Większa liczba zakażeń, większa liczba zajętych łóżek dla pacjentów z COVID-19, większa liczba zajętych respiratorów ratujących życie i ostatecznie - większa liczba zgonów. Wszystkie statystyki dot. koronawirusa w Polsce rosną. I to rosną coraz szybciej.
Jak wynika z analizy money.pl - Polska jest o krok od stanów alarmowych, które wskazał minister zdrowia Adam Niedzielski. Przekonywał, że mocny hamulec dot. luzowania i ewentualne obostrzenia będą się znów pojawiać, gdy w Polsce średnia dzienna zakażeń z ostatnich 7 dni wyniesie ponad 10 tys.
Na poniedziałek wynosi 9,8 tys.
Nie tylko liczby zakażeń powinny nas martwić. Rosnąć zaczęła też liczba wystawianych aktów zgonu. I to zaczęła rosnąć już w połowie ubiegłego miesiąca.
58 tys. zgonów w 2020 roku, już 73 tys. w 2021 roku. To statystyka wystawionych aktów śmierci od 1. do 7. tygodnia w ubiegłym i w tym roku. W Polsce do połowy lutego umarło o 15 tys. osób więcej niż rok wcześniej. Każdy kolejny tydzień tego roku przynosi średnio o 2 tys. więcej odejść niż w ciągu ostatnich pięciu lat.
Jeżeli sytuacja się nie uspokoi, to do końca II kwartału liczba nadmiarowych zgonów przekroczy 55 tys. Tylu mieszkańców mają takie miasta jak Zgierz, Piekary Śląskie lub Bełchatów.
Gdyby pandemia szalała do końca roku, to byłoby to już 110 tys. nadmiarowych śmierci. A to liczba mieszkańców Wałbrzycha, Włocławka, Elbląga czy Dąbrowy Górniczej.
Jak wynika z analiz money.pl, od początku roku nie było jednego dnia i tygodnia, by wystawiona liczba aktów zgonu nie była większa, niż wynosi wieloletnia średnia dla naszego kraju. Urzędy stanu cywilnego wciąż wystawiają akt zgonu za aktem zgonu, dokument za dokumentem.
A to właśnie statystyki zgonów najlepiej pokazują skalę pandemii w danym kraju. Powód jest prosty. W żadnym stopniu liczby wystawionych aktów zgonu nie zależą od liczby przeprowadzonych testów. Pokazują pełen obraz umieralności w Polsce - choć oczywiście uwzględniają i śmierć naturalną, i śmierć spowodowaną wypadkiem, i śmierć w wyniku COVID-19 oraz chorób współistniejących.
Choć wskaźniki zakażeń na początku roku spadały, to Polaków umierało wciąż o wiele więcej niż w ubiegłych latach. Nawet niewielkie spadki wystawionych aktów zgonu - bo i takie były w tym roku - to już przeszłość. Tydzień do tygodnia znów wróciły wzrosty.
Sytuacja uspokoiła się tylko na moment. I wciąż umiera o wiele więcej Polaków niż zwykle, co pokazujemy na poniższych wykresach.
Zwykle każdy tydzień przynosi od 7 do 8 tys. wystawionych aktów zgonu. Ostatnie 22 tygodnie to wzrost wystawianych dokumentów. Najpierw było to o kilkaset aktów zgonu więcej. Kilkaset szybko zamieniło się w tysiące. Na 7 tygodni tego roku w 5 liczba zgonów wyniosła ponad 10 tys. (w tym dwa razy ponad 11 tys.). Pozostałe 2 z 7 tygodni to liczba zbliżona do 10 tys.
A warto pamiętać, że dane dotyczące zgonów sprzed tygodnia odpowiadają zakażeniom sprzed aż 3 tygodni (wirus największe spustoszenie w organizmie sieje właśnie w ciągu 14 dni). To oznacza, że dzisiejsze wzrosty zakażeń w zgonach będą widoczne właśnie za ten czas.
Z danych znajdujących się w państwowym Rejestrze Stanu Cywilnego wynika, że od 1 stycznia do 21 lutego zmarło w Polsce 73 tys. 666 osób. Dane za okres od 22 do 28 lutego są jeszcze niepełne. Na dziś jest to kolejne 6 tys. aktów zgonu, choć bilans tygodnia będzie o wiele gorszy.
Statystyki opierają się na dacie zgonu, a nie na dacie sporządzenia aktu zgonu przez Urząd Stanu Cywilnego. Co to oznacza? Dane "zamykające" ubiegły tydzień są aktualizowane jeszcze przez 2-3 dni.
Czytaj także: Co jest tańsze: gotówka czy pieniądz elektroniczny? Do pewnego momentu wygrywa banknot
W tym samym czasie - czyli od 1 stycznia do 21 lutego - Ministerstwo Zdrowia poinformowało, że COVID-19 i choroby współistniejące zabiły ponad 13 tys. osób. To oznacza, że tegoroczna liczba "ukrytych ofiar wirusa" wynosi około 2 tys.
Nie mieli testu, nie mieli potwierdzonego wirusa, w statystykach COVID-19 ich nie ma. I nie będzie. Dlatego są to "ukryte ofiary" pandemii.
Bo należy podkreślić, że koronawirus zabija bezpośrednio przez chorobę, którą wywołuje, ale też pośrednio - przez skupioną na jednym temacie służbę zdrowia, trudniejszy lub niemożliwy dostęp do lekarzy, mniej badań specjalistycznych i diagnostyki nowotworów lub po prostu przez strach przed medykami i wizytami w szpitalach.
Trzeba też jednak wprost napisać, że jesteśmy jeszcze daleko od sytuacji z jesieni ubiegłego roku. Wtedy rekordowe tygodnie przyniosły po 16 tys. zgonów - i był to szczyt pandemii. Był to jednak jednocześnie moment, gdy w polskich szpitalach brakowało miejsc, a karetki woziły pacjentów od drzwi do drzwi. Od tego punktu jeszcze jesteśmy daleko.