Ostatnie dane z polskiego rynku pracy powoli zaczynają wskazywać na pewne przesilenie. Z danych firmy Grant Thornton wynika, że pod koniec maja było ich 594 tys., czyli o 59 tys. mniej niż miesiąc wcześniej i o 88 tys. mniej niż dwa miesiące wcześniej. Dodatkowo na 39 monitorowanych przez Grant Thornton zawodów, w przypadku 34 spadła liczba aktywnych ofert w ostatnich dwóch miesiącach.
Co więcej, według GUS w pierwszym kwartale 2022 roku liczba nowo utworzonych miejsc pracy spadła, ale tylko o 1 proc. w odniesieniu do pierwszego kwartału 2021 roku. Zwiększyła się natomiast liczba likwidowanych miejsc pracy – o 17 proc. Bezrobocie wciąż jest jednak na najniższych poziomach od lat - osób bezrobotnych w naszym kraju jest już poniżej 850 tys.
Rynek pracy w Polsce zaczyna reagować negatywnie
Kazimierz Sedlak, dyrektor firmy doradztwa HR Sedlak&Sedlak, w programie "Money. To się liczy" wskazuje, że ostatnie dane to tylko wierzchołek góry lodowej, a problemy rynku pracy nad Wisłą są znacznie głębsze.
- Coś nie gra na rynku pracy już od dłuższego czasu. Przez ostatnie lata przejadaliśmy dużo pieniędzy, nie inwestując w rozwój polskiego rynku pracy. Jest on wciąż teoretycznie taki sam, jak lata temu, czyli mamy za mało zaangażowania zawodowego, aktywność zawodowa jest poniżej średniej europejskiej, mamy nadmiar ludzi starszych, a młodzież wyjeżdża i znika - przekonuje ekspert.
Jego zdaniem obserwujemy także "dużo działań publicznych, które zachęcają raczej do bierności, niż aktywności na rynku pracy". Ekonomiści w tym kontekście wskazują przede wszystkim na 13. i 14. emeryturę jako sztandarowe projekty zniechęcające do pozostaniu na rynku.
- Wiele zastrzeżeń jest także do edukacji zawodowej i przystosowaniu zawodowym. Szkolnictwo zawodowe kuleje i niewiele się z tym dzieje - utyskuje.
Bezrobocie strukturalne w Polsce
W opinii Kazimierza Sedlaka, Polska wciąż ma duży problem z bezrobociem strukturalnym.
- Jest grono osób, które są "niezatrudnialne". Po prostu nie chcą pracować i chodzą do urzędu pracy, aby otrzymywać świadczenia. Pracodawca takich osób nie zatrudni, ponieważ kompetencje, wykształcenie, czy nawet styl życia nie są dopasowane do wymogów rynku pracy. Chodzi o problem z przystosowaniem tych ludzi do rynku pracy - wyjaśnia.
Dużym kłopotem może być również nadchodzące spowolnienie gospodarcze. Na łamach money.pl już od dłuższego czasu opisujemy różne scenariusze, które mogą zmaterializować się w nadchodzących kwartałach. Nie są one pocieszające - może nas czekać pełnoprawna stagflacja z niskim wzrostem PKB oraz wciąż wysoką inflacją. Niepewność pogłębia także szantaż gazowy Putina, który na dobre rozpoczął się w zeszłym tygodniu (więcej na ten temat piszemy TUTAJ).
- Nasz rynek pracy nie jest stabilny. Rozumiem przez to określenie, to, że uzależniony jest on od koniunktury na świecie. Wciąż brakuje na nim specjalistów, a duża liczba osób pracuje na stanowiskach prostych, nie wymagających specjalistycznych kompetencji. A wydajność pracy nie rośnie tak szybko jak w innych krajach UE - tłumaczy.
Musimy zbiednieć, żeby pozbyć się inflacji
Według Sedlaka tak wysoka inflacja w naszym kraju jest wynikiem nadpodaży pieniądza.
- Żeby ją zbić, będziemy musieli po prostu zbiednieć, mniej wydawać, ograniczyć obieg pieniądza w gospodarce. Moim zdaniem nie uda się zmniejszyć wzrostu cen nad Wisłą, nie wpływając negatywnie na rynek pracy - podsumowuje ekspert z firmy Sedkak&Sedlak.
O spirali-płacowo cenowej i wciąż silnych trendach piszą za to specjaliści ING Banku Śląskiego. - Popyt na pracę pozostaje mocny. Siła przetargowa pracowników w negocjacjach płacowych jest przez to wysoka, a silny popyt i łatwość przerzucania rosnących kosztów na ceny powodują, że firmy ulegają żądaniom płacowym. Niewielkiego wyhamowania spodziewamy się natomiast w przypadku rocznego tempa wzrostu zatrudnienia. Maj ubiegłego roku stał pod znakiem znaczącego wzrostu zatrudnienia w ujęciu miesięcznym po zniesieniu ograniczeń epidemicznych, co podbija bazę dla rocznego odczytu w maju tego roku - dodają ekonomiści banku.