Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
oprac. Redakcja money.pl
|
aktualizacja

Historia polskiego króla fałszerzy. "Ponoć był w stanie podrobić wszystko"

12
Podziel się:

Zdzisław Nęcka, genialny polski fałszerz ponoć był w stanie podrobić wszystko – i zamienić to w złoto. Co działo się za drzwiami jego "pracowni alchemicznej"?

Historia polskiego króla fałszerzy. "Ponoć był w stanie podrobić wszystko"
Polski "król fałszerzy" wedle legendy potrafił podrobić wszystko (Adobe Stock, ThisDesign)

To były jego złote czasy. Dosłownie i w przenośni. Zanim znowu wrócił na łono kicia, wyprodukował dwadzieścia pięć kilogramów lewego złota, w sztabkach i w wyrobach. Był świetnie zorganizowany. Miał grupę, która puszczała drogocenny kruszec w obieg. Wkurzało go tylko to, że w artykułach, już po jego aresztowaniu, pisali, że robił zaświadczenia o jakości kruszcu dla Rosjan, bo to było wierutne kłamstwo.

Średniowieczni fałszerze złota

Nigdy nie przyzna się do czegoś, czego nie robił. Owszem, wykonywał cały złoty wyrób od początku do końca, czyli do próby jubilerskiej. Temu nie zaprzecza, a nawet jest w stanie zaprezentować, jak to się robi. W wyrobie przygotowywał puncę świadczącą o tym, że to złoto i jaka jest zawartość kruszcu, czyli cyfry wbijane przez urząd miar i wag. Taką złotniczą pieczątkę. Przykładowo: 750, czyli osiemnastka. Był pracowity. Potrafił w ciągu jednej nocy zrobić od piętnastu do dwudziestu deka wyrobów. Nie był odlewnikiem, więc nie robił odlewów. W sprzedaży były czasem niezłe tombakowe wyroby, ale bardzo prymitywnie wykonane.

Metoda złocenia biżuterii, którą stosował Nęcka, wyłania się z mroków średniowiecza, a może i z czasów starożytności

On znał ten stop miedzi z cynkiem, wiedział, że ulega działaniu kwasu, i dlatego wykorzystywał go jako surowiec, a często jeszcze tę lichą biżuterię złocił metodą ogniową. Chyba do dzisiaj nie wymyślono niczego lepszego od takiego złocenia. Z jego wiedzy wynika, że ta metoda wyłania się z mroków średniowiecza, a może i z czasów starożytności, bo ówcześni władcy też złoto kochali. Wtedy stosowano ją do pokrywania warstwą metali szlachetnych powierzchni wyrobów z brązu, żelaza lub innych metali.

Sposób złocenia rtęcią jest bardzo ciekawy, bo rtęć rozpuszcza złoto. Nie trawi, ale rozpuszcza, to zasadnicza różnica. Kiedy wrzuci się obrączkę do rtęci, to ona zniknie, ale nie odparuje całkowicie. Złoto w tej rtęci nadal jest. Jak je odzyskać? Średniowieczny mędrzec wykombinował, że trzeba włożyć do środka na przykład kawałek odtłuszczonego gwoździa i podgrzać rtęć. Podgrzana rtęć odda to, co zabrała obcego, czyli kruszec, na ten gwóźdź. I to jest podstawowy krok do złocenia.

Nauka nie poszła w las

On zawsze szybko łączył fakty. W jednej książce przeczytał, jak działa kwas, w drugiej poczytał o rtęci, i to mu pomogło. A potem robił wiele eksperymentów, więc dochodził do wiedzy metodą prób i błędów, doświadczeń chemicznych i dociekliwości. A jak to zadziała? Czy zadziała? Zadziałało! Dobrze. Gdy nie zadziałało, nie załamywał się, nie obruszał na siebie. Ta dociekliwość spowodowała, że to przerodziło się nie tylko w zarobek, lecz także w pasję.

Złocenie po wielu początkowych próbach okazało się niezwykle proste. Zanurzał w rtęci sygnet na nitce, ujęty w dwie igły, żeby nie został ślad, i po kilku sekundach wyciągał absolutnie czysty, jak lustro, bo rtęć naciskała na sygnet jednakowo z każdej strony. Cała operacja przypominała zapinanie klamerką prania, tylko tutaj tę funkcję spełniały igły.

Złoto wychodziło idealne, nie trzeba go było polerować. Musiał tylko uważać na opary. Zachowywał ostrożność, bo rtęcią łatwo się zatruć. Dlatego do pracy zakładał maskę, a czasami przesłaniał twarz zwilżoną w wodzie gąbką, która też zatrzymuje opary rtęci. Lata nauki procentowały. Dziesiątki lektur, praca w drukarni, korepetycje z chemii. Znowu wszystko zwracało się z dużym procentem. Czary-mary, abrakadabra i kolejni "konie" mogli ruszyć w miasto w poszukiwaniu klientów łasych wyjątkowych okazji.

Mozolna robota

Tych, którzy wyglądali na naiwniaków, oszuści faszerowali czystym tombakiem. Bardziej wymagających frajerów ładowali tombakiem pozłacanym. Sam wyrób to jeszcze nie był finał jego pracy. Najważniejsza była punca. Zrobienie puncy nie byłoby dla niego żadnym problemem. Mógł ją wytrawić w kawałku stali.

Zrobić staloryt, żeby powstał taki rodzaj negatywu, który po uderzeniu tworzy pozytyw znaczka na wyrobie. Znaczek jest wtedy identyczny na każdym. To taki rodzaj pieczątki, tyle że wyrytej w stali. Nie zrobił tego, bo w ówczesnym kodeksie za ten czyn groziłoby mu piętnaście lat odsiadki. Dlatego postanowił robić znaczki ręcznie. I znowu mu się udało.

Dla laika to benedyktyńska praca, a jemu sprawiała niebywałą frajdę. Okrągłą obrączkę pokrywał cieniuteńką warstwą wosku od środka. Jak? Okruszek wosku ze zwykłej świecy wkładał do środka, lekko podgrzewał obrączkę i potem toczył ją w palcach. Wtedy wosk idealnie rozkładał się wewnątrz. Jak nie było idealnie, to wiedział, że wszystko zepsuje, i musiał powtarzać. Po setkach prób szło jak z płatka. Wybierał na obrączce tę najcieńszą warstwę, miejsce, gdzie wosku było najmniej. Chodziło o to, że cienka warstwa była najbardziej korzystna podczas pracy tantalową igłą, którą wypisywał puncę.

Usuwał igłą w tym wosku wszystko, co nie było cyferką, czyli robił coś odwrotnego niż punca. Potem kładł w tym miejscu pipetką kropelkę kwasu azotowego. Kwas wyżerał wszystko oprócz tego, na czym był wosk, czyli cyferek. Usuwał, co zbędne, zostawało to, co potrzebne. Cholernie mozolna robota. Oczy męczyły się od lupy jubilerskiej i pogruchotana ręka czasem dawała popalić. Dobrze, że mimo kontuzji wciąż mógł ją przez kilka sekund utrzymać w kompletnym bezruchu.

Najważniejsza była wiarygodność

Zdarzało się, że pod sam koniec pracy jakiś wyrób zepsuł, bo odskoczył wosk i wytrawiła się dziurka. Klął pod nosem, a potem szlifował i naprawiał, bo żal było prawie gotowej biżuterii. Co prawda, jego znaczki były tylko mniej więcej tej samej wielkości. Gdyby pozbierać wszystkie wypuszczone wyroby, nigdy nie trafiłyby się dwa identyczne znaczki. Każdy się trochę różnił, ale to przy sprzedaży nie miało żadnego znaczenia, bo nikt nie kupował kilograma złota, tylko pojedyncze egzemplarze biżuterii. Dla klienta było ważne jedynie, czy jest znaczek, czy nie. Znaczenia nabrało to dopiero na sali sądowej, kiedy już go zamknęli i wytoczyli proces.

Na razie, żeby dodatkowo uwiarygodnić swoją pracę, kiedy robił na przykład wyjątkowo ładny sygnet, rzeźbiony, umieszczał w środku dedykację, też techniką trawienia: "Od ojca na urodziny". To podnosiło wiarygodność, bo przecież ojciec nie mógł podarować dziecku falsyfikatu z tombaku, prawdaż?

Wielką wagę przywiązywał do jakości, więc często jak pokazywał komuś swoją pracę, ten zwykle mówił: "O, jaki piękny i stary wyrób!". Najważniejsza była wiarygodność. I proste narzędzia. Wiedział, że prędzej czy później wpadnie i podczas aresztowania, jak zawsze, zabiorą mu wszystko. Specjalistyczne narzędzia odpowiednio by zakwalifikowali. Dlatego zawsze były proste. Na przykład igła na patyku. Jak ją zobaczą, przez myśl im nie przejdzie, że można nią zrobić puncę. I właśnie takie akcesoria zabezpieczyli, jak go aresztowali, nie mając pojęcia, do czego mogą służyć.

Nęcka i spółka

Podczas rozprawy chcieli mu koniecznie przyklepać paragraf, że podrobił puncę. Wystąpił z wnioskiem formalnym o umożliwienie mu udowodnienia, że nie miał żadnej puncy, że punca to wyłącznie jego ręka i igła. – To czego pan potrzebuje, żeby zademonstrować? – Tylko moich rzeczy z depozytu, i tyle. I stolika. Po namyśle sąd przychylił się do jego wniosku i zdecydował, że będzie mógł to pokazać. Dostarczono mu, co miał w depozycie, czyli lupę jubilerską, wosk, igłę do akupunktury i coś, czym mógłby podgrzać obrączkę. Na trzeciej sprawie z kolei po tej decyzji wywołali jego i dystrybutorów z "sieczkarnika", czyli poczekalni. – Nęcka i spółka na salę.

Podreptał, zobaczył stolik na środku i pomyślał: szykuje się praca. I rzeczywiście tak było. Zawsze będzie pamiętał jednego biegłego, zarozumiałego speca od złotnictwa, którego nie wiadomo skąd wytrzasnęli. Facet zarzekał się, że to, o czym oskarżony mówi, jest absolutnie niemożliwe, że to jakaś bzdura, którą im wciska, bo on, pracując ponad dwadzieścia lat w zawodzie, wie, że to nierealne. Tłumaczył sądowi, że puncę wykonuje urząd miar i wag za pomocą jakichś superlaserowych narzędzi. Och ty, dziadu, to ja ci pokażę, cieszył się na samą myśl o tym. I pokazał.

Zrobił bezbłędny znaczek, jeśli chodzi o wielkość i czytelność. Kolejny rzeczoznawca powiedział, że pracuje prawie trzydzieści lat w zawodzie, ale czegoś podobnego jeszcze nigdy nie widział. Ale on przecież opracowywał ten sposób przez lata. Podobnie jak przy banknotach zaczynał od dużego znaku.

Takiego dość sporego prostokąta. Potem robił mniejsze, jeszcze mniejsze, aż dochodził do tych mikroskopijnych. Ten biegły jubiler twierdził, że to nieosiągalne, żeby zrobić taką wypukłość, żeby te cyferki wystawały, bo większość fałszerzy robiła to odwrotnie, co też było dla policji ich znakiem rozpoznawczym, a on jechał na swoim wózku dość długo, bo robił prawidłowo te wypukłości. Sporo ludzi nafaszerowali tym złotem, choć on sam nigdy nie brał udziału w transakcjach. Od tego byli inni. Miał kilku chłopaków, którzy z tym po rynku i okolicach latali. I nigdy też nie obdarował żadnej ze swoich kobiet tą lewizną. One nosiły prawdziwe złoto.

Źródło: Tekst stanowi fragment książki Magdy Omilianowicz "Fałszerz. Historia największego polskiego oszusta".

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
ciekawostkihistoryczne.pl
KOMENTARZE
(12)
WYRÓŻNIONE
URBIN
rok temu
TAKICH LUDZI NALEZY ZATRUDNIAC NA POSADACH W ORGANIZACJACH PANSTWOWYCH A NIE W WIEZIENIACH
Misiek
rok temu
No i tacy ludzie marnowali się w przestępczym świadku.
Ja mam pytani...
rok temu
innej beczki: W jakim języku napisano ten artykuł, bo polski to nie jest?
NAJNOWSZE KOMENTARZE (12)
Wiarus
rok temu
Poczytajcie o Czesławie Bojarskim ten rozwalił system we Francji
Putinokio
rok temu
Geniusz który robi puncę igłą idzie do więzienia a geniusz który zrobił bombę atomową którą zabito tysiące ludzi dostaje Nobla.Ludzie nie zasługują na istnienie.
URBIN
rok temu
TAKICH LUDZI NALEZY ZATRUDNIAC NA POSADACH W ORGANIZACJACH PANSTWOWYCH A NIE W WIEZIENIACH
Misiek
rok temu
No i tacy ludzie marnowali się w przestępczym świadku.
The Gambler
rok temu
Taaa ..., miałem okazję poznać człowieka. Nie miałem pojęcia czym zajmuje się w rzeczywistości. Dopiero po wielu latach dowiedziałem się jakim był geniuszem.