacza też brak aut na rodzimym ryku motoryzacyjnym. Już tłumaczę, co mam na myśli. Producenci ograniczyli produkcję, uśredniając dane z całej Europy. Mocny spadek w Niemczech czy Francji musi się zatem odbić także na polskim rynku. Skoro producenci mają jakieś plany i prognozy, a dokładnie takie, że w tym roku popyt na rynku europejskim spadnie o 20 - 25 proc., to po prostu wyprodukują o tyle samochodów mniej, a wyprodukowane rozdystrybuują równomiernie - tłumaczy.
Jak dodaje, slotów produkcyjnych dostajemy o jedną czwartą mniej, mimo że w Polsce popyt jest na poziomie nawet nieco większym niż w zeszłym roku. To widać po rankingu sprzedaży poszczególnych marek i modeli. A to oznacza, że samochodów po prostu może brakować.
Dostępność jest widoczna w rankingach sprzedaży
Ci, którzy nie mają kłopotów z dostawami, dystansują mocno tych, którzy nie radzą sobie z produkcją, mają kłopoty z półprzewodnikami lub innego typu problemy.
– Mam tu na myśli Toyotę, która pomimo zapowiedzi, że rynek europejski będzie mniejszy do 25 proc., na nasz rynek dostarcza tyle samo samochodów lub nawet ciut więcej i to przekłada się na dynamikę sprzedaży. W top 20 modeli samochodów osobowych w pierwszej szóstce są aż cztery modele Toyoty. To pokazuje nie tylko siłę i szerokość gamy modeli tej marki, ale też dostępność – mówi Bartosz Chojnacki.
Corolla, Yaris czy SUV-y zabierają klientów innym producentom, którzy nie są w stanie zapewnić podaży samochodów. Przykład? – Skoda – odpowiada Chojnacki. Co prawda model tej marki jest w pierwsze trójce rankingu, ale i tak marka odnotowała 17 proc. spadek sprzedaży. Nie jest to efekt braku zapotrzebowania rynku, ale mam wrażenie, że wynika to z tego, że nie ma aut, o które pytają klienci. I tak można wymieniać na podstawie rankingu, którzy producenci przygotowali się podażowo, a którzy myślą kategoriami, że skoro na największych rynkach Europy sprzedaż jest mocno przycięta, to znaczy, że sytuacja ta dotyczy każdego państwa.
Czekać czy wybrać inną markę?
- Jest wielu klientów, którzy czekają na premierowe modele. I ja to doskonale rozumiem, ale jeśli miałbym teraz wymieniać samochód, to musiałbym się poważnie zastanowić czy ustawić się w kolejce i czekać – mówi Bartosz Chojnacki.
- Na rynku jest wielka niepewność. Może się zdarzyć, że na niektóre samochody premierowe przyjdzie nam czekać nawet kilka miesięcy. Powiem więcej, zdarza się już teraz, że zamawiając model klasy premium, trzeba będzie poczekać nawet do początku przyszłego roku. Samemu trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czy to, co nas pociąga w aucie danej marki, jest wystarczające do tego, aby czekać na swój egzemplarz – twierdzi ekspert.
Superauto.pl jest częścią Wirtulanej Polski Holding podobnie jak money.pl