Wprawdzie zajęło to trochę czasu, ale w końcu dwa duże koncerny – Unilever i P&G – przyznały, że skoro dużo produkują (podkreślmy, naprawdę dużo), to jednak ponoszą jakąś odpowiedzialność za środowisko, w którym żyjemy. W końcu produkcja oznacza wykorzystanie surowców, w tym wody, transport i wreszcie pozostawienie góry śmieci. W efekcie latem tego roku obie korporacje sypnęły zielonymi i proekologicznymi deklaracjami.
Osobom, które znają nazwy Unilever czy Procter & Gamble (P&G), ale nie do końca kojarzą, czym te firmy się zajmują, wyjaśniamy: one produkują wszystko, co się da. Od żywności po chemię, wliczając w to zarówno środki czystości, jak i preparaty do higieny osobistej. Znakomita większość marek, które są dostępne w sklepach, została wyprodukowana przez którąś z tych firm. Używając proszka "Ariel", dezodorantu "Rexona", pijąc herbatę "Lipton", myjąc głowę szamponem "Pantene" albo zajadając się kulinarnym rarytasem, czyli zupką "Knorr", możemy być pewni, że właśnie dorzuciliśmy grosza do kasy Unilevera lub P&G.
Wróćmy do wspomnianych deklaracji. Najbardziej "radykalny" wydaje się holendersko-brytyjski Unilever, który zobowiązał się, że do 2039 r. osiągnie zerową emisję dla wszystkich produkowanych rzeczy, do tego będzie współpracować z drobnymi producentami, aby przyczynić się do ochrony lasów i bioróżnorodności. Oprócz tego, firma planuje współpracować z rządami i innymi organizacjami, aby ułatwić dostęp do wody tym społecznościom, które mają problemy z niedoborem.
I wreszcie wisienka na torcie, czyli żywa gotówka. Marki Unilever zainwestują 1 miliard euro w nowy Fundusz Klimatyczno-Przyrodniczy (Climate & Nature Fund), z którego pieniądze mają zostać wykorzystanie do odtworzenia krajobrazu, ponownego zalesiania, redukcji emisji dwutlenku węgla, oraz ochrony dzikiej przyrody i wód.
"Zmiany klimatu, degradacja przyrody, zanikanie różnorodności biologicznej, niedobór wody – wszystkie te kwestie są ze sobą powiązane i musimy zająć się nimi równocześnie. Robiąc to nie możemy zapomnieć, że kryzys klimatyczny to nie tylko zagrożenie dla środowiska. Ma on również znaczący wpływ na życie i źródło utrzymania wielu ludzi. Dlatego zobowiązujemy się pomóc w walce z tym kryzysem: jako firma, a także poprzez bezpośrednie działania naszych marek" – mówił cytowany w komunikacie Alan Jope, prezes Unilever.
Do ofensywy przeszedł też amerykański koncern P&G. Do 2030 r. firma planuje ograniczyć emisję gazów cieplarnianych o 50 procent, ponadto 100 procent energii kupowanej do zasilania zakładów produkcyjnych ma pochodzić ze źródeł odnawialnych (energii wiatrowej, słonecznej i geotermalnej).
"Zmiany klimatyczne są faktem, a my musimy podjąć natychmiastowe działania. Ograniczając nasz ślad węglowy i inwestując w naturalne rozwiązania klimatyczne, w ciągu dekady nasze działania operacyjne będą neutralne pod względem emisji, dzięki czemu przyczynimy się do ochrony najbardziej narażonych ekosystemów i społeczności na całym świecie" – zaznaczył w komunikacie David Taylor, prezes zarządu P&G.
Pytanie, czy zadeklarowane działania są faktycznie czymś, co może poprawić stan środowiska, czy jednak mamy do czynienia z kolejnym mydleniem oczu? Nie bez przyczyny niektóre praktyki multikorporcji są kwestionowane pod kątem etycznym. Na Unilevera wiele razy spadała krytyka w kontekście łamania praw pracowniczych (stłumienie przy pomocy prywatnej ochrony protestu pracowników w Durbanie), wykorzystywania oleju palmowego czy testów na zwierzętach.
Podobnie koncern P&G, choć przedstawia siebie jako rzetelnego gracza na rynku, to jednak nigdy – o czym przypomina portal dailykos.com – nie trafił na listę najbardziej etycznych firm, przygotowywaną corocznie przez instytut Ethisphere. Oskarżenia, jakie trafiały pod adresem P&G, dotyczyły wspierania inicjatyw antyzwiązkowych, przeprowadzania testów na zwierzętach czy unikania podatków.
Wątpliwości budzą też inne kwestie. Wprawdzie Unilever zapowiedział, że zmniejszy wytwarzanie plastiku o połowę, a P&G wskazywał, że plastik nie jest zły, ale powinien pozostać w gospodarce, a nie trafiać do oceanu, to wciąż obie firmy produkują dobra na masową skalę, pozostawiając po sobie całą masę odpadów. Zresztą to właśnie P&G znalazło się w marcu tego roku, obok m.in. Coca-Coli, Pepsi i Nestle, wśród pozwanych przez Earth Island Institute, za zanieczyszczanie świata plastikiem.
Warto też na chwilę zatrzymać się przy kwocie, którą Unilever wygospodarował na specjalny fundusz. 1 mld euro to dużo. Jednak w porównaniu z ubiegłorocznym obrotem firmy, który wyniósł ponad 51 mld euro, wyasygnowana kwota wydaje się drobnym kieszonkowym. Dla porównania, Unia Europejska na samą ochronę klimatu chce przeznaczyć ok. 20 proc. z wynoszącego ponad 1 bln euro budżetu (będącego wciąż w fazie projektu) na lata 2021-2027.
Zdaniem ekspertów z Deutsche Bank Research działania takie, jak dotacje czy regulacje prawne, na niewiele się zdają jeśli chodzi o naprawę środowiska i realizację celów klimatycznych. Analityk Eric Heymann wskazał, że znacznie skuteczniejsze są instrumenty finansowe, np. podatki od energii lub emisji dwutlenku węgla lub handel emisjami.
Unijny system handlu uprawnieniami do emisji działa od 2005 roku, a jego głównym celem jest stworzenie zachęty dla zakładów przemysłowych, aby zmniejszały ilość szkodliwych gazów, którymi zatruwają atmosferę. Problem w tym, że system obejmuje firmy energetyczne, rafinerie, producentów żelaza, stali, szkła czy tektury. Nie ma w nim, takich firm, jak Unilever.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl