Po sześciu latach od niesławnego brexitowego referendum sprawy w Wielkiej Brytanii wciąż nie toczą się po myśli polityków. Mieszkańcy borykają się z niedoborami podstawowych produktów spożywczych. Nie tak dawno pod stacjami ustawiały się długie kolejki z powodu wyczerpujących się zapasów paliwa, kraj wciąż toczą strajki, a branża transportowa mówi, że jeśli się nic nie zmieni, gospodarka Wysp po prostu stanie.
Redakcja money.pl uczestniczyła w dwunastej edycji "największej konferencji o Polsce organizowanej poza granicami kraju" - LSE SU Polish Economic Forum. W kuluarach pytaliśmy uczestników forum o ostatnie wydarzenia na Wyspach. Głosy są jednoznaczne - dobrze już było.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wielka Brytania pogrąża się w problemach. Symbolem decyzja firmy Arm
- W Wielkiej Brytanii wszystko się powoli po prostu sypie. Łańcuchy dostaw wciąż są poharatane, do tego problemem są opłaty celne ze Starego Kontynentu. Anglia nie jest autarkią (nie jest samowystarczalna gospodarczo - przyp. red.) taką jak Polska. Bez importu, na czym bazowaliśmy przez dekady, ten kraj zacznie się pogrążać w problemach w tempie wykładniczym - mówi w rozmowie z money.pl jedna z osób uczestniczących w forum.
Inna dodaje:
Brytyjczycy najchętniej znów wróciliby do Unii Europejskiej. Już 60 proc. uważa, że brexit był błędem. Jest jednak jeden problem. Znając tutejszą kulturę polityczną i społeczny temperament, będą oni woleli swoje przeboleć, niż się przyznać do błędu i prosić o członkostwo we Wspólnocie - słyszymy.
- Zresztą, nie ma co się oszukiwać. Teraz unijna biurokracja przeczołgałaby ich po podłodze i nie pozwoliła, by przystąpili na takich samych warunkach, na jakich byli w europejskiej rodzinie przez dekady. Dlatego nawet nie chcą tego tematu zaczynać - dodaje nasz rozmówca.
Inny uczestnik forum, który pracuje w londyńskim City, mówi o absurdach. - Kilka dni temu premier Rishi Sunak po podpisaniu umowy z Brukselą mówił, że teraz najlepszym miejscem do inwestowania na świecie jest Irlandia Północna, ponieważ po porozumieniach ma dostęp do europejskiego, jak i brytyjskiego rynku. Jak słyszę tego typu słowa, to ogarnia mnie pusty śmiech, bo znałem dokładnie taki sam kraj. Nazywał się Wielka Brytania. Ale to niestety było kilka lat temu i jest już nieaktualne - kwituje gorzko.
Niejako na potwierdzenie swoich słów dodaje, że w ostatni weekend wydarzyło się coś symbolicznego, co jest "ciosem w finansowe serce" Wielkiej Brytanii. Chodzi o brytyjskiego giganta technologicznego - firmę Arm.
Arm wybiera Nowy Jork, a nie Londyn
W Polsce ten temat przeszedł bez echa, ale na Wyspach jest to główna informacja serwisów biznesowych. Główna, bo bezpośrednio uderza w niegdyś finansową stolicę Europy - londyńskie City, ale także pokazuje słabość struktur państwowych, w tym premiera Wielkiej Brytanii.
Arm jest jedną z najważniejszych na świecie firm projektujących półprzewodniki. Nazywana przez media "perłą w koronie" brytyjskiego biznesu szybko stała się symbolem sukcesu. Została założona w Cambridge w Anglii w 1990 roku, a jej rozwiązania technologiczne stosują tacy giganci jak Apple czy Samsung. Jej właścicielem jest japoński SoftBank. Jak czytamy w ostatnim raporcie kwartalnym, do tej pory wyprodukowano 250 mld chipów zaprojektowanych przez firmę. Nie jest to więc mały gracz.
Problem polega na tym, że Arm na nowo chce wejść na giełdę (firma była notowana w Londynie i na Nasdaq przed kupieniem jej przez SoftBank w 2016 r.). Brytyjscy politycy dwoili się i troili - włącznie z premierem Sunakiem - aby zachęcić SoftBank do wyboru londyńskiej giełdy. W ten weekend firma poinformowała jednak, że wybiera Nowy Jork. "To reputacyjny cios w nasz rynek finansowy" - pisze BBC.
Decyzja firmy o porzuceniu londyńskiej giełdy papierów wartościowych wzbudziła obawy, że rynek brytyjski nie robi wystarczająco dużo, aby przyciągnąć oferty spółek technologicznych. Giełdy amerykańskie zapewniają wyższe wyceny - czytamy w serwisie.
Russ Shaw, założyciel Tech London Advocates i Global Tech Advocates, organizacji promujących firmy technologiczne, pisze w oficjalnym oświadczeniu, że to decyzja Arm musi posłużyć jako studium przypadku dla rządu Wielkiej Brytanii "jak tego nie robić". Sprawa jest poważna, bo biznes półprzewodników w kontekście Chin i Tajwanu nabiera szczególnego znaczenia (więcej o tym pisaliśmy TUTAJ).
Państwa takie jak Stany Zjednoczone i Chiny, które uznają strategiczną wartość firm zajmujących się chipami, nie pozwoliłyby na podjęcie takich decyzji - ani wtedy ani teraz - wskazał Shaw, nawiązując do pozwolenia na zakup koncernu przez SoftBank.
- A Wielka Brytania musi teraz starać się proaktywnie chronić swój przemysł półprzewodników - kończy.
Zamieszanie polityczne i uciążliwe regulacje
Zdaniem "Financial Times" powodów wybrania przez firmę amerykańskiego indeksu technologicznego Nasdaq było kilka. Jeden z nich to przepisy finansowe dotyczące zgłaszania transakcji z podmiotami powiązanymi, które zdaniem Arm wymagałyby zgłaszania do FCA (brytyjski odpowiednik KNF) wszelkich transakcji, jakie koncern miał ze swoim właścicielem SoftBankiem (sama spółka przeżywała jakiś czas temu bardzo ciężkie chwile).
Gazeta przedstawiła także inne powody, dla których Arm nie wybrała na IPO (oferta publiczna wejścia na giełdę) Wielkiej Brytanii. Chodzi przede wszystkim o brak spójnej strategii technologicznej brytyjskiego rządu oraz chaotyczne otoczenie polityczne w ciągu ostatniego roku, takie jak katastrofalny minibudżet podczas krótkotrwałego premierowania Liz Truss. Krąg problemów się więc zamyka.
Obecne szacunkowe wyceny Arm wahają się od 30 do 70 mld dol., co uczyniłoby IPO brytyjskiego giganta jednym z największych w USA w ostatnich latach.
Damian Szymański, zastępca szefa redakcji i dziennikarz money.pl
Jeśli chcesz być na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami ekonomicznymi i biznesowymi, skorzystaj z naszego Chatbota, klikając tutaj.