- Gdy sezon na polską czereśnię jeszcze się nie zaczął, firmy zaczęły ściągać owoce z Grecji, Serbii czy Turcji - słyszymy w gospodarstwie sadowniczym Hanat w okolicach Sandomierza.
Sadownicy opowiadają, że owoce z dalekich krajów tanie nie były - a historie o czereśniach sprzedawanych za 100 zł za kilogram obiegły internet. A potem nagle w Polsce mieliśmy upały i sadownicy mają teraz najwięcej czereśni od lat. To przełożyło się na ceny.
Jeszcze cztery lata temu w hurcie sprzedawano kilogram czereśni trzy razy drożej - wynika z danych rynku hurtowego w Broniszach. 13 lipca 2017 kilogram kosztował przeciętnie 15 zł, teraz - już tylko 5 zł.
Sadownicy twierdzą jednak, że nawet to nie przekonało klientów. - Mają z tyłu głowy te 100 zł za kilogram i omijają stoiska z czereśniami. A przecież polskie czereśnie tyle nie kosztują! No, chyba że ktoś próbuje dość bezczelnie wykorzystać sytuację - opowiada nam jeden z sadowników z centralnej Polski.
Pogoda zaskoczyła hodowców
Rolnicy są załamani i boją się, że spora część tegorocznych zbiorów po prostu się zmarnuje. - Co za paradoks. Niby mamy świetny sezon, a mamy tak naprawdę sezon fatalny - komentuje jeden z rolników.
Justyna Dobrosz, redaktorka naczelna portalu Sad24.pl, przyznaje - pogoda zaskoczyła w tym roku hodowców.
- W sezonach 2019 i 2020 plonowanie czereśni było ograniczone ze względu na przymrozki. W tym roku jednak ich nie było. To zaowocowało dużymi zbiorami. Dodatkowo, ze względu na upały, podaż poszczególnych odmian skumulowała się w czasie - mówi w rozmowie z money.pl.
Prawdopodobnie jednak hodowcy by sobie z niskimi cenami i dużą ilością towaru poradzili. Jednak na wszystko nałożył się rosnący import, czy wręcz "zalew", jak to mówią rolnicy, z coraz dalszych krajów. Ten nie ograniczył się bynajmniej do czasu, w którym polskich czereśni jeszcze nie było.
Importowane znaczy gorsze?
- Import czereśni jest właściwie niekontrolowany, również tych spoza Unii. Czereśnie przyjeżdżają do nas nie tylko z Grecji, ale też z Turcji, Serbii, a nawet i z Uzbekistanu - przyznaje Justyna Dobrosz. I dodaje, że to dodatkowo obniża i tak już niskie ceny polskich owoców.
Rolnicy opowiadają nam, że nawet w "czereśniowych zagłębiach", czyli na przykład Mogilnie czy Sandomierzu, można w sklepach dostać takie owoce rodem z Turcji. - To swego rodzaju absurd - przyznaje Dobrosz.
Czy jednak dla klienta naprawdę ma znacznie, czy czereśnie na jego stole przyjechały z Sandomierza czy z Uzbekistanu? Rolnicy odpowiadają, że zawsze lepsze są owoce świeże niż te, które jechały w chłodniach kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt godzin.
Justyna Dobrosz podaje inny argument. - Polskie czereśnie są ściśle kontrolowane pod względem zabronionych substancji, wykorzystywanych przez rolników. Te spoza Unii takich warunków już spełniać nie muszą.
- Gdyby odpowiednie służby wzmogły kontrole z pewnością wpłynęłoby to na ograniczenie importu - dodaje.
Sadownicy z firmy Hanat pocieszają jednak, że sezon na przykład na tureckie już się właściwie kończy. Być może więc polscy producenci będą w stanie choć trochę się odbić dzięki późnym odmianom.