W czwartek gruchnęła wiadomość o zatrzymaniach ws. budowy zamku w Stobnicy. Czy to zatrzyma budowę? Nasz reporter był w piątek w Stobnicy. Na razie budowa trwała w najlepsze. A co później? Nawet jeśli potwierdzi się, że obiekt powstaje niezgodnie z prawem, o rozbiórkę nie będzie łatwo.
Historia pokazuje, że samowole budowlane niekiedy na całe dekady wrastają w otoczenie. Nawet jeśli więc sprawa przejdzie przez wszystkie instancje sądowe i wydany zostanie prawomocny nakaz rozbiórki, wcale nie ma pewności, że zamek prędko zniknie.
- Za likwidację samowoli budowlanej odpowiedzialni są w pierwszej kolejności inwestor, później właściciel lub zarządca obiektu budowlanego - wyjaśnia w rozmowie z money.pl radca prawny Piotr Stosio z Warszawy.
Jeśli więc inwestor rozłoży ręce i powie: "nie mam takich pieniędzy", nadzór budowlany będzie starał się wyegzekwować wykonanie wyroku od właściciela. Jeśli i on dowiedzie, że nie jest w stanie, będzie to zarządca. To trwa.
- Nadzór budowlany nie jest w takiej sytuacji bezsilny, w grę wchodzi procedura wykonania zastępczego rozbiórki [organ wykonuje rozbiórkę na własny koszt i obciąża osobę odpowiedzialną kosztami – przyp. red], która właśnie wykorzystywana jest w takich sytuacjach, ale - nie ukrywajmy - to trwa, i to czasem bardzo długo. W ramach tej procedury są też możliwości odwołań – wyjaśnia mecenas.
Na razie jednak wciąż czekamy na dalsze decyzje prokuratury, bo przecież ta nie wystąpiła jeszcze do sądu z aktem oskarżenia. Do wyroku nakazującego rozbiórkę droga jeszcze bardzo daleka. Mecenas Stosio przypomina, że terminy oczekiwania w sądach administracyjnych na rozpoznanie sprawy są bardzo długie i wynoszą nawet dwa-trzy lata.
Co nieco o przyszłości zamku w Stobnicy mogą powiedzieć przykłady innych kontrowersyjnych budowli: XX-wiecznego zamku w województwie pomorskim oraz hotelu, który w ostatnich miesiącach "zgubił" kilka nielegalnych pięter.
Łapalice. Samowola, która może zostać zalegalizowana
Wciąż ważą się losy stylizowanego na gotycki zamku w Łapalicach na Kaszubach. Miało to być dzieło życia lokalnego przedsiębiorcy, który przystąpił do budowy ponad 30 lat temu. Przedsiębiorca dostał zgodę na wybudowanie pracowni artystycznej. Dopiero po wielu miesiącach pracy urzędników zaniepokoiło, że na miejscu powstaje coś znacznie większego, dodatkowo z wieżyczkami i innymi dekoracjami.
Rozpoczęły się postępowania, jednocześnie trwały prace budowlane. W którymś momencie inwestorowi zabrakło pieniędzy. I tak niedokończona budowla stoi od lat w lesie.
W międzyczasie stała się jedną z największych atrakcji regionu, o której bez zażenowania piszą autorzy przewodników. Na początku przyciągała tych, którzy cenią sobie zwiedzanie połączone z adrenaliną, bo wejście na zamek jest nielegalne. To w końcu, oficjalnie, teren budowy. Dziś nikt o to nie dba i do Łapalic przyjeżdżają nawet rodziny z małymi dziećmi.
Sytuacją zmęczeni są mieszkający w sąsiedztwie ludzie. Padli ofiarą nieszczęsnego paradoksu. Jest więc atrakcja turystyczna, ale nielegalna - bez odpowiedniej infrastruktury.
Samorząd widzi w niedokończonym zamku interes
Coś się jednak w tej historii może wydarzyć. Rada Miasta w Kartuzach przyjęła pod koniec czerwca tego roku uchwałę o przystąpieniu do opracowania planu zagospodarowania przestrzennego dla rejonu Łapalic, w którym znajduje się nieukończony zamek. To pozwoliłoby nie tylko zalegalizować budowlę, lecz również ją ukończyć.
- Rozpoczną się prace związane z modernizacją tego obiektu i jego dokończeniem – powiedział cytowany przez trójmiejska "Gazetę Wyborczą" Mieczysław Gołuński, burmistrz Kartuz.
Co ciekawe, do gry chce też wrócić inwestor, czyli producent mebli. Marzy mu się dokończenie budowy i zrobienie w zamku hotelu. W jednym ze skrzydeł ma się znaleźć jego pracownia – która ponad 30 lat temu była powodem wydania pozwolenia na budowę.
Ponad 10 lat batalii. Czarny Kot pokazał nieskuteczność przepisów
Mniejszą wyrozumiałością wykazali się warszawscy urzędnicy, którzy nie mieli zamiaru zaakceptować najbardziej znanej samowoli budowlanej w centralnej Polsce, czyli hotelu "Czarny Kot". Jego historia pokazuje, że od czasu wydania nakazu rozbiórki do wjazdu maszyn rozbiórkowych mogą minąć lata.
Hotel powstał całkowicie legalnie w latach 80. jako jednopiętrowy pawilon, ale właściciel uznał, że szkoda ograniczać skalę działalności i przez kolejne 25 lat nie tylko dobudowywał kolejne kondygnacje, ale też rozbudowywał bryłę na boki. Warszawiacy żartowali, że hotel "rozmnaża się przez pączkowanie", ale urzędnikom wcale nie było do śmiechu.
W 2009 r. wygasła zawarta z miastem umowa dzierżawy, więc dobudowane w kolejnych latach piętra były już klasyczną samowolą budowlaną. Miasto od razu próbowało odzyskać swoją własność, ale właściciele hotelu stosowali rozmaite kruczki prawne, by uniemożliwić rozbiórkę.
Lata mijały, a prawomocne decyzje i wyroki sądowe pęczniały w segregatorach. W 2015 r. uprawomocnił się nakaz rozbiórki, w 2018 r. urzędnicy z Woli wygrali w sądzie kolejny długoletni proces o nieprzedłużanie dzierżawy, ale nie robiło to wrażenia na właścicielach. Nie dość, że w dalszym ciągu prowadzili działalność, to jak gdyby nigdy nic, dobudowywali kolejne kondygnacje i skrzydła.
- "Czarny Kot" był świetnym przykładem, jak można - wykorzystując odpowiednie przepisy, bez końca odwoływać się - zauważa mecenas Piotr Stosio.
W końcu jednak, po 10 latach batalii sądowych, na działkę wjechał sprzęt rozbiórkowy. Rozbiórka zaczęła się w grudniu 2019 r., skończyła w lutym. Nie wyburzono całego budynku, a jedynie te jego części, które wybudowane zostały niezgodnie z prawem.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl