Damian Szymański, money.pl: Wszystko jest w porządku?
Maciej Reluga, członek Zarządu, główny ekonomista Santander Bank Polska: Jest więcej pytań niż odpowiedzi.
Jakich pytań?
Patrząc w szczególności na gospodarkę, od której zależymy my, czyli gospodarkę europejską czy też Niemcy, pytanie, które cały czas wraca w ostatnim czasie, brzmi: na ile te trudności, przez które przechodzi gospodarka za Odrą, są strukturalne, a na ile cykliczne. Innymi słowy, na razie nie wiemy, czy jak stopy procentowe spadną, a inflacja się trwale obniży, wzrost gospodarczy za naszą zachodnią granicą powróci do poziomów sprzed pandemii, czy też wyjście z tego impasu nie będzie wcale takie proste.
Do tego wciąż znakiem zapytania jest inflacja. Jeśli stwierdzimy, że potrzeba jednak więcej czasu, żeby na trwałe sprowadzić ją do celu, to może się okazać, że stopy procentowe będą wyższe przez dłuższy czas i globalne ożywienie gospodarcze nie przyjdzie tak szybko. Scenariusz odwrotny wcale jednak nie musi być korzystniejszy.
Co Pan ma na myśli?
Co się stanie, kiedy banki centralne takie jak Fed, czy Europejski Bank Centralny jednak dosyć szybko obniżą stopy procentowe?
Ale to przecież byłaby dobra informacja. Oznaczałoby to, że inflacja stanie się jedynie smutnym wspomnieniem.
No tak, tyle że w Polsce nic takiego nie musiałoby od razu nastąpić. Mamy bardzo niskie bezrobocie, płace rosnące wyraźnie dwucyfrowo, inflację bazową w okolicach 4-5 proc. NBP w takiej układance nie obniży szybko stóp procentowych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Prezes Glapiński w zeszły piątek mówił, że pierwsza rozmowa na ten temat może rozpocząć się dopiero na początku 2025 r.
Tak. Zakładając, że inni będą obniżać stopy, a my nie będziemy tego robić, dysparytet między Polską a otoczeniem będzie rósł.
I do czego to może prowadzić?
Złoty będzie wciąż się umacniał.
To źle?
Historycznie bywało tak, że kiedy u naszych zachodnich sąsiadów przychodziła dekoniunktura, złoty się osłabiał. To wspomagało polskich eksporterów, którzy korzystali na takiej sytuacji i nawet zdobywali tamtejsze rynki. Działał efekt substytucyjny, to znaczy na Zachodzie szukano tańszych substytutów swoich towarów.
Polscy eksporterzy mieli do zaoferowania jakościowy produkt i konkurencję cenową, byli także dodatkowo wzmacniani osłabieniem krajowej waluty. Oczywiście nie mówimy tu o budowaniu długoterminowej konkurencyjności na słabej walucie. Do tego potrzebna jest kontynuacja wzrostu produktywności, dalszej automatyzacji produkcji, a to trudno osiągnąć bez wzrostu inwestycji.
Niemniej, patrząc krótkoterminowo, pierwszy raz od dawna mielibyśmy teraz niekorzystnie podwójny efekt dla polskich eksporterów - słabszy popyt i mocnego złotego.
Do czego taka sytuacja mogłaby doprowadzić?
Mielibyśmy dwutorowy obraz polskiej gospodarki. Lepiej radziliby sobie lokalni przedsiębiorcy, a eksporterzy mieliby większe problemy. I zresztą nawet już teraz widać to w niektórych badaniach koniunktury oraz w kondycji polskich firm działających głównie na rynku lokalnym w porównaniu z eksporterami.
Finanse Polski Pana martwią?
Mamy dług publiczny, który jest relatywnie niski w stosunku do innych krajów. Ale w scenariuszu, jaki przedstawiło ostatnio Ministerstwo Finansów, już za parę lat możemy przekroczyć 60 proc. PKB. Resort finansów zapowiedział jednak, że na jesieni przestawi plan, który ma do tego nie dopuścić.
Zapowiadają konsolidację finansów.
W sumie można by było pokazać już dzisiaj, jakie mogą być kolejne kroki. Jednak rząd tego nie robi. Jednocześnie, podtrzymywane są obietnice wyborcze, jak podniesienie kwoty wolnej od podatku do końca kadencji. Dodatkowo mamy wydatki zbrojeniowe, które będą zapewne obciążały budżet jeszcze przez kilka lat. A rząd chce konsolidować finanse. Nie będzie to łatwe do połączenia.
Jest wyjście z tej sytuacji?
Jeśli wzrost gospodarczy będzie stabilny, szybki, 4-proc. i systematyczny, to przy inflacji w celu, lub nieco wyżej, będziemy z tego deficytu wyrastać. Trzeba będzie jednak zmienić strukturę wydatków. Być może niektóre zamrozić, a nie waloryzować. Wtedy będą one ważyć w budżecie coraz mniej.
A co z VAT-em? Wielu ekonomistów obawia się, że tegoroczna prognoza nie zostanie "dowieziona", a MF pokazał ostatnio radykalny wzrost luki VAT-owskiej.
Nie chcę powiedzieć, że dziura w VAT-cie to jest dobra wiadomość, ale jeśli podejmiemy właściwe działania, to ją "zalepimy" i poprawimy deficyt budżetowy.
Chce Pan powiedzieć, że znając wroga, łatwiej będzie z nim walczyć?
Otóż to. Skoro deficyt budżetowy Polski wynika z czynników, z którymi jakoś można sobie poradzić - to jest akurat dobra informacja. A struktura wzrostu gospodarczego będzie sprzyjała odbudowie dochodów podatkowych.
Czyli?
Ten wzrost będzie generowany przede wszystkim przez popyt krajowy, a w ramach tego popytu krajowego - przede wszystkim przez konsumpcję. To jest struktura, która pomaga wpływom podatkowym.
Ministerstwo Finansów jest ostatnio tak zadowolone z dochodów z podatków, że wykluczyło póki co nowelizację budżetu.
No właśnie, dlatego zostaję w tej kwestii optymistą.
A pozytywne myślenie Pana nie opuszcza, kiedy słyszy prezesa Glapińskiego mówiącego o zagrożeniach dla inflacji?
NBP skupia się obecnie na rynku pracy. I o tym już trochę wspominałem. Dzisiaj, biorąc pod uwagę to, gdzie jesteśmy ze strukturą wzrostu gospodarczego, ze wzrostem płac, być może nawet z oczekiwaniami inflacyjnymi i odbiciem inflacji w końcu roku do ok. 5 proc., to myślę, że pozostawienie stóp procentowych bez zmian przez jakiś czas - nawet kolejny rok - nie jest w ogóle kontrowersyjne.
Rynki chyba zaczynają też oswajać się z tą myślą.
Był taki moment w ubiegłym roku, kiedy rynki finansowe wyceniały na koniec 2024 roku naprawdę bardzo głębokie obniżki stóp procentowych - poniżej 5 proc., nawet do 4 proc. Dzisiaj inwestorzy zaczynają wyceniać perspektywę, o której mówi prezes Glapiński. Więc musieli do tego dojrzeć. Ale czy kiedy inne banki centralne zaczną obniżać stopy, globalnie inflacja mocno wyhamuje, a my przez mocnego złotego będziemy mieli tańszy import, to rynek znów nie zacznie wyceniać obniżek? Może tak być.
A gdzie w tej układance puzzli, którą Pan rozrysował, znajduje się ryzyko geopolityczne?
Wysoko.
W skali od 0 do 10.
Sześć, siedem.
Co Pana najbardziej niepokoi?
Wciąż wojna w Ukrainie, choć niestety przyzwyczailiśmy się trochę do tego, że ona trwa. Druga sprawa to relacja USA i Chiny. I rola, jaką gra w tym starciu Tajwan. Gdyby Pekin zdecydował się na interwencję na Tajwanie, łańcuchy dostaw, chociażby półprzewodników uległyby częściowej dezintegracji na całym świecie. A to mogłoby wywołać kolejną falę inflacyjną i powtórkę niektórych efektów obserwowanych w czasach pandemicznych. Konsekwencje geopolityczne byłyby trudne do przewidzenia.
Damian Szymański, wiceszef i dziennikarz money.pl