"Płucko wybuchło” - pisze jeden z lekarzy na zamkniętym forum dla medyków. Podłączył je do respiratora i rozerwało się. Ot tak, po prostu uszkodziło. Na szczęście tym razem nie był to prawdziwy organ w klatce piersiowej pacjenta. Nikt z tego powodu nie umarł. Wybuchło za to sztuczne płuco, na którym miał być testowany sprzęt. Urządzenie właśnie dotarło do szpitala z rządowych magazynów. I miało pomagać. A tego nie robi.
Lekarze i ratownicy medyczni masowo narzekają na respiratory, które przyjechały do nich z Agencji Rezerw Materiałowych. Od początku pandemii w polskich szpitalach pojawiło się 2 tys. dodatkowych urządzeń. Część z nich kupiły samorządy, część organizacje pozarządowe, sporo dostarczyła Agencja Rezerw Materiałowych. Niektóre przesuwane są pomiędzy oddziałami. Do niektórych dorzucili się nawet obywatele po spontanicznych zbiórkach pieniędzy.
Problematyczne mają być respiratory Ambul T7 od chińskiego producenta Ambulanc (Shenzhen). To one sprawiają medykom masę problemów i to one były dostarczone przez ARM. Na forach lekarzy pełno jest miażdżących komentarzy. ”Więcej tlenu pacjentowi daje ręczne pompowanie na worku" - komentuje jeden z lekarzy. "Bez kalibracji w serwisie są bezużyteczne, a już tydzień czekamy na wizytę serwisanta. Tu liczy się każda minuta” - dodaje następny.
Jak ustaliliśmy, respirator Ambul T7 do prawidłowej pracy wymaga odpowiedniego pierwszego uruchomienia. Tak zwaną kalibrację powinien przeprowadzić w szpitalu uprawiony serwisant. Nie może tego zrobić lekarz.
Informacja na ten temat nie dotarła jednak do wszystkich. Lekarze sami próbują je uruchamiać, bo nie mają innego sprzętu i czasu do stracenia. I trudno się im dziwić. Od działającego respiratora może zależeć życie ich pacjenta. Skoro mają respirator, to robią co mogą, żeby podłączyć pod niego chorego.
Ci, którzy wiedzą o serwisie i tak nie mają zbyt wielkiej przewagi. Na przyjazd przeszkolonej osoby czekają nawet miesiąc. I znów - albo sami próbują uruchamiać maszyny, albo odpuszczają. A sprzęt stoi nieużywany. I nikogo nie uratuje.
Zmarnowany czas
- Kalibracja nie powinna mieć miejsca. Respirator powinien być gotowy do użycia po wciśnięciu guzika. Przecież mamy pandemię, tu liczą się sekundy, minuty - mówi Agnieszka. Jest rezydentką anestezjologii, która zgodziła się anonimowo porozmawiać. Pod nazwiskiem występować nikt nie chce.
Lekarze boją się konsekwencji swojej krytyki. Jak dodaje anestezjolożka, lekarze i tak próbują uruchomić sprzęt. Robią to, podpierając się mało czytelną instrukcją. Nawet jeśli na wyświetlaczu teoretycznie wszystko się zgadza, to przy próbie na tzw. płucku widać nieprawidłowe działanie.
- Kilka z nich pękło. Na szczęście to są tylko worki, a nie płuca pacjenta - dodaje. Respiratory są do siebie bardzo podobne i zwykle działają zaraz po podłączeniu. Z respiratorami marki Ambul jest inaczej. Lekarze dostali coś, czego nigdy wcześniej nie widzieli i co przy próbach uruchomienia może zaszkodzić choremu, zniszczyć mu płuca.
- Na jednej interwencji próbowałam go użyć. Pacjentka jednak się nie natleniała. Przy użyciu tego respiratora miała gorszą saturację (poziom natlenienia krwi w organizmie - red.) niż przy ręcznym pompowaniu na worku - mówi nasza rozmówczyni.
- Respiratory dostaliśmy w połowie października. Do tej pory nikt się nie pojawił. Rozmawiałam z serwisantem w ostatni piątek, miał przyjść w sobotę, ale się nie pojawił. Na forach też widać, że nie tylko nasz szpital ma ten problem - dodaje.
Szczęście, że nam ich nie dali
I inni lekarze to potwierdzają. "Na serwisanta czekaliśmy 7 dni"- irytuje się na forum jeden z lekarzy. "My składaliśmy sami dwa tygodnie temu. A teraz przyszło info, że nie wolno składać samemu, tylko ma to zrobić serwis. Idiotyzm kompletny. Czekamy" - dodaje inny. Zamknięte fora dla medyków pełne są krytycznych recenzji chińskich respiratorów z ARM. To jednak nie tylko opinie o sprzęcie. To historie pacjentów, którzy z respiratorów po prostu nie skorzystali.
"Niewiarygodne badziewie" - pisze inny z lekarzy. "Nie nadają się. Miałem dwa, oba zepsute. Nie podają żądanej ilości powietrza. Pokazują błędy czujnika" - zauważa jeden z lekarzy. "Coś tam nie pykło i płucko wybuchło" - odpowiada kolejny.
Jak można rozumieć te słowa? Bez wchodzenia w szczegóły: błędnie pompowany przez urządzenie tlen (np. pod złym ciśnieniem czy w zlej objętości) może pacjenta zadusić lub nieodwracalnie zniszczyć mu płuca. Może też dojść do rozerwania dróg oddechowych.
Wśród anestezjologów o problemie z respiratorami z rezerw jest na tyle głośno, że w niektórych szpitalach cieszą się teraz, że nie dostali wsparcia z ARM.
- Mam to szczęście, że mój szpital jest dobrze zaopatrzony w sprzęt i nie musieliśmy przyjmować respiratorów z rezerw. Z wypowiedzi moich kolegów na forach wynika, że trzeba przeprowadzić kalibrację wstępną, żeby on działał. W instrukcji jest to jednak słabo wytłumaczone. Bez tego ten respirator jest niezdatny do użytku - mówi Michał Ducki, rezydent anestezjologii i intensywnej terapii.
Jak tłumaczy, z punktu widzenia nawet średnio doświadczonego anestezjologa wszystkie respiratory mają podobne tryby. Wystarczy 15 minut, by ustawić do pracy jakiś zupełnie nieznany sprzęt.
Ktoś nie pomyślał
- W tym przypadku nie da tego zrobić. Ktoś nie pomyślał i kupił respiratory, które do prawidłowego działania potrzebują kalibracji w serwisie. Nieskalibrowanym respiratorem Ambul można zrobić pacjentowi krzywdę. Jeśli ARM się w coś zaopatruje, to chyba lepiej, by był to sprzęt gotów do użycia od razu i w trybie pilnym. Jak się wydarzy coś niespodziewanego, kryzys, katastrofa, wybuchnie bomba, to wieziemy taki sprzęt tam, gdzie go potrzebują i on od razu działa - przekonuje Michał Ducki.
Dlaczego ARM nie zrobił tak właśnie z respiratorami Ambul? Ile takiego sprzętu Agencja dostarczyła do szpitali? Na odpowiedzi od ARM czekaliśmy od 3 listopada.
"W przypadku problemów bądź wątpliwości co do instalacji urządzenia lub jego użytkowania, należy skontaktować się z producentem, który zapewnia wsparcie serwisowe w tym zakresie" - czytamy w odpowiedzi.
ARM nie chce nam jednak powiedzieć, ile respiratorów Ambul kupiła i przekazała szpitalom. Agencja powołuje się tu na zapisy umów z kontrahentami i fakt, że informacje dotyczące asortymentu, ilości oraz miejsc przechowywania rezerw strategicznych stanowią informacje niejawne.
Resort ministra Niedzielskiego też nie jest skłonny do rozmów o respiratorach Ambul. Ministerstwo Zdrowia dwukrotnie odesłało nas z pytaniami do ARM. Dopiero po licznych interwencjach postanowiło skomentować sprawę.
- Żaden podmiot medyczny nie wskazał jakichkolwiek wątpliwości co do sprzętu dystrybuowanego przez ARM. Dziwnym byłby fakt, gdyby personel wiedział o jakimkolwiek zagrożeniu i tego nie zgłaszał. Prosimy więc o poparcie wskazanych przez pana informacji faktami - mówi Wojciech Andrusiewicz, rzecznik resortu zdrowia.
Szpitale wiedziały?
W odpowiedzi wskazujemy, że rozmowy są anonimowe, bo lekarze boją się problemów, a na dodatek dyrektorzy zabraniają im rozmów z prasą. Podajemy jednak przykład konkretnego szpitala, gdzie respiratory Ambul z miejsca trafiły do działu technicznego, który próbował ustalić, czy w ogóle da się z nich skorzystać.
- Jeżeli cokolwiek zagraża życiu i zdrowiu pacjenta, a lekarz o tym nie informuje, to popełnia przestępstwo - odpowiada zdecydowanie Andrusiewicz. Resort nie odniósł się jednak do podanych w wiadomościach przypadków.
Szukamy zatem dalej. Firma Anesmed, która dostarczyła respiratory do ARM, podkreśla, że szpitale zostały poinformowane, iż wizyta serwisanta jest konieczna, by respirator właściwie działał.
Z pytaniem o liczbę respiratorów Ambul dostarczonych do szpitali i liczbę kalibracji wykonanych przez serwisantów i czas oczekiwania na ich wizytę, nie jest już tak łatwo.
Historia się powtarza. Anesmed zasłania się tajmenicą. Nie dowiemy się też zatem do ilu uruchomień z serwisantem doszło. A co z czasem oczekiwania na serwis?
"Brak kontaktu ze szpitalem"
Tego też się nie dowiemy. "Maksymalne skrócenie czasu uruchomienia, instalacji i szkolenia personelu, to dla nas w chwili obecnej najwyższy priorytet" - czytamy w odpowiedzi.
Anesmed zapewnia, że szpitale dostały harmonogram instalacji, który jest realizowany. Firma przekonuje również, że "zdarza się niestety, że szpitale odmawiają udziału w instalacji i szkoleniach".
To ostatnie wyjaśnienie jest szczególnie zaskakujące, kiedy wie się jakie potrzeby mają szpitale. Anesmed odniósł się również do konkretnej sytuacji, w której anestezjolożka umówiła się z serwisantem na sobotę, a ten się nie pojawił.
Firma przekonuje, że lekarze uruchamiając respirator, popsuli go. Spółka, chciała usunąć awarię i "wielokrotnie próbowała umówić wizytę serwisu. Umówiona na 14 listopada br. (sobota - red.) wizyta nie doszła do skutku ze względu na brak kontaktu ze szpitalem w tym dniu". Według zapewnień firm, doszło do niej 19 listopada. Zatem po kolejnych 5 dniach z nienadającym się do pracy respiratorem.