Czesi podnieśli w ostatnim czasie prognozę inflacji na ten rok z 10,8 proc. do 11,2 proc. Czeski bank centralny, inaczej niż ma to miejsce w Polsce, zwrócił także uwagę, że deficyt w finansach publicznych, jaki serwuje społeczeństwu czeski rząd, może być negatywny dla rozwoju inflacji w kraju, a kluczowym elementem, który będą śledzić analitycy banku, jest dynamika płac (na początku roku płace w przemyśle wzrosły o ponad 10 proc. rok do roku).
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czechy vs Polska - inne spojrzenie na rosnące płace?
To wszystko ma szczególne znaczenie dla inflacji bazowej, czyli wykluczającej wzrost cen żywności i energii. To ona zdecydowanie lepiej oddaje obecnie procesy cenowe w regionie niż inflacja ogólna, której wartości spadają przez efekt wysokiej bazy sprzed roku (kiedy ceny surowców szybowały). Więcej o tym pisaliśmy TUTAJ.
Co więcej, zdaniem Czechów gonitwa wyższych płac i kosztów dla firm jest na najwyższym poziomie w historii. To słynna spirala płacowo-cenowa, przed którą ostrzegało wielu ekonomistów także w Polsce.
I w Czechach, i w Polsce bezrobocie prawie nie istnieje, a niedobory pracowników prowadzą do coraz wyższych żądań płacowych i indeksowania płac w niektórych branżach. Dlatego też w drugiej połowie tego roku podwyżki płac mają znów wyprzedzić wzrost inflacji. Problem w tym, że to, co dla szefa czeskiego banku jest kłopotem i utrudnia walkę z inflacją, szefa NBP motywuje do kierowania słów otuchy do Polaków, czemu dawał wyraz na ostatniej konferencji.
Zapytaliśmy więc prof. Glapińskiego, z czego wynika jego retoryka w sprawie płac w kraju, która jest odmienna od tej, prowadzonej przez naszych południowych sąsiadów.
Prof. Glapiński dla money.pl: najważniejsza będzie wydajność pracy
- Polska gospodarka długookresowo szybko rośnie i goni najzamożniejsze kraje pod względem PKB per capita. Dlatego wzrost płac realnych jest zjawiskiem naturalnym i pokazuje, że owoce szybkiego wzrostu gospodarczego Polski trafiają do pracujących Polek i Polaków, a nie tylko powiększają zyski przedsiębiorstw - pisze w komentarzu dla money.pl prof. Glapiński.
Według niego dzisiaj polska gospodarka cały czas zmaga się ze skutkami szoków surowcowych, które doprowadziły do wzrostu inflacji, a przez to do obniżenia realnych wynagrodzeń.
Natomiast wraz z wygasaniem tego szoku, wynagrodzenia realne w gospodarce będą stopniowo rosły, wraz ze wzrostem gospodarczym. Jest to zjawisko normalne i pożądane - wskazuje szef NBP.
Jego zdaniem z punktu widzenia procesów inflacyjnych ważne jest oczywiście to, aby dynamika wynagrodzeń w gospodarce "nie rosła za szybko", tj. aby podążała za wzrostem gospodarczym, a "w szczególności zmianami wydajności pracy".
- W takim przypadku wzrost wynagrodzeń nie powoduje tzw. presji płacowej i inflacyjnej - tłumaczy prezes NBP.
Obecnie, w warunkach wysokiej inflacji i niskiego bezrobocia wzrost wynagrodzeń nominalnych jest relatywnie wysoki. Natomiast nasza marcowa projekcja inflacji i PKB pokazuje, że tzw. dynamika jednostkowych kosztów pracy w Polsce, a więc relacja miedzy wzrostem wynagrodzeń a wydajnością pracy, będzie się obniżać do poziomów spójnych z celem inflacyjnym NBP, co będzie sprzyjać obniżaniu się inflacji do tego celu - kończy szef polskiego banku centralnego.
Jednostkowe koszty pracy. Bank nie doszacowywał tego wskaźnika
Jednostkowe koszty pracy mówią nam o tym, jaki jest koszt pracy przypadający na jednostkę produkcji, czyli w dużym uproszczeniu: ile kosztuje pracodawcę produkcja jego dóbr (dokładnie jednostkowy koszt pracy definiuje się jako sumę płac i pozapłacowych kosztów pracy przypadających na jednostkę wolumenu PKB). Im są one wyższe, tym większy ból głowy mają przedsiębiorcy, którzy muszą sobie jakoś z nimi radzić.
W jaki sposób? Mogą to zrobić dwojako. Albo najprościej jak się da, czyli przerzucając koszty na klienta, co oznacza wprost wzrost inflacji. Albo można także postawić na wzrost wydajności pracy, czyli np. zainwestować w nowe maszyny, które będą mniej kosztować w utrzymaniu i wyprodukują więcej towarów. Z tym jednak mamy od lat poważny problem. Rozdźwięk między wydajnością pracy w ostatnich latach a wzrostem płac zmieniał się z kwartału na kwartał, jednak w ostatnich latach zaczął niepokojąco przewyższać historyczną średnią na poziomie ok. 2,5-3 proc.
Dla przykładu: w tym roku mają one wynieść 10,4 proc. wobec 7,4 proc. w roku poprzednim. W 2024 r. NBP spodziewa się spadku presji kosztowej w firmach do 4,6 proc. i 2,8 proc. w 2025 r.
Problem w tym, że bank centralny w ostatnich latach z żelazną wręcz konsekwencją nie doszacowywał tego wskaźnika. W 2020 r. wyniósł on 7,9 proc., a w 2021 r. 5,5 proc., choć NBP szacował pod koniec 2020 r., że będzie na poziomie ujemnym. Z kolei pod koniec 2021 r. analitycy uważali, że wskaźnik ten wyniesie w 2022 r. 3,2 proc. W raporcie z listopada zeszłego roku wskazali już wartość rzędu 7,4 proc.
Damian Szymański, zastępca szefa redakcji i dziennikarz money.pl